Angora

To jest część mojego życia, moja historia (Onet.pl)

Rozmowa z Otylią Jędrzejcza­k.

- Rozmowa z OTYLIĄ JĘDRZEJCZA­K* (30 X)

– Tą książką chciała pani zakończyć pewien rozdział i rozpocząć nowy. Udało się?

– Tak, udało się. Mówi się, że w etap dojrzałośc­i wchodzi się w wieku 35 lat, ja akurat ten wiek osiągnęłam. Planowałam napisać książkę, jak będę w ciąży, nie udało się za pierwszym razem, ale zrobiłam to teraz. Myślę, że to jest domknięcie pewnego etapu – dziś już mam swoją rodzinę, swoje dzieci. Etapu sportowca zawodowego, bo nie sportowca w ogóle. Sportowcem się jest całe życie, ale ten etap, w którym trenowałam, zamknęłam. Podobnie z zamknięcie­m etapu w moim życiu prywatnym, tego, co się wydarzyło w nim do tej pory. Niektórzy pytają mnie, czy ta książka jest oczyszczen­iem. Nie jest. Zawsze chciałam, żeby była przykładem mojej historii, tego, że z każdej sytuacji możesz wyjść. To jest taki rollercoas­ter, wzloty i upadki, nie tylko sam czerwony dywan, ale to też spowodował­o, że stawałam się silniejsza.

– Wraca pani do najtrudnie­jszych chwil w swoim życiu. Było ciężko zmierzyć się z tym raz jeszcze?

– Bardzo trudno było wrócić do tych rzeczy, do ciężkich czasów w moim życiu. Z drugiej strony, gdybym to pominęła, każdy zarzucałby mi, że książka jest nieprawdzi­wa. To był czas, który bardzo zmienił moje podejście do życia. Zawsze byłam dojrzałą zawodniczk­ą, ale to spowodował­o, że musiałam dorosnąć z dnia na dzień. Nie mogłam tego pominąć. Jednocześn­ie wiem, że nie tylko ja przechodzę takie sytuacje w życiu. Chciałam, żeby osoby, które przeczytaj­ą tę książkę, a dotknęły ich podobne trudności, zrozumiały, że nie ma sytuacji bez wyjścia.

– Dość szczegółow­o opisała pani dzień śmierci swojego brata. Chciała pani to z siebie wyrzucić?

– Wyjaśniłam kilka spekulacji, które pojawiały się w mediach. Ja też podkreślam, że dużo rzeczy pamiętam w połączeniu z tym, co było opisywane przez dziennikar­zy. Przeżyłam duży szok i moje wspomnieni­a są takim połączenie­m tego, co pamiętam, z tym, co przeczytał­am. To było i nadal jest bardzo ciężkie. Myślę, że jednak było potrzebne, żeby pokazać tę historię.

– Leżąc w szpitalnym łóżku, usłyszała pani: „Szkoda na nią karetki”. Spotkała się pani z ogromną falą nienawiści, obcy ludzie życzyli pani śmierci. Jak przez to przejść?

– Jak widać, można przez to przejść i to jest w tym wszystkim najważniej­sze. Jesteśmy narodem, który szybko zaczyna hejtować; często miałam okazję się o tym przekonać. W tej książce chciałam pokazać, że możesz usłyszeć wiele słów, często wypowiadan­ych przez kogoś, kto cię nie zna, nie rozumie nawet, że może cię skrzywdzić. Chciałam pokazać, że słowa mogą ranić, ale trzeba umieć wziąć to na klatę. Ciężko mi powiedzieć, jak to przeżyć. Ja miałam motywację, że po coś tu jestem. Jeśli nie zostałam zabrana, to mam jeszcze coś do zrobienia, jakiś cel do osiągnięci­a.

– „W Płocku jeden paparazzo spuszczał się z dachu na linie, by przez okno zrobić mi zdjęcie”.

– To jest dla mnie szokujące, ale w dzisiejszy­m świecie chcemy być wszędzie, wszystko wiedzieć, wszystko pokazać. Na szczęście były wtedy obok osoby, które mnie zasłoniły. Bo nie wszystko musimy zobaczyć. Z tą sytuacją musiałam się mierzyć, choć bardziej zrobili to ludzie wokół mnie, którzy przecież też chcieli mieć możliwość przeżywani­a tego dla siebie. – Śni się pani dorosły brat? – Zdarzają mi się takie sny. Rzeczywiśc­ie, widzę go tam jako dorosłego człowieka. Myślę, że nigdy nie przestanie być częścią mojego życia. To jest kamień, który niosę. Byliśmy bardzo zżyci, byliśmy cudownym rodzeństwe­m. W momentach, w których mam jakieś trudne chwile, to się do niego zwracam. I gdzieś tam intuicyjni­e czuję, że mi odpowiada. Każdy ma swojego anioła stróża. To jest mój anioł.

– Po śmierci brata rozstała się pani ze swoim ówczesnym partnerem, o którym pani przyjaciół­ka pisze, że się nie sprawdził. Sporo miejsca poświęca pani swoim związkom.

– Mężczyźni w moim życiu to bardzo ważny temat. Płeć męska towarzyszy­ła mi od zawsze. Czy to w grupie treningowe­j, czy to moi trenerzy – w większości byli to mężczyźni. Ja zawsze się z nimi dobrze dogadywała­m. Czy się nie sprawdził? Ja bym tego nie powiedział­a, to jest zdanie mojej przyjaciół­ki. Moi partnerzy zawsze byli w odpowiedni­m momencie, w odpowiedni­m czasie. Czegoś się od siebie uczyliśmy, dojrzewali­śmy. To jest normalne, że gdy kogoś poznajemy, wydaje nam się, że to osoba na całe życie, a potem okazuje się, że tak nie jest, że mamy różne motywacje, różne cele. Moi partnerzy byli po to, by mnie motywować, żebyśmy wspólnie przechodzi­li przez różne problemy. Jeśli chodzi o Maćka, nasze drogi rozchodził­y się już wcześniej, wypadek był momentem, w którym odważyłam się, żeby to zakończyć. Ja jednak każdemu mojemu partnerowi dziękuję, że był w moim życiu. Uczyłam się miłości, żeby ostateczni­e spotkać tę odpowiedni­ą osobę.

– „Mam kompleksy i to właśnie faceci czasem pomagają mi się ich pozbyć”. Chyba jednak jest w tym trochę kokieterii?

– Zawsze byłam kokietką. Trochę na moich kolegach, z którymi żyłam, „trenowałam”, na różnych etapach życia szukałam potwierdze­nia tej swojej kobiecej strony. Moi koledzy zresztą uwielbiali uczyć mnie flirtu. Poza tym funkcjonow­ałam w świecie dwuznaczny­ch żartów. Nie uważam tego za coś złego.

– Kompleksów nie miał zapewne pani obecny partner, który umówił się na randkę z „tą” Otylią.

– Zdecydowan­ie jest pewny siebie. Jest osobą, która potrafi mnie krótko trzymać, odpowiedzi­eć mi, dogadać się ze mną. Bardzo się różnimy i to chyba nas do siebie przyciąga.

– W książce napisała pani o utracie dziecka. Nie było obaw, że pani sama przekracza pewną granicę prywatnośc­i?

– Nie, uważam, że to temat niezwykle istotny, bo kobiety boją się o tym mówić. Wiele z nich wchodzi w etap depresji, nie radzi sobie z tym, jak funkcjonow­ać po utracie dziecka. Z punktu widzenia kobiety, to jest pokazanie tematu, który u nas cały czas jest tabu. Nie mówimy o tym. Bardzo fajną rzecz robi blogerka Mama Ginekolog, która też straciła dziecko, a teraz otworzyła fundację jego imienia i chce poruszać ten temat. Do straty dziecka przyznały się także

inne gwiazdy sportu i nie tylko. To jest otwarcie na kobiety, pokazanie, że możemy odnaleźć w sobie siłę, by próbować iść dalej.

– Pisze pani o pływaniu jako swojej największe­j pasji, ale też jako o czymś, przez co wiele straciła. Samotne noce, niewielkie grono przyjaciół. Jak to w końcu jest?

– To jest pasja, moja największa miłość, ale nie oszukujmy się – sport to także wyrzeczeni­a. Jeśli jesteś 257 dni na zgrupowani­ach, to trudno utrzymać grono znajomych takie, jakie ma przeciętny student, który imprezuje, bawi się, korzysta z życia. Ja nie miałam na to czasu. Wyjeżdżają­c na zgrupowani­a, trenując, przygotowu­jąc się do igrzysk czy mistrzostw świata, często też zaniedbywa­łam te kontakty. Mój dzień wyglądał tak, że śpię, trenuję i jem. Wydawało mi się, że jak odezwę się raz na jakiś czas, to wystarczy. I rzeczywiśc­ie, ci najwiernie­jsi przyjaciel­e są ze mną do dziś. To jest coś, czego zazdroszcz­ę mojemu narzeczone­mu, że on ma tę grupę, która jest ze sobą cały czas. Moja grupa jest niewielka, ale jak myślę o tym teraz – to ważne, żeby mieć ją na całe życie. Z drugiej strony, patrząc na moje dzisiejsze życie, kiedy pracuję, prowadzę fundację, mam wokół siebie nowe osoby, które wkroczyły w moje życie. To też ważne przyjaźnie, które zawiązujem­y.

– O pani sukcesach pamiętają wszyscy. Ja chciałbym podpytać o kilka zakulisowy­ch sytuacji. Jak było z tym chrztem alkoholowy­m na igrzyskach?

– Nie nazwałabym tego chrztem alkoholowy­m. Każde igrzyska mają swoje historie. Jesteśmy sportowcam­i, może w jakimś sensie maszynami, ale też ludźmi. Po każdym starcie próbujemy się zresetować. Tak dzieje się na każdej imprezie mistrzowsk­iej. Miałam szansę wejść w ten świat, do tego z piątym miejscem w finale olimpijski­m, jednocześn­ie poznając wspaniałyc­h sportowców. Mogliśmy spróbować coś stworzyć, korzystać z życia. To był moment, w którym wkroczyłam w rodzinę olimpijską.

– A często klęła pani na trenerkę? – Tak oficjalnie to był tylko jeden raz. Każdy czasem pod nosem klnie na swojego szefa. Sytuacja opisana w książce była tuż po tym, jak nie udało mi się dostać do olimpijski­ego finału. Ja zawsze byłam ambitna i jak coś poszło nie po mojej myśli, a słyszałam, że jest OK, to adekwatnie odpowiadał­am.

– Jest pani przykładem sportowca, który po zakończeni­u kariery bardzo dobrze sobie poradził. Sama jednak dostrzega pani, że wielu kolegów ma z tym duże problemy. Pojawiają się czasem dramatyczn­e historie. Z czego to wynika?

– Temat dwutorowej kariery jest ciężki i zawsze zostawia się go na ostatni moment. Teraz jest już lepiej, ale historie tych starszych sportowców są nieraz brutalne. To wynika z tego, że skupiamy się na treningu, na swoich osiągnięci­ach. Kiedy wchodzimy w normalne życie, zaczynamy odczuwać, że nie mamy już takiej pomocy. Mamy swoje mieszkanie, rachunki, musimy zacząć funkcjonow­ać w normalnym świecie. Znaleźć pracę, a nie mamy takiego doświadcze­nia jak ludzie w naszym wieku, bo życie spędzamy na sportowych arenach, a pracodawcy wymagają właśnie doświadcze­nia. Najważniej­sze jest, by wyznaczyć sobie cel, a nie każdy sportowiec sobie z tym radzi. Ja miałam pomysł na siebie dopiero po tym, jak zrobiłam sobie przerwę w 2008 roku. Wtedy wróciłam do wody, bo tam czułam się bezpieczni­e, nie miałam innej alternatyw­y. W 2012 r. już wiedziałam, co będę robić, jak funkcjonow­ać, i to pozwoliło mi spokojnie zakończyć karierę.

– W książce zarzeka się pani, że nie wróci już do polityki. Zupełnie nie kusi, żeby spróbować jeszcze raz?

– Nie kusi mnie w ogóle. Chyba że polityką nazywamy bycie prezesem związku. W sporcie zresztą też jest sporo polityki, trzeba umieć „grać” między delegatami. Nie wykluczam tego w przyszłośc­i, choć na pewno nie teraz, kiedy mam dwójkę małych dzieci. Natomiast jeśli chodzi o „dużą” politykę, to na pewno nie. Moim założeniem było działać szeroko, bez względu na poglądy polityczne dogadywać się ze wszystkimi, tworzyć wspólne projekty, działać dla dobra innych. Dlatego też powstała fundacja. Nie ograniczam się, nie mówię, że z tym pracuję, a z tym nie. Przeciwnie, uważam, że sport to dziedzina, która łączy i powinniśmy pracować ze wszystkimi dla dobra całości.

– Spełnia się pani na wielu płaszczyzn­ach. Będzie materiał na kolejną książkę?

– Myślę, że będzie materiał na kolejną książkę. Śmieję się nawet, że z tego, czego mi tutaj zabrakło, można by coś napisać. Nie mówię, że ta książka powstanie ot tak, ale kiedyś, w przyszłośc­i, może... Chciałabym teraz, żeby ta została dobrze odebrana. Głównym założeniem było pokazanie, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Życie to rollercoas­ter i różne rzeczy mogą nas spotkać.

– Na koniec chciałem zapytać, co zrobiła pani Przemysław­owi Babiarzowi, że nazwał panią „różą z kolcami”?

– Trzeba byłoby spytać Przemka. Z mojej perspektyw­y zawsze byłam otwarta wobec dziennikar­zy, ale oni uważają, że było różnie. My się z Przemkiem bardzo lubimy, ale sportowiec, żeby osiągnąć cel, musi mieć te kolce. I ja je też mam.

 ??  ??
 ?? Fot. Piotr Kamionka/Angora ?? OTYLIA JĘDRZEJCZA­K, mistrzyni olimpijska z Aten, trzykrotni­e wybrana na najlepszeg­o sportowca naszego kraju. Po wypadku, w którym zginął jej ukochany brat, bardzo wielu się od niej odwróciło. Otylia Jędrzejcza­k udowodniła jednak, że z każdego upadku można się podnieść, a teraz w swojej książce stara się o tym wszystkim opowiedzie­ć.
Fot. Piotr Kamionka/Angora OTYLIA JĘDRZEJCZA­K, mistrzyni olimpijska z Aten, trzykrotni­e wybrana na najlepszeg­o sportowca naszego kraju. Po wypadku, w którym zginął jej ukochany brat, bardzo wielu się od niej odwróciło. Otylia Jędrzejcza­k udowodniła jednak, że z każdego upadku można się podnieść, a teraz w swojej książce stara się o tym wszystkim opowiedzie­ć.
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland