Ocieplenie nie takie groźne
Fragment rozmowy z Freemanem Dysonem, astrofizykiem i futurologiem.
(…) – Rozwścieczył pan speców od ocieplenia klimatu, mówiąc, że niekoniecznie ma ono przyczynę antropogeniczną. Nie obawia się pan, że pańskie słowa zostaną zmanipulowane i wykorzystane ze szkodą dla planety?
– Manipulacja jest po obu stronach. To część tej gry. Cokolwiek robisz, zawsze podejmujesz ryzyko. Absurdalne jest wyobrażenie, że podążając za linią partii, unikniesz ryzyka. Ślepa wiara w to, że powinniśmy zaprzestać spalania węgla – bo o to głównie chodzi – może uczynić wiele szkód. Z taką wiarą łączy się ryzyko. Uważam obawy związane z węglem za bardzo przesadzone. Jeśli rzeczywiście zaaplikujemy całemu światu coś na podobieństwo układu z Kioto, wszystko może się zakończyć katastrofą. Ludzie mówiący, że jest przeciwnie, też są manipulowani. Pełno jest na świecie ludzi, którzy żyją z rządowych dotacji, bo wydaje im się, że chronią planetę! A tak naprawdę chodzi o pieniądze! Nie o naukę. Po obu stronach. Oczywiście, moje słowa są przedmiotem manipulacji, ale powiedziałbym, że po drugiej stronie jest jeszcze gorzej.
– W jakim sensie obawy mogą być przesadzone?
– Po prostu nie wiemy, co naprawdę dzieje się z klimatem. Wszystko, co wiemy z historii, to to, że klimat nieustannie się zmieniał; że ludzka aktywność wzmogła produkcję dwutlenku węgla; że ten związek ociepla klimat. Ale w jakim stopniu? To zadziwiająco trudne i skomplikowane pytanie. Nie twierdzę, że znam odpowiedź. Twierdzę tylko, że nie znają jej też eksperci.
Kiedy spojrzy się na modele klimatu – wszystkie są całkowicie sztuczne. Mają niewielki związek z prawdziwym światem. Są raczej jak modele ekonomiczne, które także mają znikomą łączność z rzeczywistością. Skupianie uwagi tylko na jednej liczbie jest głupie. Zgodnie z ortodoksyjnym punktem widzenia ta jedna magiczna liczba, którą ma być uśredniona na całym świecie temperatura powierzchni Ziemi (cokolwiek to znaczy), ma niby świadczyć o stanie całego klimatu. To całkowity nonsens. Ważna jest też ilość deszczu, huraganów i innych zjawisk.
– Co by na to powiedział Al Gore (wiceprezydent USA w latach 1993 – 2001, działacz na rzecz powstrzymania ocieplenia klimatu)?
– Wybrałem się niedawno na Grenlandię. W to samo miejsce, które i on odwiedził, gdzie można najintensywniej dostrzec skutki globalnego ocieplenia. Rozmawiałem z żyjącymi tam ludźmi – kochają to! Ocieplenie czyni ich życie nie tylko bardziej spokojnym, ale i wartym zachodu. Mogą zakładać farmy, stawiać hotele, zapraszać turystów. Im jest cieplej, tym lepsza ich sytuacja finansowa. Dla nich w globalnym ociepleniu nie ma nic złego.
Oczywiście, wszystko zależy od tego, dokąd się wybierzemy. Ale tak się jakoś składa, że miejsca, gdzie ocieplenie jest najbardziej oczywiste, są i tak najzimniejsze na świecie. Ocieplenie nie robi im większej krzywdy.
– A rosnący poziom mórz i oceanów?
– To rzecz jasna problem poważny, ale niekoniecznie związany z klimatem. Wiemy, że ten poziom rośnie powoli już od dwunastu tysięcy lat. Byłoby smutno, gdybyśmy zaprzestali spalania węgla, skazali Chińczyków na mitręgę pozostawania biednymi zamiast bogatymi, a mimo to poziom mórz wciąż by się podnosił. To całkiem możliwe.
Do pewnego stopnia i ja jestem ekspertem w sprawach zmian klimatu, bo zajmowałem się tym trzydzieści lat temu. Już wówczas dowiedziałem się, że ludzi zajmujących się tym tematem można podzielić na dwie grupy: tych, którzy przyglądają się realnemu światu, i tych, którzy pracują nad modelami komputerowymi. Bardzo się od siebie różnią. Ci, którzy zwracają się ku światu, są znacznie mniej dogmatyczni. Wiedzą, jak bardzo jest on skomplikowany. Specjaliści od komputerów mają zwyczaj wierzyć w swoje modele. Dla nich modele klimatu stały się substytutem rzeczywistości.
– Ludzie, którzy sceptycznie podchodzą do pańskiego sceptycyzmu, twierdzą, że klimat zbliża się do punktu krytycznego. Jego przekroczenie może się wiązać z gwałtownymi i nieodwracalnymi zmianami. I temu przede wszystkim należy przeciwdziałać.
– Myślę, że mają całkowitą rację. Z tym że najprawdopodobniej do podobnych zdarzeń dochodziło już wielokrotnie, na przykład kiedy wkraczaliśmy w okresy zlodowaceń. Tak naprawdę to bać powinniśmy się właśnie zlodowacenia, które byłoby kataklizmem dużo poważniejszym niż ocieplenie. Być może spalanie węgla chroni nas przed kolejnym oziębieniem? Nie wiemy, rzecz jasna, ale to niewykluczone. Zanim podejmie się działania zapobiegające jednemu lub drugiemu trendowi, trzeba się rozejrzeć w obie strony (...).