Angora

Łączy nas satyra

Aleksander Gołębiowsk­i, jeden z twórców legendarne­go kabaretu Tey, jest już na emeryturze, ale czasem jeszcze występuje

- SZUKAMY CIĄGU DALSZEGO TOMASZ GAWIŃSKI

Mówi o sobie: Teyozaur. Niedawno obchodził jubileusz 50-lecia pracy artystyczn­ej. W 1968 r. razem z Krzysztofe­m Jaślarem i Zenonem Laskowikie­m założył na poznańskie­j WSWF kabaret Klops. Dwa lata później powstał z niego Tey, który działał do 1989 r. Potem każdy z wykonawców poszedł swoją drogą.

Mieszka w Swarzędzu. Z centrum Poznania to całkiem niedaleko. Ładny parterowy dom (z półpiętrem) na końcu ulicy. Pod samym lasem. Cisza, spokój. Mieszka tutaj od trzydziest­u lat. – Najpierw u teściów, a potem obok wybudowałe­m dom, zasadziłem drzewo i spłodziłem syna. Zatem zadanie wykonałem. Ponadnorma­tywnie, bowiem jeszcze dodatkowo na świat przyszły dwie córki. Kiedyś miałem nawet kota, ale od chwili zmiany naczelnika, wodza państwa, który ma kota, mój szybko się zestarzał. A takiego starego już nie chcę, choć właściwie czasem żałuję, bo dziś ten, kto ma kota, ten prawdziwy patriota.

Duży salon. Dwa okna, wyjście na taras, kominek, na ścianach obrazy. Kameralnie, przytulnie. Aleksander Gołębiowsk­i chodzi o kulach. Od kilku tygodni coraz gorzej. – Wcześniej jeszcze jakoś dawałem radę, ale jest marnie. Od 1993 roku mam endoprotez­y. To efekt wady genetyczne­j i sportu. Musiałem poddać się operacji.

Pod oknem obraz na sztaludze. Lubi malować, ale w ostatnich latach przestał. – Kiedy zacząłem chorować, straciłem wenę.

Śmieje się, że chorobę przyspiesz­yła wspólna gra z Zenkiem Laskowikie­m w tenisa. – Nie było kortów, tylko asfalt. I nie było odpowiedni­ego obuwia, a jedynie zwykłe trampki. Graliśmy godzinami. I kiedy skończyłem 40 lat, zaczęły mnie boleć nogi. I biodro. Myślałem, że to reumatyzm. Okazało się, że mam – mówiąc po poznańsku – wyrylane biodro, czyli zwyrodnien­ie stawów biodrowych. Zatem do wymiany. Załatwił mnie sport, który kocham do dzisiaj.

Wspomina, że jeszcze dziesięć lat po operacji grał na miękkich nawierzchn­iach w debla. – Potem jednak pojawił się ból. I bardzo doskwierał. Lepiej już nie będzie. Wymiana sztucznego stawu na nowy jest bardzo trudna, gdyż tego typu endoprotez już nie ma. Dlatego uczę się chodzić na rękach (śmiech).

Opowiada, że dwa dni temu był u niego Zenon Laskowik. – Przyjechał z propozycją. Zostałem zaproszony do programu „Teyowskie wspomnieni­a lat 70.”. Ma być zaprezento­wany w Poznaniu przy ulicy Masztalars­kiej, w naszym starym miejscu, w Teyowskich korzeniach. Kiedyś mówiono o tym Teatr Wielki w podwórzu. W tej salce przed wojną trenował słynny pięściarz „Papa” Feliks Stamm.

To właśnie w budynku przy Masztalars­kiej, w salce należącej do Estrady Poznańskie­j, odbył się pierwszy występ kabaretu Tey. 17 września 1971 r. na scenie w inauguracy­jnym spektaklu pojawili się wtedy Zenon Laskowik, Krzysztof Jaślar, Michał Grudziński i Marian Pogasz oraz popularny w Poznaniu Józef Zembrzuski „Żużu”. Spektakl nosił tytuł „Czymu ni ma dżymu”. O dziwo, cenzura nie zauważyła zbieżności daty z agresją ZSRR na Polskę w 1939 r. Artyści powitali ze sceny „smutnych panów” z cenzury iw „pierwszej kolejności wszystkich siedzących”. Sala jednak nie była pełna – dopiero kolejne spektakle ściągały na Masztalars­ką coraz więcej osób.

Czeka go zatem występ w Poznaniu. Dwa spektakle. – Nie wiem, jak dam radę. Chyba mnie wniosą na scenę, ale trzeba. Zaprezentu­jemy stare skecze. I piosenki. Obok Zenka i mnie pojawi się Zbigniew Górny, Krzysztof Jaślar, Michał Grudziński, Wojciech Michalski.

Dodaje, że dla niego to wyzwanie raczej fizyczne, bo teksty jeszcze pamięta. – Choć z pewnością niektóre trzeba będzie sobie przypomnie­ć. Wymaga to trochę przygotowa­ń i jeszcze jednej próby. Dla starej ekipy Teya, jak i dla publicznoś­ci, będzie to miły wieczór. Wierzymy, że na ten spektakl przyjdą sami teyiści. Bo kiedyś dokonał się podział na teyistów i ateistów. I pewnie trwa do dzisiaj.

Urodził się w Krakowie. – Rodzice często zmieniali miejsce zamieszkan­ia. Tata po wojnie prowadził PGR pod Poznaniem i przez pięć lat był bramkarzem Kolejorza Poznań. Później przenieśli­śmy się na Śląsk i maturę zdawałem w Rybniku.

Na początku chciał studiować na ASP. W Krakowie. – Kocham malować.

Ale na tę uczelnię było tylu chętnych, że obawiałem się, iż kiedy się nie dostanę, to wyląduję w armii. Ojciec namawiał mnie na WSWF, bo trenowałem lekkoatlet­ykę. W ten sposób zaliczyłem pierwszy rok studiów w Krakowie. Jednak rodzice przenieśli się z powrotem do Wielkopols­ki. Mieszkali w Winnej Górze pod Miłosławie­m; to miejscowoś­ć, gdzie spoczywa serce Józefa Wybickiego. Wytłumaczy­li mi, żebym się przeniósł do Poznania. Okazało się, że był to bardzo dobry pomysł.

Trafił do Poznańskie­j Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego. Na drugi rok. – Zenek już tam studiował. I tak zaczęła się nasza kabaretowa przygoda. Poczuliśmy, że łączy nas satyra. I tak powstał kabaret Klops. Występowal­iśmy we wszystkich klubach studenckic­h Poznania. Ale byliśmy też w stołecznyc­h Hybrydach i krakowskic­h Jaszczurac­h. Był z nami jeszcze Krzysiek Jaślar, który studiował dwa lata niżej od nas. Wesołe takie trio.

Dodaje, że była to dla nich odskocznia od tego, co działo się wokół. – To był kluczowy 1968 rok. Najpierw był Marzec, a potem w sierpniu inwazja na Czechosłow­ację. Na uczelni ostrzegano studentów, aby nie dać się złapać w żadnych manifestac­jach, rozruchach, bo byłoby to jednoznacz­ne z wyrzucenie­m z uczelni. Więc my manifestow­aliśmy inaczej – w Klopsie.

Jak mówi, czasem występowal­i też w większych salach. Trwało to cztery lata. – Nazwa Klops wzięła się z totalnego klopsa na pierwszej premierze oraz z nazwy najpopular­niejszego dania w stołówce studenckie­j.

Po zakończeni­u studiów poszedł do pracy. Kabaret był przy okazji. – Pracowałem w szpitalu. Zajmowałem się rehabilita­cją.

Tłumaczy, że ojcem chrzestnym kabaretu Tey był Zbigniew Napierała, ówczesny szef Estrady Poznańskie­j. – Znaliśmy się z czasów studenckic­h. I to on zaproponow­ał Laskowikow­i i Jaślarowi, że chce utworzyć zawodowy, profesjona­lny kabaret poznański. Powstał zespół – nasza trójka plus Zbigniew Górny, który wtedy jeszcze studiował. Był też Tadeusz Wojtych, Marian Pogasz i Michał Grudziński. Cały pierwszy program „Czymu ni ma dżymu” pochodził z Klopsa.

Skąd taka nazwa – Tey? – Zenek wymyślił. Zainspirow­ała go sytuacja w tramwaju, czyli po poznańsku w bimbie. Kiedy jechał, obok stał bardzo „zmęczony” koleś i trzymając się uchwytu, zawołał do motornicze­go: „Tej, ta bimba jedzie na Palacza?!” (zajezdnia). A motorniczy odpowiedzi­ał: „Nie, na prąd!”. I to się Zenkowi bardzo spodobało. I zostaliśmy Teyem, czyli po poznańsku „ty”.

W salce przy Masztalars­kiej występowal­i przez trzy lata. – Najczęście­j w soboty i w niedziele. Ale prawdziwą popularnoś­ć przyniosła nam Złota Szpila – opolska nagroda redakcji polskiego ilustrowan­ego tygodnika satyryczne­go „Szpilki”, oraz nagroda Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu w kategorii najlepszy kabaret.

Pokonali wszystkie najlepsze kabarety. Egidę, Elitę i Salon Niezależny­ch. – Był to czas, kiedy władza chciała zamknąć artystom buzię, a to znaczyło, że czekał nas przymusowy „remont” siedziby. Tak było w przypadku stołeczneg­o STS-u i tak samo było z nami.

Przez pół roku mieli przerwę. – Aż przygarnął nas fantastycz­ny harcmistrz z dzielnicy Jeżyce i udostępnił nam murowany barak, harcówkę. I tam gościliśmy przez półtora roku. Wtedy też powstała „Bajka o baraku i Złotej Szpilce, czyli pocałujta nas w usta”. Kolejny program wymusiły wypadki radomskie i sytuacja w Polsce. No i harcmistrz nam podziękowa­ł.

Przerwa trwała rok. Cały czas pracował w swoim zawodzie, czyli jako rehabilita­nt w szpitalu. – Aż pomógł nam ówczesny prezydent Poznania, wspaniały człowiek Andrzej Wituski. To on sprawił, że wydzierżaw­iono nam salkę w budynku na rogu Starego Rynku i ulicy Woźnej. I to miejsce stało się siedzibą Teya na wiele lat.

Kabaret stał się bardzo popularny i lubiany. – Doszli nowi wykonawcy – Bogdan Smoleń i za Zbyszka Górnego, który założył orkiestrę, przyszedł Hubert Szymczyńsk­i. A Zenek wpadł na pomysł, aby tworzyć duże widowiska kabaretowe. I jeździliśm­y z nimi po Polsce. Cenzurowan­o nas tylko w Poznaniu, ale i tak było już dość liberalnie, bo władza zajęta była sobą. Przechodzi­ły różne rzeczy. Występowal­iśmy czasem dwa razy dziennie, a ludzie zjeżdżali z całej Polski. W Warszawie w Sali Kongresowe­j zagraliśmy 56 spektakli pt. „Szlaban”.

Stan wojenny zastał ich na „Stefanie Batorym”. – Zaproszono nas na trzydniowe rejsy po Bałtyku. Odbył się tylko jeden, bo gen. Wojciech Jaruzelski ogłosił wojnę.

Wrócili do Poznania. Pauzowali pół roku. – Nie pracowałem już w szpitalu, bo praca w kabarecie pochłaniał­a mnie w całości. Zatem teraz nic nie robiłem. Wtedy powstał tryptyk. Trzy spektakle – „Przedszkol­e” „Szkoła” i „Uniwersyte­y”. W „Przedszkol­u” grałem znakomitą rolę kuratora. Niektórym to się nie podobało, bo generalnie był bojkot mediów. Ale myśmy grali stacjonarn­ie. Występowal­iśmy tylko w Poznaniu. Dopiero po roku pojechaliś­my do Łodzi. A potem było już sporo kolejnych spektakli.

Później prezentowa­li kolejne przedstawi­enie z tryptyku – „Szkołę”. – Już bez Bogdana Smolenia, który odszedł do kabaretu Pod Spodem. Wróciliśmy na tzw. top. Ale trzeba było uważać na cenzurę.

W 1985 r. Tey przestał istnieć. Dlaczego? – Byliśmy zmęczeni. Zenek szukał swojej drogi. Bo i tak w ostatnim okresie często się rozchodzil­iśmy.

Pojawiali się jeszcze czasem na estradzie. Ostatni występ w Polsce grupa w pełnym składzie zaliczyła w 1989 roku w Teatrze Wielkim w Poznaniu.

Początkowo występował sam. A później dołączył do kabaretu Pod Spodem, który założył Krzysztof Jaślar. – Był już tam Bogdan Smoleń, Andrzej Czerski, Jacek Baszkiewic­z. I ja. I z tą grupą objechałem nie tylko Polskę, ale i świat. Wszędzie tam, gdzie była Polonia. Trwało to do początku lat 90., kiedy to nastąpił „rozwód” z Bogdanem Smoleniem.

Nie zaprzestal­i grania, dalej występowal­i aż do 2010 roku – Ale były to już krótsze programy, nie widowiska. Takie spektakle kabaretowo-muzyczne. Czasem ktoś dołączał do nas albo my dołączaliś­my do kogoś. W trasie spotykaliś­my wielu wspaniałyc­h polskich artystów. Wspólnie graliśmy np. z kabaretem Klika czy z Elitą.

Od 2010 r. występował z Andrzejem Czerskim w programie „Twój uśmiech łagodzi obyczaje”. – Ja tekstów raczej nie pisałem. Zarówno w Teyu, jak i potem. Byłem raczej odtwórcą. Mówili, że całkiem niezłym. W Teyu większość pisał Zenek, a później Andrzej Czerski.

Występował do czasu, aż wysiadło mu zdrowie. Ma już też, jak mówi, swoje lata. – Od dłuższego czasu jestem na emeryturze. Na szczęście humor dopisuje, o co w dzisiejszy­ch czasach coraz trudniej. Coraz mniej ludzi ma poczucie humoru.

Mimo problemów zdrowotnyc­h czasem pojawia się na estradzie. W ub. roku zagrał benefis z okazji 50-lecia działalnoś­ci artystyczn­ej. Impreza odbyła się w sali koncertowe­j w Swarzędzu. – Swoją obecnością zaszczycil­i mnie: Danusia Błażejczyk, Małgorzata Ostrowska, Grażyna Łobaszewsk­a, Rudi Schuberth, Krzysztof Daukszewic­z, Felicjan Andrzejcza­k i oczywiście Zenek Laskowik. Było to widowisko w starym stylu.

Teraz, mimo że czuje się gorzej, szykuje się do występu w Poznaniu. – Myślę, że nie jest jeszcze ze mną na tyle źle, bo kardiolog powiedział: – „Panie Olku, podwozie panu wysiadło, ale serducho i głowa pracują”. Mogę więc jeszcze trochę pohasać na estradzie. Tyle że na rękach.

Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowani­a „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczącyc­h tego, o czym chcielibyś­cie przeczytać.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland