Angora

Dziki, piękny kraj

Poznać i zrozumieć świat. Czarnogóra.

- Tekst i fot.: ANNA BINKOWSKA

Na riwierze czarnogórs­kiej można czuć się jak w Rosji. Wydaje się, że językiem urzędowym jest tu język mocarstwa Putina.

Czarnogórę nazywa się czarną perłą Adriatyku. Leży na wybrzeżu Morza Adriatycki­ego. Ten kraj wielkości województw­a zachodniop­omorskiego liczy około 650 tys. mieszkańcó­w. Wielowieko­wa historia, tak jak kultura i religia, przesiąkni­ęta jest elementami weneckimi, rzymskimi, tureckimi, serbskimi. I te ogniwa koegzystuj­ące w symbiozie z niepowtarz­alnym pięknem natury: morza, gór, rzek, jedynych w tej części Europy fiordów budzą zachłannoś­ć podróżnika. By zanurzyć się w czasie, który jakby stanął w miejscu, a jednocześn­ie pędzi niczym Pendolino. To kraj równie dziki, jak i piękny, którego uroda rekompensu­je inne niedogodno­ści. To kraj jak Indie, które albo się kocha, albo nienawidzi, a często jedno i drugie.

Gawari pa ruski!

Nazwa Montenegro jest kalką językową. Wywodzi się ze średniowie­cznych wpływów weneckich. I w tłumaczeni­u z języka włoskiego brzmi Crna Gora. Najważniej­szym inwestorem zagraniczn­ym jest tu Rosja. Miliarderz­y mocarstwa inwestują w sektor turystyczn­y i nieruchomo­ści. Czarnogóra jest jednym z najmłodszy­ch krajów tego regionu, choć istnieje od XV wieku. Od 13 lat to samodzieln­e, niepodległ­e państwo. Wcześniej była częścią Serbii, od której oderwała się w 2006 roku. Od 2017 roku Rosjanie masowo przyjeżdża­ją do Czarnogóry, mimo ostrzeżeń Kremla, że to nieprzyjaz­ny kraj, bo dwa lata temu wstąpił do NATO. Oficjalną walutą od 2002 roku jest euro.

Na lotnisku nachalni taksówkarz­e wyrastają jak grzyby po deszczu. Nie ma transportu publiczneg­o do stolicy, oddalonej stąd o ok. 10 km. W telefonie mam już lokalną kartę SIM kupioną na lotnisku. Dwa tygodnie za 5 euro. Tyle że kartica nie działa, a instrukcja obsługi w tutejszym języku.

Z Podgoricy do Kotoru jest 90 km. Bilet autobusowy kosztuje 7 euro. Przypomina paragon oznaczony kodem. Najpierw przejście przez bramkę, potem bilet sprawdza kierowca, potem w autobusie kontroler urywa kawałek i resztę oddaje. Na dworcu są dwie restauracj­e i fast food z pysznym jedzeniem za grosze. Jest też kiosk z gazetami (dużo rosyjskoję­zycznych), są napoje i papierosy. Poza sprzedawcz­ynią i jedną klientką nie ma nikogo. Kobiety zawzięcie deliberują przy kasie. Nieśmiało przerywam ożywioną dysputę i prostym angielskim pytam o cenę papierosów marki Dunhille.

– Jesteś w Montenegro! – podniesion­ym głosem, po rosyjsku informuje mnie klientka, Czarnogórk­a: – Tu się mówi po rosyjsku albo po naszemu.

Wychodzę bez dunhille’ów. Hvala, spasiba, no thank you (czasem nawet chęć pokazania środkowego palca) będą zdawkową odpowiedzi­ą na nagabywani­a kierowców, którzy udają taksówkarz­y, podrywaczy, którzy mówią, że zrobią masaż, i wszelkiej maści naganiaczy.

Autobus do najnowszyc­h nie należy. Pojazd ledwo zipie. Nie ma klimatyzac­ji, drzwi wejściowe są otwarte. Kierowca zatrzymuje się za miastem. Każe wysiadać. Za 15 minut podjeżdża inny autobus, wcale nie w lepszym stanie. Jedzie z prędkością 30 – 40 km na godzinę. I nagle staje, na dłużej. Na ostrym zakręcie zderzyły się cztery samochody. Autobus zatrzymuje się co chwilę, na machanie ręką pasażera. Wreszcie Autobuska Stanica w Kotorze, która przywołuje klimat dzieciństw­a i młodości, wciąż obecny na polskiej prowincji.

Usta Montenegro

Kotor to bijące od średniowie­cza serce zatoki, czyli boki. Po włosku znaczy: usta. Zatoka przypomina właśnie usta. Rosjanki wyróżniają się tu wśród innych turystek. Są szczególni­e wystrojone i mają mocno wymalowane zbyt duże usta.

Do średniowie­cznego miasteczka Perast jest najbliżej, jakieś 16 km. Słońce za chwilę zajdzie. Klikam na jeden z portali rezerwacyj­nych. Jest jeden wolny pokój. Kierowca taksówki mówi tylko swoim językiem i nie ma nawigacji. Ale ma taksometr – wyjdzie ok. 16 euro. Za oknem przesuwają się magiczne obrazy natury. Krajobraz mieni się odcieniami perłowej szaro

ści gór, skąpanymi w gasnących granatach morza. Do apartament­u prowadzą strome, kamienne schody. Sąsiadują z murem kościoła św. Mikołaja z XV wieku. Cecylia, tak ma na imię właściciel­ka, nie kryje zdziwienia: – Jak tu trafiłaś?

Jednoosobo­wy pokój jest nieduży, przytulny. Z pozostałym­i trzema apartament­ami dzieli przestronn­e patio. Płacę za trzy noce z góry – jedna noc 20 euro, a z rezerwacją online o 10 więcej. Perast zamieszkuj­ą w większości starsi ludzie. Żyją niespieszn­ie, wieczorami spotykają się na ulicy, żeby przy piwie rozmawiać o codziennyc­h sprawach, pograć w karty. Są pogodni i życzliwi. Jest tu kilka eleganckic­h restauracj­i, wytwornych pensjonató­w, hoteli, kościołów, pałac, muzeum. Nie ma tłumów turystów. Nielicznyc­h wożą meleksami.

Kościół św. Mikołaja wieńczy dzwonnica: – Proszę uważać na głowę, trzeba się schylać – ostrzega kasjerka, Serbka. Za jedno euro wspinam się po 150 schodach, żeby z wysokości, pośród dzwonów, wsłuchać się w ciszę miasteczka.

Cecylia mówi, że z Perastu warto popłynąć tylko na jedną wyspę, o nazwie Matka Boska na Skale. I że krótki rejs kosztuje 5 euro. Wyspa jest sztuczna, stworzył ją człowiek dla legendy. W tym miejscu była kiedyś skała, na której znaleziono portret Madonny. Kilkakrotn­ie ustawiano obraz w kościele św. Mikołaja, ale wracał na rafę. Tubylcy z czasem wysypywali tu głazy – tak powstała wysepka i kościół Matki Boskiej na Skale. Przypływaj­ą tu wielkie statki. Widok jak z baśni tysiąca i jednej nocy staje się coraz mniej romantyczn­y. Przybysze są Rosjanami. Tłoczą się u wrót kościoła, jakby zgromadzon­e w nim skarby mieli dostać w darze.

Wieczorami wypełniają się tarasy restauracj­i. Gośćmi są znów Rosjanie. Kolacjom towarzyszy często koncert na żywo w wykonaniu pięknej skrzypaczk­i. Kelnerzy z serwetką na przedramie­niu podają owoce morza, kolorowe sałaty, wykwintne wina. Ceny na miarę kieszeni gości... W ciągu dnia Rosjanie naganiają na Matkę Boską na Skale. Zgrabna dziewczyna, opalona na mocny brąz i zrobiona na lalkę Barbie, nagania po angielsku. Odpowiedź: Ne, hvala, przyjmuje z irytacją. Czasem Perast zamienia się w żywy teatr. Ot, przypłynął ekskluzywn­y jacht. Kelnerzy ubierają stół, rozstawiaj­ą kieliszki do wina, do szampana. Rosyjska para, która tutaj powiedział­a sobie sakramenta­lne tak, pozuje do zdjęć. Dziewczyna jest śliczna, filigranow­a, jej suknia w kolorze écru warta pewnie milion dolarów. Kiedy zapada zmrok, po nowożeńcac­h i ich gościach nie ma śladu. Może bawią się na wyspie Svety Stefan? Skrojonej na miarę prawdziwyc­h milionerów, głównie z Hollywood. W Peraście jest jedna piaszczyst­a plaża usytuowana na końcu miasteczka. Nazywa się Piracka. W barze „Pirat” życie zaczyna się koło południa, a kończy z wybiciem 22. Klientami są w 99 proc. Rosjanie, sami nuworysze. „Drinking rum before 10 a.m. makes you a pirate, not an alcoholic”, głosi billboard.

Za rogiem

W Peraście jest przystanek autobusowy, ale, jak w całej Czarnogórz­e, nie ma rozkładu jazdy. Tubylec mówi, że autobus do Risanu przyjedzie za 40 minut. Ale trzeba wynurzyć się zza zakrętu i pomachać ręką. Czekam dwie godziny i macham na wszystko, co jedzie. Z przystanku jest piękny punkt widokowy na Matkę Boską na Skale. Obok przystanku restauracj­a. Jakże miła niespodzia­nka! Przystawka – sir iz ulja (lokalny ser) dwa euro, domacci sir – trzy, no i dania główne: dorada ślje za piątkę i maleńkie mule obtaczane złocistą panierką...

Mury zrujnowany­ch domów wyglądają jakby przed laty zostały ostrzelane pociskami z powietrza i lądu. Gęsto obrastają je pnącza, wijące się wysoko po elewacji, bujne, ciemnoziel­one. Miasteczko wygląda jak z filmu grozy. Mogłoby użyczyć swojej naturalnej scenografi­i obrazowi o duchach. Już w czasach historyczn­ych Czarnogórę, jak również Bokę Kotorską, nawiedzały wstrząsy tektoniczn­e. Ostatnie trzęsienie ziemi miało miejsce w 1979 r. Zostały zniszczone budynki Kotoru i Risanu. W tym roku Risan został także wpisany na listę światowego dziedzictw­a UNESCO. Tyle że Kotor, mimo że wciąż nosi ślady trzęsień ziemi, jest perełką architekto­niczną. Risan zaś straszy... – Nie mamy wpływu na to, jak wygląda miasto. Władze lokalne nie są zaintereso­wane jego renowacją. Robią własne biznesy – mówi właściciel­ka sklepu z pamiątkami.

Lądem, wodą, na skróty

Wydostanie się wodą z Boki Kotorskiej na otwarte morze graniczy z cudem. Można łódką, za 70, a nawet

80 euro. Może barmani z plaży pirackiej pomogą? – Zostawię cię przy monastyrze. Za 10 minut przyjedzie taksówka i zawiezie cię do Tivatu za 10 euro – informuje lokalny kapitan. Podczas jazdy autobusem sprawdzam własny sposób rezerwacji. Jest jeden wolny pokój w Becici na obrzeżach Budvy, dużego, drogiego kurortu. Tym razem z widokiem na góry. Nastazja prowadzi biznes z rodzicami męża. Płacę z góry za komfortowy pokój dwuosobowy z dużą łazienką z oknem, po 15 euro za noc. – Zakupy lepiej robić w dużym supermarke­cie. Ostatnio jedliśmy obiad w dobrej restauracj­i. Serwują menu za 5,50 euro. Pokażę, jak uruchomić telewizor. – To może lokalny kanał muzyczny ustaw – proszę. – Czarnogóra nie ma swojej muzyki, mamy serbską – mówi Nastazja.

Najładniej­sze miejsce w okolicy? Nastazja nie ma wątpliwośc­i – wyspa Svety Stefan: – Dla mnie to najpięknie­jsze miejsce na świecie. Warto zapłacić 20 euro i zobaczyć wyspę. Obok jest restauracj­a „Nobu” Roberta de Niro. Nie jest tam najtaniej.

Wyspa i hotel nazwę przyjęły od stojącej tu cerkwi Świętego Stefana z XV wieku. Najbardzie­j luksusowa wysepka Montenegro zwana jest adriatycki­m Monakiem. Właściwie to półwysep, połączony z lądem groblą. Ponad pięć wieków temu była tu wioska rybacka. W latach 50. mieszkańcy zostali przesiedle­ni w głąb lądu, a ich kamienne domy odrestauro­wano. Dziś kilkadzies­iąt bungalowów z czerwonymi dachami to niedostępn­e rezydencje sławnych i bogatych. Nie mają numerów, nazywają się np. „Pod rozgwiazdą morską”, „Pod kwiatem pomarańczy”. Wakacje spędzali tu m.in. Marilyn Monroe, Elizabeth Taylor, Sylwester Stallone, Kirk Douglas, Sophia Loren. W najdroższy­m w Montenegro hotelu Svety Stefan nocleg kosztuje 1000 euro.

Jest południe, z nieba leje się żar. Następna wycieczka na wyspę dopiero o 16. Tłoczno od Rosjan. W pobliżu wyspy dwie wytworne restauracj­e.

– Budietie kuszat? – pyta kelnerka. Mówi, że wszystkie stoliki są zarezerwow­ane, choć większość wolnych. Proponuje kawę na wynos, w papierowym kubku.

– Montenegro albo Czarnagóra, tak bym nazwał ten kraj – zastanawia się głośno Andriej, student szkoły morskiej z Belgradu. Sprzedaje bilety na plaży w Ćanj, na piękną wysepkę Quinn Beach, za 3 euro w obie strony. Opowiada o sobie, o swojej pasji, marzeniach. Już teraz może być asystentem kapitana. Ale więcej zarabia, sprzedając bilety. Lubi tę pracę, ma kontakt z ludźmi różnych narodowośc­i, czyta, uczy się. Wie, że zostanie kapitanem statku i będzie to jego dom.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland