Polowanie na tańsze leki
Trzeba mieć zdrowie, żeby chorować – brzmi to wprawdzie niedorzecznie, ale jak ulał pasuje do sytuacji bardzo wielu pacjentów w Polsce. Powinni oni jeszcze dysponować dużą ilością wolnego czasu i bardzo zasobnym portfelem.
Wszystko za sprawą całkowicie wolnego rynku leków nierefundowanych, który osiągnął już tak ekstremalny poziom wynaturzenia, że konieczne wydaje się wprowadzenie pewnych reguł, do czego jednak rządzący się nie kwapią. Efekt jest taki, że miliony Polaków mają coraz częściej problemy z kupnem potrzebnego leku, a jeśli już znajdą go w jakiejś aptece, to proponowana cena potrafi zwalić z nóg nawet najzdrowszego człowieka. Potwierdzają to nasi czytelnicy.
Pan Leszek T. (nazwisko do wiadomości redakcji) z Krakowa opisał nam historię zakupu leku Eliquis 5 mg, 56 tabl. Za jego dwa opakowania zapłacił w lipcu w aptece w Borku Fałęckim aż 752 zł (376 zł za jedno), co jest kwotą niebagatelną z punktu widzenia emeryta. W połowie października ponownie kardiolog wypisał mu receptę na wspomniany lek. Tym razem nasz czytelnik skierował swe kroki do apteki „Niezapominajka”, gdzie za jedno opakowanie zapłacił 131,96 zł, a więc prawie trzy razy mniej niż w lipcu. Całkowicie zaskoczony postanowił zapytać w aptece w Borku Fałęckim, skąd u nich tak wysoka cena. Właścicielka w arogancki sposób poinformowała go, że otrzymują leki w takich cenach z hurtowni i radzi mu kupować w „Niezapominajce”. Co ciekawe, z informacji na stronie www. gdziepolek.pl wynika, że jedno opakowanie Eliquisu 5 mg, 56 tabl. można kupić w cenie od 99,99 do 448,25 zł.
W podobnej sytuacji znalazła się pani Halina M. z Pszczyny, która musiała zapłacić za Plavix 75 mg 84 tabl. 250 zł, przy czym farmaceutka zapewniała, że to atrakcyjna cena, bo w hurtowni lek ten kosztuje 300 zł. Postanowiła sprawdzić, na ile rzeczywiście była to dla niej okazja. Szybko ustaliła, że w aptece w szpitalu w Ochojcu takie opakowanie Plavixu może kupić za 79,99 zł, a więc ponad trzy razy taniej niż w poprzedniej aptece. Skąd taka olbrzymia różnica? W Pszczynie usłyszała, że to problem „regionalny”. Sprawdziliśmy na www.gdziepolek.pl i okazało się, że Plavix 75 mg, 84 tabl. kosztuje od 33,50 do 322,98 zł. Trzeba przyznać, że taka rozpiętość cenowa jest szokująca.
– Leki nierefundowane nie mają stałej ceny urzędowej, jak te refundowane, a więc każda apteka może sprzedawać je za cenę, którą sama ustali – wyjaśnia Dominika Walczak z Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego. – Na jej wysokość wpływ ma kilka czynników, między innymi marża, z jaką apteka sprzedaje produkty lecznicze, oraz umowy handlowe między aptekami a hurtowniami farmaceutycznymi. Wpływ na ostateczną cenę produktu mają także czasowe promocje cenowe organizowane np. przez hurtownie. Główny Inspektor Farmaceutyczny nadzoruje produkty lecznicze pod kątem ich wytwarzania oraz jakości. Wysokość cen leży poza naszymi kompetencjami.
Także Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów umywa ręce w tej sprawie, twierdząc, że zajmuje się głównie niezgodnymi z prawem praktykami koncernów farmaceutycznych. Pacjent poszukujący potrzebnego leku, za który nie chce jednak płacić paskarskiej ceny, nie może liczyć na ochronę UOKiK. Może więc to problem dla Naczelnej Rady Aptekarskiej?
– W Polsce jest ok. 14 tys. aptek i punktów aptecznych. Mamy więc relatywnie silną konkurencję między placówkami. Aby zachować atrakcyjny dla pacjenta poziom cen, zarobki aptek, choćby na lekach nierefundowanych dostępnych na receptę – wbrew powszechnym opiniom – nie są znaczne. Średnia marża w tym segmencie często nie przekracza kilkunastu procent – tłumaczy Marek Tomków, wiceprezes Naczelnej Rady Aptekarskiej. Skąd więc gigantyczne i całkowicie niezrozumiałe różnice w cenach?
Okazuje się, że producenci stworzyli dla pewnej grupy leków oryginalnych, uznanych za deficytowe i niemających tańszego odpowiednika, specjalne regulaminy lub kampanie promocyjne, do których mogły przystąpić jedynie wybrane apteki. Oczywiście, nie za darmo. Apteki zmuszane były do praktyk budzących co najmniej wątpliwości. Chodzi tu m.in. o konieczność zbierania wrażliwych danych pacjentów, korzystanie z programów szpiegujących, bezdyskusyjne akceptowanie warunków narzuconych przez firmy farmaceutyczne. W grupie leków dystrybuowanych w taki właśnie sposób znalazły się m.in.: Xarelto, Pradaxa, Jardiance.
– Apteka uczestnicząca w programie producenckim otrzymywała lek w atrakcyjnej cenie, z kolei placówka, która odmówiła udziału, nie mogła zamówić leku w hurtowni lub jego cena zakupu była na tyle wysoka, że wiązało się to z rezygnacją z zamówienia – twierdzi Marek Tomków. – Z kolei pacjent chcący zrealizować receptę na ten lek najczęściej winą za taki stan rzeczy obarczał daną aptekę, wytykając farmaceutom nieskuteczność lub też chęć wzbogacenia się jego kosztem. Dlatego w przypadku wspomnianej grupy leków rozpiętość cenowa sięgała nawet kilkuset złotych.
Naczelna Rada Aptekarska uznała, że takie praktyki naruszają ustawę o ochronie konkurencji i konsumentów, dlatego sprawą zainteresowała UOKiK. Obecnie urząd antymonopolowy analizuje całą dokumentację i jeśli zarzuty się potwierdzą, będzie mógł ukarać określone firmy karą sięgającą nawet 10 proc. ich obrotu z poprzedniego roku. Zwróciliśmy się do firmy
Sanofi Pharma (produkuje m.in. wspomniany Plavix) o odpowiedź na pytania dotyczące kształtowania cen swych produktów, ale nie otrzymaliśmy odpowiedzi mimo kilkukrotnych monitów.
Winą za braki określonych leków oraz ich wysokie ceny w niektórych aptekach można obarczać też hurtownie farmaceutyczne, które faworyzują pewne grupy aptek. Chodzi tu najczęściej o duże sieci obsługujące pacjentów z dużych miast. Dla nich leki dostępne są od ręki i do tego w atrakcyjnych cenach. Problem pojawia się na terenach wiejskich i w mniejszych miastach, gdzie pacjenci często nie mogą zrealizować recepty, gdyż apteki nie mogą zamówić dla nich leków w hurtowni. Tak jest nawet ze szczepionkami przeciwko grypie. W jednej z łódzkich aptek usłyszałem, że po prostu nigdzie nie mogą ich zamówić.
– W naszym przekonaniu należy skończyć z „grą deficytami” oraz wprowadzić regulacje uniemożliwiające stosowanie podobnych mechanizmów, które tak naprawdę szkodzą pacjentowi – uważa Marek Tomków. Sprawą powinna zająć się też inspekcja farmaceutyczna, mająca odpowiednie narzędzia do przeprowadzania czynności kontrolnych w tym zakresie.
I wreszcie, w łańcuchu winowajców jest też wielu lekarzy będących w formalnych lub nieformalnych układach z producentami leków i aptekami. Przykładem może być pewien ortopeda z dużego miasta, który zapisuje swym pacjentom konkretne zastrzyki dostępne w aptece w pobliżu gabinetu lekarza. O dostępność leku w tym właśnie miejscu dba przedstawiciel producenta. Kiedy pacjenci przychodzą na zabieg do ortopedy, muszą dostarczyć leki, koniecznie w oryginalnych opakowaniach, które lekarz skrupulatnie zbiera, by okazać je później... przedstawicielowi producenta, za co dostaje od niego specjalną premię. I nie ma możliwości, by ten lekarz zaordynował pacjentowi inny lek o takim samym lub podobnym działaniu.
Niepokojące jest to, że decydenci nie dostrzegają tego, iż leki to nie taki sam produkt jak cegły czy ubrania. Nie można z nich zrezygnować, bo może to stwarzać zagrożenie dla zdrowia albo życia. Dlatego też brane z kosmosu ceny są nie do przyjęcia, zwłaszcza dla ludzi starszych o niskich dochodach. Skoro płacili przez całe życie składki na ubezpieczenie zdrowotne, powinni mieć możliwość dostępu do potrzebnych leków po rozsądnej cenie, a tymczasem zdani są na upokorzenia będące efektem moralnie wątpliwych mechanizmów rynkowych. I najgorsze jest to, że nie mają do kogo zwrócić się po pomoc. Może ktoś się wreszcie zajmie tym problemem?