Tusk mógł pokonać Dudę (Gazeta Wyborcza)
Rozmowa z prof. Jackiem Raciborskim z Uniwersytetu Warszawskiego.
– Donald Tusk ogłosił we wtorek, że nie kandyduje w wyborach prezydenckich. Żałuje pan?
– Jego szanse wydawały mi się duże. Bo ja w ogóle uważam, wbrew większości komentatorów, że nie jest trudno wygrać z Andrzejem Dudą. – Tuskowi czy w ogóle? – Nie tylko Tuskowi. Widziałem co najmniej trzech kandydatów, którzy mogliby wygrać z Dudą, każdy w inny sposób: Tusk, Małgorzata Kidawa-Błońska i osobistość spoza partyjnej polityki. Tusk odpadł, ale ta dwójka ma szanse.
– Nie wymienił pan Kosiniaka-Kamysza.
–W pierwszej turze wyborcy głosują sercem, w drugiej rozumem. Rywalizacja o drugą turę między partyjnymi kandydatami musi być na poważnie. Szanse Kosiniaka-Kamysza, mimo że rzeczywiście odniósł duży sukces w wyborach parlamentarnych, są małe.
To, co możliwe przed drugą turą, to pakt o nieagresji między kandydatami z obozu anty-PiS. Bo my naprawdę mamy teraz w elektoracie dwie tożsamości: ludzie definiują się jako zwolennicy PiS lub jako jego przeciwnicy.
Ta druga sprowadza się do tego, że jest obojętne, czy to będzie SLD, Platforma czy PSL, bo najważniejsze jest odsunięcie PiS od władzy.
Po drugiej stronie jest podobne myślenie. Banaś nie Banaś, srebrne wieże, afera w KNF, taki czy inny kandydat do Trybunału Konstytucyjnego – najważniejsze, że ta partia popędziła platformersów i coś mi dała.
Emocja negatywna również w obozie PiS jest ważna. Szanse Tuska opierałyby się właśnie na zaostrzeniu tej polaryzacji. – A to gwarancja zwycięstwa? – Wielka szansa. Tusk budzi wręcz wściekłość znacznej części wyborców PiS, ale ma też wielki autorytet wśród osób niechętnych PiS. Jego start oznaczałby wariant rozniecenia wielkiego konfliktu i wielkiej mobilizacji miast. – Miastami wyborów się nie wygra. – I tu jest pewien szkopuł. Ale gdyby udało się wywołać wyspową mobilizację elektoratu nie tylko dużych miast, lecz także zamieszkałych na prowincji pracowników sfery budżetowej, urzędników, nauczycieli, służby zdrowia, to Tusk pokonałby Dudę. W polityce zawsze wygrywają zmobilizowane mniejszości.
– Nie pokona, bo nie startuje. A Kidawa-Błońska?
– Duda przez Kidawę-Błońską mógłby być pokonany w innym stylu. Pani marsza
łek niesie przekaz nowej Polski – tolerancyjnej, otwartej, europejskiej... – Hmm, to tak jak Tusk. – Nie, bo ona dodatkowo mogłaby koić pewne społeczne lęki, które są reakcją na szoki kulturowe ostatnich kilkunastu lat.
Z Europejskiego Sondażu Wartości, którego wyniki opublikowała właśnie prof. Marody, wiemy, że społeczeństwo polskie sekularyzuje się szybko, jest coraz bardziej tolerancyjne w sferze obyczajowej, jest przywiązane do wolności obywatelskich, bardzo proeuropejskie, ale pełne jest też różnego rodzaju lęków. Hasłowo to uchodźcy, małżeństwa gejowskie, euro, utrata suwerenności.
Kidawa-Błońska ma olbrzymi potencjał i może wygrać z Dudą. Nie personifikuje głównego konfliktu, niesie obietnice uspokojenia sytuacji i zarazem równoważenia rządów PiS. Wyborczo została sprawdzona, miała w Warszawie doskonały wynik.
– A ten drugi?
– Kandydat niezależny, niepartyjny, obywatelski miałby szanse, tylko gdyby miał wsparcie Koalicji Obywatelskiej, głównej siły anty-PiS. Bez tego jest bez szans. To musiałby być kandydat dużej rangi, wielkich umiejętności erystycznych i wiarygodności osobistej.
Jest właściwa gleba. Niechęć do władzy jest masowa. PiS mógł być pokonany już w wyborach parlamentarnych. Podejrzewam, że wręcz świadomie Schetyna cofnął się przed tym. PO odtrąciła nie tylko SLD, ale też wszystkie ruchy społeczne, takie jak np. KOD, Strajk Kobiet czy Obywateli RP, wycofano się z budowy ruchu samorządowego.
– Zaraz, zaraz, kto miał świadomie zdecydować o tym, by dać Jarosławowi Kaczyńskiemu znowu wygrać?
– PO. Interesy partyjne zostały postawione wyżej niż ogólnopolityczny interes szerszego obozu. Sądzę, że Platforma uznała, iż nie opłaca się jej teraz wygrać wyborów. Zgroza, ale po roku, dwóch może się okazać, że to była decyzja genialna. – Bo PiS się wyłoży? – Bo PO by się wyłożyła jako zmuszona do tego, by spełniać obietnice PiS. Taka kalkulacja była w Platformie obecna, ale wprost nikt się nie odżegnywał od dążenia do zdobycia parlamentarnej większości. Słaba kampania mogła być jednak kwestią organizacyjnej indolencji i walk frakcyjnych. – Kandydat obywatelski jest możliwy? – Tak, jeśli Platforma uznałaby, że najbardziej korzystne – również z racji interesu wewnątrzpartyjnego – będzie postawienie na kogoś, kto ma rzeczywiste szanse zwycięstwa i będzie przyjacielem Platformy.
– Prof. Marcin Matczak, rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar?
– Znakomici. Ale gdybym miał obstawiać, to uważam, że wariant niepartyjny jest mało prawdopodobny i największe szanse ma Kidawa-Błońska. I wcale nie musi być natychmiast wystawiona. – To mnie pan zaskoczył. – Można z tego wystawiania kandydata PO uczynić widowisko. Kandydat jeździ po Polsce, spotyka się z aktywem, pyta sympatyków, jaka ma być Polska. A nieformalny sztab pracuje. Zamawia miejsca na billboardach, wymyśla hasła, pisze program i przemówienia dla „naszego kandydata”, analizuje, bada, planuje trasy wyborcze. – Kto miałby to robić bez kandydata? – Komórki partyjne. To, że nie ma ostatecznego rozstrzygnięcia co do kandydata, nie powinno porządnej partii paraliżować.
– Opozycja zachowuje się, jakby po wyborach parlamentarnych zorientowała się, że zaraz będą prezydenckie. A Duda w rozjazdach.
– Kandydatowi opozycji niewiele trzeba, by wygrać z Dudą. Mówię to, mimo że w Polsce – podobnie jak wszędzie na świecie – silny jest tzw. efekt inkumbencji, czyli piastowanie konkretnego urzędu zwiększa szanse na jego ponowne objęcie. Potrzeba determinacji i profesjonalnej kampanii. Przecież opozycyjne partie mają pieniądze, fundusze eksperckie, mogą już zlecać badania i zamawiać ekspertyzy.