Henryk Martenka, Sławomir Pietras
Trwa casting do roli pierwszego obywatela RP. Mało kogo dziwi wola Andrzeja Dudy, który wyraził decyzję o swej reelekcji. Jego kampania trwa już rzecz jasna, ale też każdy dzień urzędującego prezydenta, niezależnie od tego, w jakim stopniu się politycznie zużył, jest dniem kampanijnym. Tu sensacji nie ma. Sensacji właściwie nie ma nigdzie.
Od paru tygodni, po wyborach parlamentarnych, trwają działania zmierzające do namaszczenia pana Andrzejowych kontrkandydatów. W polskim systemie politycznym, w prezydenckich wyborach powszechnych może wziąć udział każdy, komu ambicja, prawo i portfel na to pozwolą. Zresztą niebawem nastąpi wysyp oryginałów, którzy jak jętki jednodniówki przeżyją kilkusekundowy orgazm i przepadną w niepamięci, samemu czcząc ten epizod do końca swych dni. I choć to ciekawa, często komiczna menażeria, nie będzie miała politycznego znaczenia. Karty w tej grze rozdają najsilniejsi, a więc subsydiowane przez państwo partie, a także subsydiowany przez wszystkich Kościół katolicki. I tak liczyć się będą trzej, czterej rozpoznawalni kandydaci, za którymi stać będą media, partyjne struktury, pieniądze i parafie.
Jednak nikt brany dotąd pod uwagę nie zamieszał w prezydenckim korcu bardziej niż ten, który ogłosił, by go w ogóle nie brać pod uwagę. Oświadczenie Donalda Tuska, że nie kandyduje, pomieszało szyki Koalicji Obywatelskiej i popsuło też szyki Prawu i Sprawiedliwości. Tusk przestanie być czarnym ludem, którego powrotem Andrzej Duda straszyłby wyborców, ale brak w kampanii Tuska to także niedobra wiadomość dla Grzegorza Schetyny, który wreszcie musi określić, czego tak naprawdę chce. Bo tego nie wie nikt! Czy chce dalej kiwać się na przedpolu i chronić swój partyjny stołek, czy spróbować wyjść ze stanu wegetatywnego, w jakim utkwiła Platforma, i wskazać silnego, czyli wybieralnego kandydata. A potem zniknąć z oczu publice jako ten, którego elektorat negatywny zabójczo rzutuje na wizerunek partii. Ogłoszone właśnie prawybory w PO/KO są niepowetowaną stratą czasu i pustym dryblingiem mającym przedłużyć polityczny byt Schetyny. Byt zbędny! Owszem, w castingu, jakim nas mami szeroka opozycja, pojawiają się różne nazwiska, choć ma rację Borys Budka, jeden z tych, których Schetyna trzyma na odległość prawego sierpowego, że sensownie byłoby postawić na Małgorzatę Kidawę-Błońską, by zdyskontować jej sukces z wyborów parlamentarnych. Kandydatem mogącym zagrozić Dudzie nie jest bowiem Kosiniak-Kamysz, sympatyczny, choć ludowiec, ani tym bardziej mający parcie na prezydencki stolec Biedroń, lecz ktoś, kto będzie od Dudy się czymś różnił. Jakością polityczną, cechami charakteru, płcią. Jak wielu innych uważam, że pod belwederskim żyrandolem nadszedł czas na kobietę. Nie rozumiem, dlaczego teraz, gdy Tusk rozwiązał Schetynie ręce, ten ogłasza dyrdymały, zamiast namaścić pretendentkę! Po co mu ponadmiesięczna zwłoka? To ma być prezent pod choinkę, jak czarował publiczność jakiś aparatczyk? Z takim myśleniem, lepiej wam, chłopaki, „kury szczać prowadzać”, powiedziałby Piłsudski. O potencjale kobiecym myśli natomiast Bogdan Zdrojewski, przewidując, że kandydatka PO może wymusić na PiS-ie zgłoszenie... Beaty Szydło. Karkołomne, ale widać, że goście w Platformie rzeczywiście nudzą się jak psy na gumnie.
Z opozycyjnych kątów dochodzą szepty i krzyki, czy może nie lepiej wystawić przeciw Dudzie kogoś spoza partyjnej ferajny? Kogoś rozpoznawalnego, ale i wiarygodnego (sam wskazywałem kiedyś Jurka Owsiaka), kto pociągnie za sobą obojętny elektorat i nie będzie dzielił Polaków. Niestety, w polskiej polityce nie ma wielu takich ludzi, choć są znani samorządowcy, nieuwikłani w partyjne członkostwo, mający niekwestionowany dorobek i poparcie społeczne. A padają w kontekście wyborów nazwiska prezydentek Gdańska i Łodzi, prezydentów Sopotu, Wrocławia, Poznania, Nowej Soli. Nazwiska świetnych ludzi mających szansę na detoksykację polskiej polityki, uwolnienie jej od partyjnego kolesiostwa i prywaty. Mogących zasypać rowy, jakie pozostawia po sobie PiS. Niestety, tego można być pewnym, żadna partia nie zrezygnuje z przywilejów i nie postawi na kogoś z zewnątrz, dowodząc znów prawdy starej jak świat, że liczy się wyłącznie interes własnej partii, a nie państwa. Najlepszymi przykładami takiego myślenia są samo PiS i Andrzej Duda, a raczej model, do jakiego go przypasowano, będący zaprzeczeniem prezydenta Komorowskiego. To się musiało udać, zaś niedołęgi, zwane sztabem wyborczym byłego prezydenta, tylko PiS-owi pomogły wygrać. Dziś te same niedołęgi nadal tworzą gremia, przesądzające o kolejnym kandydacie.
Z zabiegu, jaki w 2015 roku zastosowali sztabowcy Kaczyńskiego, by stworzyć model prezydenta, a potem dopasować do niego właściwego człowieka, skorzystał wcześniej Mario Puzo, autor „Ojca chrzestnego”, kompilując różne węzłowe cechy konstrukcyjne, jakie musi spełnić sensacyjna powieść, by stać się bestsellerem. Rozrysował precyzyjny projekt i wypełnił go treścią. Książka, a potem i film stały się światowymi bestsellerami. W Polsce nikt światowego sukcesu nie czeka i jakiś rodzimy Puzo pewnie też by się znalazł, ale gdzie szukać „Ojca chrzestnego”? I czemu tylko na Nowogrodzkiej?