I runął mur!
Minęło 30 lat od otwarcia granicy NRD – RFN.
9 listopada minęły trzy dekady od upadku muru berlińskiego. Gdy zachwiał się symbol podziału ówczesnego świata, Angela Merkel, obywatelka komunistycznych Niemiec, miała 35 lat.
Na pytanie dziennikarza „Der Spiegla”, co robiłaby dziś, gdyby NRD wciąż istniało, odpowiedziała: – Mogłabym zrealizować swoje marzenia. W Niemczech Wschodnich kobiety przechodziły na emeryturę w wieku 60 lat, więc pięć lat temu odebrałabym paszport i pojechała do Ameryki (...). Chciałam zobaczyć Góry Skaliste, jechać samochodem i słuchać Bruce’a Springsteena (...). Emeryci mogli wyjeżdżać poza Niemcy Wschodnie. Tych, którzy nie byli już potrzebni jako socjalistyczni robotnicy, wypuszczano na wolność.
Reszta tkwiła uwięziona za żelazną kurtyną, a podzielony Berlin był świadkiem desperackich prób pokonania muru – przypłaciło je życiem co najmniej 136 osób. Jednym z nich był Polak Franciszek Piesik. Ryzykowne ucieczki z berlińskiego getta trwały przez 28 lat istnienia muru, aż nadszedł 9 listopada 1989 roku. Jak wspomina Lech Wałęsa w wywiadzie dla gazety „La
Repubblica”, dzień wcześniej kanclerz RFN Helmut Kohl gościł w Warszawie. – Wieczorem poprosił o spotkanie z „Solidarnością”. Przyjeżdżamy. Po wymianie uprzejmości mówię: Panowie, za chwilę upadnie mur w Berlinie, a potem upadnie ZSRR. Jesteście gotowi na to trzęsienie ziemi? Odpowiada mi niemiecki minister spraw zagranicznych Genscher: „Drogi przyjacielu, chcielibyśmy mieć takie problemy, ale nim to nastąpi, wysokie drzewa wyrosną na naszych grobach”. Dwadzieścia cztery godziny później mur został sforsowany.
Lśniące światła kapitalizmu
Tego dnia Günter Schabowski, rzecznik rządzącej Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec, był wyraźnie nieprzygotowany do konferencji prasowej. Niektórzy twierdzą nawet, że dręczył go potężny kac. Nie zapoznał się wcześniej z notatką, w której napisano, że przywódcy NRD, chcąc uspokoić buntujące się społeczeństwo, obiecują ułatwić wyjazdy zagraniczne wschodnim Niemcom. Odwilż miała być wprowadzana w sposób kontrolowany. Schabowski odczytał przy dziennikarzach: – Można ubiegać się o prywatne podróże poza granice kraju bez warunków wstępnych. Zaskoczeni przedstawiciele mediów przypuścili szturm: – Kiedy, kiedy będzie można wyjeżdżać? Skonsternowany Schabowski, nerwowo grzebiąc w papierach, wypalił: – Natychmiast. O ile wiem, to natychmiast.
Konferencję na żywo transmitowała telewizja. 31-letni Andreas Falge, technik ze stołecznego kina „Babilon”, gapił się w ekran, nie dowierzając własnym uszom. A kiedy wreszcie pojął sens słów Schabowskiego, zerwał się z kanapy, włożył kurtkę, do kieszeni wepchnął sto zachodnioniemieckich marek, mapę Berlina Zachodniego i wybiegł z domu. – Nie miałem pojęcia, czy granica jest już otwarta, czy nie, ale pieprzyć to, lecę – opowiada portalowi TheLocal.de. Przy przejściu granicznym setki ludzi krzyczały: Otwórzcie bramę! Otwórzcie bramę! Przestraszył się. – Mój Boże, a co, jeśli zrobi się niebezpiecznie? Patrzył, czy któryś ze strażników nie wyciągnie broni, lecz oni wydawali się kompletnie bezradni. Wreszcie około 23.30 zaczęli przepuszczać wrzeszczących pieszych i trąbiące trabanty. Pierwsi przekraczający bramę dostali stempel w paszporcie, jednak wkrótce tłum zrobił się tak gęsty, że strażnicy machnęli ręką na procedury. Andreas szedł dzielnicą Wedding, gdy zobaczył policjantów w brązowo-zielonych mundurach. – Wtedy zrozumiałem: Jestem na cholernym Zachodzie! Zatrzymał się przy pierwszym napotkanym pubie. – Otworzyłem drzwi i powiedziałem sobie: „Świetnie, to jest Zachód i jego jasne, lśniące światła. W Berlinie Zachodnim miał znajomego, Wolfganga. Łączyła ich miłość do
kina i muzyki. Zadzwonił do niego z budki. Wolfgang ucieszył się. – Mówił, że jest szczęśliwy, że do niego dzwonię. Przerwałem mu: „Przestań gadać, przyjedź i odbierz mnie”. W słuchawce zapanowała cisza, po czym Wolfgang wydukał: – Odebrać cię? Ale gdzie ty jesteś? Andreas wyjaśnił, a z drugiej strony linii padło przekleństwo: – Cholera jasna! Następnego dnia Andreas wrócił do pracy, lecz kino było puste. – Więc zamknęliśmy „Babilon” i poszliśmy świętować upadek muru.
System umocnień długości 156 km chroniony przez 300 wież strażniczych ludzie zaatakowali młotami, kilofami i gołymi rękami. Kilka fragmentów przetrwało w Berlinie do dziś, reszta powędrowała w świat. Można je znaleźć na granicy Korei Północnej i Południowej, na dworcu kolejowym w Monako, w pisuarze w Las Vegas. Pamiątkowy betonowy blok otrzymał Nelson Mandela, gdy został prezydentem RPA, i Jamajczyk Usain Bolt w 2009 roku, po rekordowym biegu na 100 metrów. Fragment muru jako prezent od narzeczonego dostała modelka Heidi Klum. Postawiła go w ogrodzie. Z małych odłamków powstawała biżuteria. Ze sproszkowanego betonu uwarzono nawet lek homeopatyczny uśmierzający ponoć wszelkie dolegliwości. W marcu tego roku na aukcji w Sussex dwa kawałki muru ozdobione graffiti autorstwa niemieckiego artysty Bena Wagina sprzedano za 17 tysięcy funtów. Obok oryginałów krążą też fałszywki. Można je zidentyfikować, zamawiając ekspertyzę w niemieckiej agencji rządowej Bundesanstalt für Materialprüfung.
Tęsknota za przeszłością
Okrągłą rocznicę zwycięstwa nad murem Niemcy świętowali od 4 do 10 listopada. Siedem dni, siedem imprez w miejscach, gdzie działa się historia. W kościele Getsemani, na Alexanderplatz, Schlossplatz, na Kurfürstendamm, przy East Side Gallery i byłej siedzibie Stasi w Lichtenbergu. Kolorowy dywan złożony z 30 tysięcy wstążek z hasłami o pokoju napisanymi przez Niemców zawisł nad Straße des 17. Juni, ulicą prowadzącą do Bramy Brandenburskiej. Sto imprez – wycieczki, koncerty, warsztaty, projekcje filmowe, czytanie poezji, spektakle teatralne – w hołdzie ofiarom komunistycznego reżimu. Koszt uroczystości – 10 mln euro. Lecz jak twierdzi Klaus Lederer, zastępca burmistrza Berlina, w rozmowie z Te Local. de, nastrój jest o wiele mniej euforyczny niż w 1989 roku. – Duch optymizmu, jaki widzieliśmy 30 lat temu, a nawet pięć czy 10 lat temu, dziś nie jest odczuwalny.
Przywódcy mocarstw odgrywających wielką rolę w obaleniu muru nie przyjechali. Nie pojawił się Boris Johnson, bo stanął mu na drodze brexit, ani Władimir Putin – on przez europejskie sankcje na Rosję. Zabrakło Donalda Trumpa, któremu przeszkodziło zapewne hasło America First. Jednak prezydent USA muru nie uniknie. Organizacja o nazwie „Inicjatywa Otwartego Społeczeństwa” wysłała mu jego fragment ważący 2,7 tony. W betonie wyryto wiadomość wzywającą do porzucenia pomysłu budowy ogrodzenia między Ameryką a Meksykiem. Berlińskie święto jest refleksyjne, ale świętujemy, mówi Lederer. Trzydzieści lat po zburzeniu muru świat i Europa dzielą się ponownie. Rozdźwięk widać również między Niemcami. – Jest jedna rzecz, z której zrozumieniem ma problem wielu zachodnich Niemców: że nawet w dyktaturze możliwe było udane życie. Że mieliśmy przyjaciół i rodzinę, z którymi świętowaliśmy urodziny i Boże Narodzenie lub dzieliliśmy tragedie – mówi dziennikarzom „Spiegla” Angela Merkel. – Ponieważ ten aspekt naszego indywidualnego życia w NRD nie jest rozumiany, czasem nawet bywa ignorowany przez wielu zachodnich Niemców, reakcja dzisiejszych Niemców ze Wschodu przybiera postać romantycznej postawy: Nikt nie może odbierać nam życia, jakie mieliśmy w NRD. W ankiecie przeprowadzonej przez „Berliner Zeitung” 42 procent mieszkańców stolicy odpowiedziało, że zjednoczenie kraju nastąpiło zbyt szybko, a 8 proc., że byłoby lepiej, gdyby mur stał nadal.
Kreatura z NRD
– W dzisiejszych czasach mało kto chce wiedzieć, jakie naprawdę było państwo NRD. Zamiast tego wciąż powtarzane są te same historie o bardzo odważnych dzia
łaczach na rzecz praw obywatelskich lub bardzo paskudnych ludziach Stasi. W tych historiach rzadko pojawiają się normalni ludzie, a Niemiecka Republika Demokratyczna od dawna sztywnieje w historyczną karykaturę. Jest tak przede wszystkim dlatego, że Niemcy zachodni wcale nie chcą nic wiedzieć. Chcą po prostu potwierdzenia, że byli po właściwej stronie, a wschodni Niemcy po niewłaściwej (...). Ja sam zawsze czuję się źle podczas tych wielkich rocznic, ponieważ nie mogę zapomnieć ucznia z Düsseldorfu, którego spotkałem na mojej pierwszej imprezie w zachodnim Berlinie – opowiada Maxim Leo, berliński pisarz, dziennikarz i scenarzysta, w rozmowie z brytyjskim „Guardianem”.
Gdy otworzył się kapitalistyczny raj, Niemcy zza żelaznej kurtyny rzucili się do kupowania. Leo sprawił sobie regał w Ikei. Podczas składania mebla uderzył się młotkiem w kciuk. Z sinym palcem poszedł na prywatkę. Wtedy ten chłopak z Düsseldorfu zapytał, co się stało, a Leo na poczekaniu wymyślił historyjkę, że w szkołach w NRD nauczyciele bili dzieci młotkiem za nieodrobioną pracę domową. Düsseldorfczyk pokiwał głową ze współczuciem. Uwierzył. – Pewnie wierzyłby nawet, gdybym opowiedział, że uczniów ze złymi ocenami rozstrzeliwano pod koniec roku szkolnego (...). Od tamtej pory co roku wyobrażam sobie ucznia z Düsseldorfu (...) opowiadającego swoim dzieciom o tym dziwnym wschodnim berlińczyku ze zmaltretowanym kciukiem, ofiarze tortur łajdackiego państwa NRD.
Zapotrzebowanie na wspomnienia rośnie przy okazji każdej kolejnej rocznicy zburzenia muru, a ludzie pamiętający tamte czasy są rozchwytywani. – Zadzwoniło do mnie radio Deutsche Welle, podobnie jak gazeta z Monachium i francuska stacja radiowa – mówi Maxim Leo. – Wszyscy pilnie potrzebują wschodnich Niemców na wielką rocznicę. „Tak dowcipnie, jak to możliwe”, „Tak oryginalnie, jak to możliwe”, „Z przymrużeniem oka, panie Leo”. To nowy trend w branży historii NRD. Kilka lat temu ludzie na Zachodzie chcieli słyszeć smutne historie. Teraz opowieści muszą być zabawne. Nie ma problemu. Z biegiem lat stałem się zawodowym wschodnim Niemcem. Taki status jest wygodny, gdy bierze się pieniądze za książki, artykuły i wywiady, ale komfort znika, kiedy z okazji zjednoczenia kraju Niemcy z Zachodu oceniają stopień integracji ze wschodnimi landami. – I za każdym razem odczuwa się ogromne rozczarowanie, ponieważ wschodni Niemcy wciąż są tak różni. Tak dziwni, tak niewdzięczni, tak trudni do tresowania. Głosują na prawicę, nie lubią obcokrajowców, nie wierzą w Boga, jedzą dużo mięsa i prawie nie mają dzieci, choć seks uprawiają częściej niż wynosi średnia. Czy, poza Gollumem z „Władcy Pierścieni”, istniała kiedykolwiek gorsza kreatura niż człowiek z NRD? Według rządowego badania opinii publicznej z 2019 roku 57 procent wschodnich Niemców uważa, że są dziś obywatelami drugiej kategorii.