„Call of Duty: Modern Warfare”
Na początku bieżącego roku firma Activision Blizzard pochwaliła się, że ich flagowa seria gier zarobiła w sumie więcej niż wszystkie filmy Marvela razem wzięte oraz dwa razy więcej niż cykl „Gwiezdnych wojen”. Mowa oczywiście o „Call of Duty” – gigantycznym, popkulturowym fenomenie, na który co jesień czekają miliony graczy na całym świecie. Nie inaczej jest w tym roku. Nowy „Modern Warfare” to trzy gry w jednej. Po zeszłorocznej eksperymentalnej odsłonie wraca kampania, w której weźmiemy udział w fikcyjnym konflikcie przypominającym faktyczne wydarzenia na Bliskim Wschodzie, a szczególnie w Syrii. Niestety, fabuła nie oferuje nic poza żenującymi próbami szokowania przemocą oraz tanią wywołującą mdłości propagandą ukazującą dzielnych, amerykańskich „bojowników o wolność” oraz klasycznie wrednych, bezwzględnych Rosjan. Bezczelność twórców jest tak duża, że przypisali nawet amerykańskie zbrodnie Rosjanom (niesławna „autostrada śmierci”). Trudno jednak brać fabułę „Modern Warfare” na poważnie – to przede wszystkim produkt rozrywkowy przypominający hollywoodzkie kino, do którego oglądania najlepiej wyłączyć mózg. Druga (i raczej najważniejsza) część gry to tryb wieloosobowy, w którym przede wszystkim warto zwrócić uwagę na „Wojnę naziemną”. Kilkudziesięciu graczy walczy tu o dominację nad kilkoma punktami rozsianymi na bardzo dużej mapie. Do poruszania się po niej można wykorzystywać pojazdy oraz helikoptery. Przypomina to „podbój” z konkurencyjnego cyklu „Battlefield”. Ostatni tryb to misje kooperacyjne, intensywne i angażujące, jednak wolałbym przejść ze znajomymi kampanię, jak to bywało w poprzednich częściach. Nowe „Call of Duty”, pomimo propagandowej agitki, jest doskonale zrealizowaną produkcją, dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach, w której widać lata doświadczeń oraz morze zainwestowanych dolarów. To „gra popcornowa” dostarczająca mnóstwo rozrywki, ale nie należy tu szukać niczego więcej poza rozrywką.
Infinity Ward