Wampiry PRL-u
Losy zabójców ks. Popiełuszki.
Po raz pierwszy od 35 lat mogli spotkać się znowu. I ponownie na ławie oskarżonych. W styczniu 2019 roku Instytut Pamięci Narodowej skierował do sądu akt oskarżenia przeciwko Grzegorzowi Piotrowskiemu i jego dwóm kolegom – w 1985 roku skazanym za uprowadzenie i zabójstwo księdza Popiełuszki. Tym razem IPN oskarżył ich o tzw. prowokację na Chłodnej, czyli podrzucenie do mieszkania księdza Jerzego broni i amunicji (na tej podstawie został aresztowany). Gdy w środę 30 października miał zacząć się proces, przed salą Sądu Okręgowego zebrał się tłum dziennikarzy. Jednak ani Piotrowski, ani Leszek Pękala ani Waldemar Chmielewski nie stawili się w sądzie. Ich adwokaci złożyli wniosek o umorzenie sprawy ze względu na przedawnienie. Przez kilkadziesiąt minut obrońcy dowodzili, że upłynęło zbyt dużo czasu, by rozliczyć prowokację, prokurator IPN twierdziła, że to zbrodnia przeciwko ludzkości, a ta się nie przedawnia. Po kilku godzinach sąd ogłosił decyzję: sprawa zostanie umorzona. IPN-owi pozostaje kasacja. Jeśli sąd ją uwzględni, oprawcy księdza Jerzego spotkają się ponownie. Po raz pierwszy po ponad trzech dekadach.
Narodziny po latach
Grzegorz Pietrzak „narodził się” 16 sierpnia 2001 roku. Dokumenty na to nazwisko miał wysoki i barczysty człowiek, za którym tego dnia po raz ostatni zamknęła się brama więzienna w Opolu. Zostawił za nią nie tylko mroczną przeszłość, lecz również swoją dotychczasową tożsamość. Na nowy etap życia przyjął panieńskie nazwisko żony Janiny. Podczas pobytu w więzieniu zaczął nosić okulary, wyraźnie schudł, zapuścił wąsy i mały zarost, a jego włosy posiwiały. Stał się nową osobą. Gdy 17 lat wcześniej po raz pierwszy trafił do celi, nazywał się Grzegorz Piotrowski. Jego nazwisko i twarz wkrótce stały się znane w całej Polsce dzięki telewizyjnym relacjom z Sądu Wojewódzkiego w Toruniu, gdzie Piotrowski i jego koledzy zostali skazani za udział w uprowadzeniu i zabójstwie księdza Jerzego Popiełuszki. Zbrodnia wstrząsnęła całą Polską. Butny, arogancki i pewny siebie Piotrowski – obsesyjnie nienawidzący księży – stał się złowieszczym symbolem Służby Bezpieczeństwa. Gdy latem 2001 roku wychodził na wolność, PRL była już dawno złym wspomnieniem, SB nie istniała, a on sam nie życzył sobie rozgłosu. Kilka tygodni wcześniej skończył 50 lat i chciał zacząć nowe życie pod zmienioną tożsamością.
Gra o życie
7 lutego 1985 roku w Sądzie Wojewódzkim w Toruniu Piotrowski usłyszał wyrok: 25 lat więzienia. – Gdy odczytywano wyrok, zobaczyłem na twarzy Piotrowskiego wyraz ulgi – powiedział mi w 2009 roku Jan Olszewski, były premier, a wcześniej adwokat, obrońca w procesach politycznych, pełnomocnik rodziny księdza Popiełuszki. – Tłumaczę to tym, że Piotrowski bardzo się obawiał, że dostanie karę śmierci, co na zawsze zamknęłoby mu usta i gwarantowało, że nikomu nie ujawni żadnych szczegółów zbrodni. Późniejsze zachowanie Piotrowskiego wskazuje na to, że znał wartość swojej wiedzy i był świadomy ryzyka. W więziennej celi esbek rozpoczął grę o życie. Napisał kilkunastostronicowy raport, w którym zawarł prawdziwy przebieg zbrodni na kapłanie i nazwiska osób, które w niej uczestniczyły. Ten dokument przekazał podczas widzenia żonie Janinie. Poprosił, aby wykonała kilka kopii, a każdą zdeponowała u innej zaufanej i wskazanej osoby. Kilka tygodni później żona przekazała informację, że tak zrobiła. Wówczas Piotrowski napisał list do generała Czesława Kiszczaka. Powiadomił go o kopiach raportu zdeponowanych u „osób zaufanych” i zagroził, że jeśli stanie mu się coś złego, to dokument trafi do zachodnich gazet i zostanie ujawniona cała prawda o zabójstwie Popiełuszki. – Było to nieformalne porozumienie: Piotrowski konsekwentnie milczał w sprawie okoliczności zabójstwa księdza, a w zamian za to generał Kiszczak poprawiał jego los, zmniejszając zasądzony w Toruniu wymiar kary – ocenia Piotr Litka, dziennikarz i dokumentalista, autor filmów i książek dotyczących sprawy księdza Popiełuszki. Bieg wydarzeń wskazuje, że szef MSW przyjął te warunki.
W 1988 roku wydał specjalne tajne zarządzenie, w którym Piotrowskiemu i jego skazanym kolegom: Adamowi Pietruszce, Leszkowi Pękali i Waldemarowi Chmielewskiemu, zaliczono okres odsiadki w więzieniu do stażu pracy liczonego do resortowej emerytury. Był to jedyny taki przypadek. W rezultacie gdy w 1990 roku solidarnościowy rząd rozpoczął weryfikację kadr służb specjalnych PRL, Piotrowski (czynną służbę rozpoczął w 1975 roku) uzyskał prawo do emerytury należnej po 15 latach pracy. Zgodnie z przepisami pobiera ją do dziś.
Skazany Piotrowski cieszył się nadzwyczajnymi przywilejami. Już trzy lata po zabójstwie księdza Jerzego Sąd Najwyższy zmniejszył mu karę do 15 lat więzienia. 28 października 1994 roku, niemal w dziesiątą rocznicę zbrodni, Sąd Wojewódzki w Lublinie zwolnił go z reszty kary i wypuścił na wolność. Ta decyzja wywołała w Polsce tak wielkie oburzenie, że Prokurator Generalny wniósł rewizję do Sądu Najwyższego, a ten postanowienie zmienił. Piotrowski wrócił za kraty, ale nie na długo. Od tego momentu sądy penitencjarne zaczęły hojnie udzielać mu przerw w karze i długich przepustek. Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że w lipcu 1993 roku pozwolono mu wyjść z więzienia prawie na 9 miesięcy. W całej historii PRL i III RP próżno szukać skazanego – zwłaszcza za zabójstwo – któremu tak hojnie udzielano przepustek i to na aż tak długi czas.
Niebezpieczna wiedza
Latem 1990 roku świeżo upieczony emeryt Piotrowski spędzał monotonny dzień w celi, gdy niespodziewaną wizytę złożył mu prokurator z Lublina Andrzej Witkowski. 38-letni prawnik, z pięknym życiorysem (w czasach PRL nie uwikłał się w polityczne śledztwa) był wybitnym specjalistą od wyjaśniania zabójstw. Na polecenie ministra sprawiedliwości objął śledztwo, które miało wyjaśnić, czy za uprowadzeniem i zabójstwem księdza stały inne osoby. Więzień, którego przyprowadzono do pokoju przesłuchań, tylko z wyglądu przypominał aroganckiego i butnego oskarżonego z Torunia. Przed Witkowskim stanął człowiek głęboko niepewny siebie, zagubiony, kochający mąż i ojciec, który bardzo martwił się o żonę i dwójkę dorastających dzieci. W ich spojrzeniu zetknęły się dwa światy: ateista i głęboko wierzący, funkcjonariusz aparatu przemocy i antykomunista, zbrodniarz i prokurator, dysponent największej tajemnicy PRL i człowiek, który chce tę tajemnicę rozwikłać. Obaj wiedzieli, że oficjalna wersja zbrodni – podana przez Piotrowskiego, przyjęta przez prokuraturę i potwierdzona przez sąd – nie jest prawdziwa. Witkowski znał już relację toruńskiego sierżanta Romana Nowaka
– opiekuna psa tropiącego, który w noc porwania księdza został wezwany na miejsce zbrodni. Pies nawąchał siedzenie księdza, przeprowadził 244 metry do drogi wiodącej w głąb lasu i tam zgubił trop. Był to dowód, że kapłana wyciągnięto z samochodu i przeprowadzono w las, by wepchnąć go do innego auta. Byli też inni świadkowie – technicy z Biura Kryminalistycznego Komendy Głównej MO. Przebadali fiata, w którym trzej esbecy mieli wieźć pobitego księdza. Nie znaleźli ani śladów krwi, ani odzieży, ani potu, ani butów. Był to dowód, że Popiełuszko nie został wrzucony do bagażnika samochodu. To oznaczało, że Piotrowski kłamał, gdy wziął na siebie odpowiedzialność za to zabójstwo.
– Piotrowski, Pękala i Chmielewski brali udział w uprowadzeniu księdza, to jest bezsprzeczne – mówi Piotr Litka. – Wszystko jednak wskazuje na to, że w torturowaniu księdza i w jego zabójstwie brały udział także inne osoby, dotychczas niezidentyfikowane i niepociągnięte do odpowiedzialności karnej. Witkowski chciał poznać tożsamość tych osób, więc pytał i słuchał, ale Piotrowski milczał jak zaklęty.
W czasie częstych przepustek Piotrowski zarabiał na życie, dając korepetycje z matematyki. Głośno zrobiło się o nim, gdy wyszło na jaw, że pod zmienionym nazwiskiem publikuje w niszowym antykościelnym periodyku. Za jedną z publikacji stanął przed sądem oskarżony o obrazę uczuć religijnych. Wykorzystał tę okazję, aby obrazić sędziów. Został za to skazany na 8 miesięcy więzienia. Od 16 sierpnia 2001 roku jest w pełni rozliczony z wymiarem sprawiedliwości. Gdy dziennikarze ujawnili jego nową tożsamość, zerwał z nią i wrócił do swojego nazwiska. Dziś jest znowu Grzegorzem Piotrowskim.
Jaka jest prawda o tym człowieku – w latach 80. uznawanym za zbrodniczy symbol PRL? Kiedy był sobą, a kiedy grał? Czy na starość nie chce rozliczyć się ze swojego życia? Może chciałby się oczyścić dla dobra rodziny, którą tak kocha? Czy 35 lat po zbrodni i cztery lata po śmierci generała Kiszczaka nadal chce ukrywać prawdę? Telefon w jego mieszkaniu na łódzkich Bałutach od dawna jest nieaktualny. Byli adwokaci nie mają z nim już kontaktu. Długo trwa, zanim udaje mi się zdobyć jego aktualny numer. Dzwonię i proszę o spotkanie i rozmowę. Odpowiedź jest krótka i stanowcza: Nie.
W ukryciu
Waldemar Chmielewski wyszedł z więzienia jako pierwszy, 4,5 roku po zbrodni, wiosną 1989, gdy upadał komunizm, a przy Okrągłym Stole ustalano kształt nowej Polski. Najpierw Sąd Najwyższy skrócił mu wyrok, a potem objęła go amnestia. Emerytura, którą uzyskał dzięki generałowi Kiszczakowi, zapewniła mu materialną podstawę. Do pracy w resorcie nie mógł wrócić. Służbę Bezpieczeństwa rozwiązywano, a o etacie w nowych służbach nie mógł myśleć. Solidarnościowa władza nie zatrudniłaby przecież oprawcy księdza Popiełuszki. Chmielewski chciał uniknąć rozgłosu wokół swojej osoby, dlatego nowy rozdział życia zaczął od zmiany nazwiska. Przyjął panieńskie nazwisko żony.
Aby zarobić na życie, zatrudnił się jako kierowca ciężarówki. Jednak przewrotny los nie pozwolił mu długo cieszyć się wolnością. Sąd przypomniał sobie o Chmielewskim i ni stąd, ni zowąd uznał, że decyzja o jego wcześniejszym zwolnieniu była bezprawna. Niespodziewanie wezwał go do odbycia jeszcze pół roku kary. Były esbek odwoływał się, ale nic to nie dało. W 1993 roku zastukał więc do bramy więziennej przy ulicy Rakowieckiej, gdzie spędził następne sześć miesięcy. Ostatecznie wyszedł na wolność w 1994 roku już jako człowiek rozliczony z wymiarem sprawiedliwości. Otworzył własną firmę handlową, którą prowadzi do dziś. Kilkakrotnie prosiłem Waldemara Chmielewskiego o spotkanie i rozmowę. Nie wyraził zgody.
Nowe życie
Leszek Pękala po wyroku trafił do więzienia w południowo-wschodniej części Polski. W wywiadzie prasowym, którego udzielił wiele lat później, przyznał, że przeszedł tam nawrócenie. Miał się wyspowiadać u biskupa Ignacego Tokarczuka – tego samego, którego jako funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa inwigilował i przeciwko któremu organizował prowokacje. Byłoby wspaniale, gdyby rzeczywiście Pękala się nawrócił – komentuje ksiądz Stanisław Małkowski, najbliższy przyjaciel Popiełuszki, tak jak on inwigilowany przez SB. – Jednak za tym nawróceniem powinna pójść droga prawdy i ujawnienie Polakom szczegółów zbrodni, której ofiarą padł ksiądz Popiełuszko oraz wskazanie tych, którzy brali w niej udział. Bez takiego aktu skruchy ciężko mówić o prawdziwym nawróceniu. A Pękala miał przynajmniej kilka okazji, aby ujawnić prawdę. Jeszcze w 1990 roku, gdy siedział w więzieniu, odwiedzał go prokurator Andrzej Witkowski. Wówczas Pękala nabierał wody w usta.
Wyszedł z więzienia w październiku 1990 roku. Wprawdzie sąd w Toruniu skazał go na 15 lat, ale po kilku latach Sąd Najwyższy złagodził mu wyrok, a później objęła go amnestia. Za kratkami spędził więc sześć lat. Gdy tylko zamknęła się za nim więzienna brama, Pękala poszedł do urzędu i złożył wniosek o zmianę nazwiska. Wybrał bardzo popularne w Polsce, aby łatwiej było mu wtopić się w tłum i pozostać niezauważonym. Pod nowym nazwiskiem Pękala zamieszkał na warszawskiej Ochocie. Jednak niedługo cieszył się spokojem. Któregoś wieczoru informację o tym, że w tym bloku mieszka zabójca księdza, pojawiły się w całej okolicy. W rocznicę zbrodni pod balkonem Pękali ustawiono znicze w kształcie krzyża. Były esbek postanowił zmienić tożsamość po raz drugi. Kolejna wizyta w urzędzie i kolejny wniosek dały mu dokumenty na następne, również popularne nazwisko – Paweł Nowak. W październiku 2004 roku, w przeddzień 20. rocznicy śmierci księdza Popiełuszki, „Życie Warszawy” opublikowało artykuł mówiący o tym, że morderca kapelana „Solidarności” zbiera reklamy dla prasy. Artykuł zilustrowany był aktualnym zdjęciem Pękali. Wybuchł skandal, wydawca natychmiast rozwiązał z nim umowę, a Pękala tym razem wyprowadził się ze stolicy. Zamieszkał w małym miasteczku w zachodniej części Polski. Kilka lat później niespodziewanie udzielił wywiadu lokalnemu tygodnikowi, w którym ujawnił, że przebieg zbrodni na księdzu Jerzym był inny, ale nie zdradził, jaki.
Nierówna walka
Adam Pietruszka, wicedyrektor IV Departamentu SB, wyszedł z domu do pracy 2 listopada 1984 roku. Około południa otrzymał telefon z poleceniem, aby natychmiast stawić się w gabinecie ministra Kiszczaka. Jej przebieg Pietruszka ujawnił sześć lat później w trakcie przesłuchania prowadzonego przez prokuratora Józefa Gurgula. Z protokołu wynika, że Kiszczak obiecał Pietruszce awans na generała w zamian za wzięcie odpowiedzialności za „sprawstwo kierownicze” zbrodni na księdzu Jerzym. Pietruszka nie wyraził zgody, ale to nie pomogło. Kilka godzin później został aresztowany. Od początku nie przyznawał się do winy. Skazany na 25 lat więzienia, wyszedł po skróceniu wyroku po 10 latach. Do domu wrócił dopiero w październiku 1994 roku.
Pietruszka – jako jedyny – nie wystąpił o zmianę nazwiska. Zwolniony z więzienia, dobiegał sześćdziesiątki, a wysoka emerytura wystarczała mu na życie na wysokim poziomie. Pułkownik nie szukał pracy w nowej rzeczywistości. Zaczął walkę o oczyszczenie, jednak nikt nie chciał go słuchać. Dawni koledzy nie mogli mu pomóc, dla opinii publicznej był zbrodniarzem współwinnym śmierci księdza Popiełuszki. Generała Kiszczaka, któremu zawdzięczał 10 lat w więzieniu, znienawidził do końca. Dziś 81-letni Pietruszka żyje w skromnym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie w sąsiedztwie wielu emerytowanych funkcjonariuszy. Unika rozgłosu.
Po ogłoszeniu wyroku przez Sąd Wojewódzki w Toruniu Pękala, Piotrowski, Chmielewski i Pietruszka nigdy już się nie spotkali. Odwieziono ich do więzień, w których mieli spędzić najbliższe lata. Pietruszka trafił do Barczewa, Chmielewski do Warszawy, Pękala do Rzeszowa, a Piotrowski do Łodzi. Ten ostatni łącznie przebywał w kilkunastu więzieniach. Gdy odzyskali wolność, nigdy ze sobą już nie rozmawiali. Chmielewski i Pękala mieli pretensje do Piotrowskiego, że mu zaufali, a on tego zaufania nadużył, zabierając ich na zbrodniczą akcję, która złamała ich kariery. Pietruszka uznał, że Piotrowski wrobił go w zbrodnię, co kosztowało go 10 lat odsiadki. Jeśli sąd uzna kasację IPN od decyzji sądu o umorzeniu ich sprawy, wszyscy ponownie spotkają się na ławie oskarżonych. Czy zdecydują się ujawnić prawdę o tym, jak naprawdę zginął ksiądz Jerzy Popiełuszko?