Żniwa „Krwawego Tulipana”
Ile kobiet zamordował dla zysku marynarz z Kołobrzegu?
Ile kobiet zamordował marynarz z Kołobrzegu?
Jego wizytówkami były ugrzecznienie i elegancja. „Ciężko sąsiadce na pewno, chętnie pomogę” – proponował z uśmiechem, pachnący dobrymi perfumami, ubrany w spodnie w kant i elegancką koszulę. Była w tym jakaś sztuczność, ale nikt nie przypuszczał, że kryje się za nią morderca. Do tego wielokrotny.
Na początku była nieznana do dziś z imienia i nazwiska kobieta z pobliskiego Świdwina. Samotna, zamożna, z dużym terenowym volkswagenem. Spotykała się z Mariuszem przed czterema laty, on jeździł jej autem. I nagle zniknęła – ona i samochód. Mieszkańcy ul. Mariackiej przypuszczają dziś, że to ona mogła być pierwszą ofiarą „Krwawego Tulipana” z Kołobrzegu.
Wyjeżdżam, nie dzwońcie
Rok później, w 2016 r., do narożnej kamienicy przy ul. Mariackiej w centrum miasta sprowadziła się 31-letnia Iwona, po przejściach, z kilkuletnią córką. W Kołobrzegu też życia sobie ułożyć nie mogła. Sąsiedzi zapamiętali jej dziecko: samotne, siedzące całymi dniami na wejściowych schodach przed domem. Po jakimś czasie opiekę nad małą przejęli dziadkowie, a Iwoną zaopiekował się mieszkający w tym samym budynku 43-letni dziś Mariusz G. Rozwiedziony marynarz, ojciec dorosłej córki, absolwent miejscowego Zespołu Szkół Morskich, ale też przedsiębiorca prowadzący popularny wówczas w mieście lokal – manufakturę słodyczy. Przystojny, ale bez przesady, grubawy brunet średniego wzrostu. Mieszkańcy Kołobrzegu znali go także z mediów – Mariusz G. był wiceprezesem miejscowego Klubu Morsów organizującego słynną, cykliczną imprezę – noworoczną wspólną kąpiel w lodowatym Bałtyku.
Iwona również zniknęła z dnia na dzień, tuż po tym, jak w jej mieszkaniu wybuchł pożar. Nikomu nic się nie stało, ale osmalenia do dziś widoczne są na fasadzie budynku. – Wtedy myśleliśmy, że po prostu kobieta wyprowadziła się i tyle – mówią dziś sąsiedzi. – To, że Mariusz przejął i wyremontował mieszkanie, nikogo nie zastanawiało. Sam głośno mówił, że kupił od niej lokal. Bardziej mówiło się o tym, że taki lowelas się z niego zrobił. Co rusz z inną dziewczyną z miasta przyjeżdżał i tylko widać było, jak się całują pod domem. Ale dla ludzi wciąż bardzo miły był, nawet za bardzo. Z wszystkimi na „ty”, wypytywał o zdrowie, dzieci, problemy. Choć jeśli głębiej mu zajrzeć w oczy, widać było, że to wszystko jest jakby kontrolowane, bez grama spontaniczności.
Rodzina 37-letniej Anety Domańskiej nawet nie wiedziała, że szukająca pracy dziewczyna zaczęła się jesienią zeszłego roku spotykać z Mariuszem. Matka kobiety od wielu lat mieszka w Szwecji, ojciec prowadzi w Kołobrzegu sklep, a Aneta szukała swojego miejsca w życiu. Start miała o tyle łatwiejszy, że zajmując mieszkanie zmarłych dziadków, swoje mogła wynajmować letnikom i mieć jakiś grosz na utrzymanie. Pani Kornelia Pawłowska, „ciociobabcia” Anety, którą dziewczyna odwiedzała najczęściej, mimo podeszłego wieku do dziś pamięta każdy detal ostatniego, październikowego spotkania: – Mówiła, że jedzie na jakiś kurs do Gdańska, że będzie z tego jakaś praca, ale na razie nic więcej nie powie, żeby nie zapeszyć. Była podekscytowana, ale gdy wychodziła i chciałam ją w drzwiach – jak zwykle – przyciągnąć do siebie i przytulić, odsunęła się i dziwnie spojrzała. Jakby chciał coś mój aniołek powiedzieć.
Dzień później Aneta zniknęła, a jej bliscy otrzymali wysłanego z jej telefonu SMS-a. – Treść była dla nas kompletnym zaskoczeniem. Pisała, że wyjechała, żebyśmy się z nią nie kontaktowali, bo jak będzie chciała, to sama zadzwoni – opowiada Hanna Kosowska, matka kobiety. – To trochę uśpiło naszą czujność i zgłosiliśmy na policję zaginięcie dopiero po kilku dniach. Wtedy już mieliśmy niemal pewność, że stało się coś złego, no bo kto wyjeżdża na zawsze, zostawiając w swoim mieszkaniu pieniądze, laptopa i ciuchy, w tym bieliznę?
Wpadka tuż przed ślubem
Przejęta losem Anety rodzina na własną rękę dotarła do kluczowych faktów. Najważniejszym było wystawienie na sprzedaż w jednej z miejscowych agencji nieruchomości mieszkania Anety. Cena jak na warunki rynkowe niezwykle niska, bo 220 tys. zł, sprzedawcą był Mariusz G. – A my wiedzieliśmy, że Aneta nie mogła mu wcześniej sprzedać mieszkania, skoro wzięła od letników zaliczki na wynajem w kolejnym sezonie. Policja tymczasem odmawiała nam miesiącami jakichkolwiek informacji, tłumacząc się tajemnicą śledztwa – relacjonuje mama Anety. – Uspokajali nas tylko, że telefon córki ostatni raz logował się przy granicy w Kołbaskowie, co mogło świadczyć o jej wyjeździe za niemiecką granicę.
Rodzina Anety przez osiem miesięcy czekała na informacje od policji. W końcu przyszły, ale z innego źródła – od rodziny kolejnej zaginionej kobiety. Bliscy 54-letniej Bogusławy R., pracownicy jednego z kołobrzeskich hoteli, przeczytali na jednym z portali apel rodziny Anety i zorientowali się, że okoliczności jej zaginięcia do złudzenia przypominają ich sprawę. Bogusława zniknęła nagle 7 czerwca tego roku, a do rodziny wysłano z jej telefonu bliźniaczej treści SMS-a. Co więcej, Bogusława od dawna spotykała się z Mariuszem G., który po jej zniknięciu przejął należące do kobiety mieszkanie. Obie rodziny miały już niemal pewność, że stało się coś złego, a kluczem do zagadki jest Mariusz G.
Po zaginięciu Bogusławy policja zaczęła działać: Mariusza G. zatrzymano w jednym z hoteli, razem z narzeczoną Dorotą Ł., z którą „Krwawy Tulipan” miał już za trzy dni wziąć ślub. Prócz nich do izby zatrzymań, a później aresztu, trafił Sebastian T., mieszkaniec podkołobrzeskiej wsi, na którego podwórzu zabezpieczono należące do zaginionych kobiet auta. Całej trójce postawiono zarzuty dotyczące zaboru mienia zaginionych kobiet, choć – jak się mówi nieoficjalnie – już wówczas policja znalazła w jednym z aut narzędzia zbrodni – siekierę i szpadel, a na niej ślady DNA zaginionej Bogusławy. Kolejne miesiące czekano, aż któryś z zatrzymanych „pęknie” – w końcu jeden z mężczyzn powiedział, że ciało 54-latki zakopano w lasku, zaledwie kilka kilometrów od domu Sebastiana T. Gdy w innym lesie pod Kołobrzegiem odkopano ciała Iwony i Anety, policja publicznie ogłosiła finał akcji „Krwawy Tulipan”, a Mariuszowi G. 7 listopada postawiono zarzuty trzech zabójstw popełnionych z pobudek zasługujących na szczególne potępienie. Grozi mu dożywocie, a zakres udziału w przestępstwach i odpowiedzialności jego kolegi i narzeczonej śledczy wciąż badają.
Ile jeszcze wykopią?
Choć jeszcze kilka miesięcy temu Mariusz G. był w Kołobrzegu postacią znaną, dziś do znajomości z „Krwawym Tulipanem” przyznaje się w mieście niewielu. Nawet Łukasz Zięba, radny i prezes miejscowego Klubu Morsów, którego G. był zastępcą, bagatelizuje jego wpływy. – Fakt, kąpał się z nami w morzu, ale blisko go nigdy nie znałem, działać w klubie przestał już ponad rok temu. Z pozoru normalny facet, nawet z poczuciem humoru. Może nazbyt uprzejmy i pedantyczny – spodnie w kant, spinki, idealnie wyprasowana koszula, ale kobietom to się podobało. Muszę wyznać, że to właśnie dziewczyny z klubu głosowały za wybraniem go na wiceprezesa. Ale to, co mi już wcześniej wydawało się u Mariusza dziwne, to jego wyraźna samokontrola na prywatnych spotkaniach. Normalnie człowiek wypije, rozluźni się, otworzy, a on nie. Dwa drinki i koniec, jakby bał się, że zrzuci maskę.
W kamienicy przy ul. Mariackiej wciąż mieszka ojciec Mariusza G., ale z dziennikarzami rozmawiać nie chce. Tematem przydomowych rozmów sąsiadów jest dziś pytanie, ile ofiar Mariusza G. wykopie jeszcze policja. W Kołobrzegu wciąż trwają poszukiwania zaginionej w 2015 r. na osiedlu Podczele Doroty, która wyszła do sklepu i nigdy nie wróciła. „ Rysopis: 150 cm, szczupła budowa ciała, twarz owalna, włosy krótkie, ciemne. Ubiór: kurtka czerwona, dżinsy, buty trapery”. Nie wiadomo też, kim była dawna partnerka Mariusza ze Świdwina i jaki ją spotkał los. Kolejny brakujący element układanki to sposób, w jaki G. przejmował mieszkania swych ofiar. Czy przed śmiercią nakłaniał je do wizyty u notariusza i przepisania lokali na siebie, czy też po dokonaniu zbrodni uciekał się do oszustwa? Jedna z pogłosek mówi, że role zamordowanych właścicielek grała u notariusza odpowiednio ucharakteryzowana narzeczona Mariusza G., która dziś razem z nim siedzi w areszcie.
Prokuratura wciąż niezwykle oszczędnie dawkuje informacje na temat zbrodni, nie ujawniając nawet, czy „Krwawy Tulipan” mordował kobiety sam i gdzie dokonywano zbrodni. Ostatnio podano jedynie wyniki sekcji zwłok pierwszej z ofiar – Bogusława G. zginęła z powodu ran kłutych „okolic szyi i klatki piersiowej”. Najważniejsze jednak pytanie stawia rodzina zamordowanej Anety Domańskiej: – Jak to możliwe, że policja przez wiele miesięcy nie umiała połączyć wspólnym mianownikiem spraw Anety i Iwony? – pyta Hanna Kosowska. – Był nim w oczywisty sposób Mariusz, którego znały i który po śmierci przejął ich mieszkania. Czy sprawne działanie służb mogło ocalić życie kolejnej ofiary – Bogusławy – a być może innych kobiet?