Ogień Camorry
Tajemnice jednej z najbardziej brutalnych zbrodni we Wrocławiu.
13 lat potrzebowała policja i prokuratura, aby wyjaśnić tajemnicę jednej z najbardziej brutalnych zbrodni we Wrocławiu. Śledztwo odsłoniło mroczne sekrety dolnośląskiej mafii.
Dożywocie – taka kara grozi dwóm mieszkańcom Wrocławia, którym Prokuratura Krajowa zarzuciła bestialskie zabójstwo czteroosobowej rodziny w centrum miasta. Choć sprawa zakończy się na wokandzie, nie może być uznana za sukces organów ścigania. Wszystko przez to, że bandytom najpierw udało się oszukać wymiar sprawiedliwości. Potem, aby sprawę rozwikłać, śledczy potrzebowali wielu lat, szczęśliwego zbiegu okoliczności, skruszonych przestępców i mafijnych porachunków.
Tragiczny pożar
Była mroźna sobota 24 lutego 2007 roku. Około godziny 2 oficer dyżurny odebrał nagły telefon. Roztrzęsiony mieszkaniec Wrocławia informował, że w kamienicy przy ulicy Świętego Wincentego wybuchł pożar, który bardzo groźnie wygląda i szybko może się rozprzestrzenić. Oficer natychmiast powiadomił straż pożarną, a na miejsce wysłał dodatkowo radiowóz i karetkę pogotowia. Przez opustoszałe ulice miasta strażacy jako pierwsi dotarli na miejsce. Dwie załogi przez kilkadziesiąt minut w trudnych warunkach walczyły z ogniem na korytarzu bloku. Udało się im najpierw zapobiec rozszerzeniu się płomieni, a potem je zmniejszyć i ugasić. Wśród czarnych od dymu ścian strażacy wybili spalone drzwi i wpadli do środka, jednak akcja ratownicza była już spóźniona. W pokojach sypialnych ujawniono zwęglone zwłoki czterech osób (...). Przyczyna śmierci: spalenie – napisał w notatce młodszy brygadier, który jako jeden z pierwszych znalazł się na miejscu tragedii.
Doświadczeni strażacy szybko zorientowali się, dlaczego czteroosobowa rodzina nie miała szansy, aby przeżyć. Wygląd mieszkania nie pozostawiał wątpliwości, że ogień z największą siłą rozgorzał w przedpokoju, tuż przy drzwiach wejściowych. W ten sposób odciął wszystkim domownikom drogę ewakuacji. Wszyscy, podejmując próbę ucieczki, musieliby wybierać między śmiertelnym skokiem z okna z wysokiego piętra a śmiercią w płomieniach. Zginęli więc w ogniu, najprawdopodobniej w wielkich męczarniach. Już wówczas policjantów i strażaków zastanowiło, dlaczego ogień koncentrował się właśnie przed drzwiami wejściowymi. Przyjęto kilka hipotez, jednak wówczas nie udało się znaleźć odpowiedzi na to pytanie. – Śledztwo prowadzone początkowo przez Prokuraturę Rejonową dla Wrocławia-Śródmieście nie dostarczyło podstaw, aby uznać, że do tragicznego pożaru doszło na skutek umyślnego podpalenia – mówi Ewa Bialik, rzeczniczka Prokuratury Krajowej. – Postępowanie zostało 26 czerwca 2007 roku umorzone, a akta sprawy 30 kwietnia 2014 r. zostały zniszczone. Wydawało się, że będzie to jedna z wielu tragicznych historii, do jakich dochodzi w Polsce każdego roku. Miało się jednak stać inaczej.
Nagrana rozmowa
12 lat później, wiosną 2019 roku, funkcjonariusz Wydziału Techniki Operacyjnej rutynowo odczytywał zapisy rozmów z telefonów podsłuchiwanych za zgodą sądu. Były to w większości dialogi lokalnych dolnośląskich gangsterów, najczęściej prowadzone w taki sposób, aby ich treść rozumieli tylko rozmawiający. Zgodnie z procedurą, rozmowy były spisywane w stenogramy i tak trafiały do akt różnych śledztw. Niezależnie od tego specjalna komórka wydziału analizowała te zapisy i wyciągała z nich najciekawsze informacje, które w formie tajnych meldunków przekazywała do Centralnego Biura Śledczego Policji. W taki sposób powstawała „wiedza operacyjna” dotycząca zorganizowanych grup przestępczych, która pozwalała poznawać intencje bandytów, kulisy ich interesów i nazwiska zaangażowanych w nie osób. Tego dnia uwagę jednego z analityków przykuła przypadkowa rozmowa między dwoma gangsterami. Z jej treści wynikało, że wcześniej pokłócili się o pieniądze z handlu narkotykami. Ten, który nie wywiązał się z płatności, usiłował straszyć swojego rozmówcę. – Jesteś za krótki, żeby mi coś zrobić, a jak zaczniesz brykać, to psy mogą się dowiedzieć – mówił gangster, nieświadomy, że CBŚP nagrywa każde jego słowo. Po tym następowała lista przestępstw, które miał popełnić zdenerwowany gangster. Oszukany diler odgryzł się: – Żebym ja sobie nie przypomniał, co kazałeś zrobić z Ż. – warknął wściekły do słuchawki. Ż. to nazwisko rodziny, która w lutym 2007 roku spłonęła w pożarze w mieszkaniu przy ulicy Świętego Wincentego. Z treści rozmowy wynikało, że jeden z gangsterów miał zlecić to podpalenie, a drugi znał przyczyny. Było to jednak zbyt mało, aby komukolwiek postawić zarzuty. Tym bardziej że bandyci często konfabulują, oskarżają się i zastraszają nawzajem. Zarejestrowana rozmowa wskazuje, że (tu nazwisko przestępcy) miał zlecić podpalenie w dniu 24.02.2007 r., a (tu drugie nazwisko) zna szczegóły tego – napisał w notatce do przełożonych funkcjonariusz Centralnego Biura Śledczego Policji. Notatka trafiła do akt operacyjnych, a przełożony oficera nakazał kontynuować rozpracowywanie. W tamtym czasie policjanci nie wiedzieli jeszcze, kto i dlaczego miałby chcieć śmierci rodziny Ż. Ale wiedzieli już, kto wie. I wiedzieli (z tego samego stenogramu), jakie inne przestępstwa mógł mieć na sumieniu ten, który wiedział.
Żmudne śledztwo
Policjanci postanowili pójść tym tropem. Tym bardziej że nie wiedzieli, iż część przestępstw, o których była mowa w nagraniu, w ogóle miała miejsce. Gadatliwego gangstera objęto szczelną inwigilacją: podsłuchiwano wszystkie jego rozmowy telefoniczne, zamontowano GPS w samochodzie, którym jeździł, zbadano zapis jego połączeń. Mijały tygodnie, a materiał był coraz bardziej obszerny. Wynikało z niego, że wspomniany gangster jest członkiem grupy przestępczej handlującej narkotykami na Dolnym Śląsku, a w dodatku ma na swoim sumieniu poważne przestępstwa kryminalne. Latem analiza podsłuchów doprowadziła do wniosku, że jest skłócony z większością byłych kolegów i czuje się przez nich zagrożony. To oznaczało, że w trosce o siebie i swoich najbliższych może zdecydować się na współpracę z organami ścigania. Było to tym bardziej prawdopodobne, że – jak wynikało z podsłuchiwanych rozmów – przestępca był człowiekiem gadatliwym.
Latem 2019 roku oddział uzbrojonych komandosów policyjnych w dynamiczny sposób zatrzymał wspomnianego gangstera. Usłyszał on szereg zarzutów, z których najpoważniejsze to handel narkotykami i udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Prokurator rutynowo wystąpił o tymczasowy areszt, a sąd rutynowo się do tego przychylił. Gangster trafił za kratki, do celi „N”, czyli przeznaczonej dla najbardziej niebezpiecznych przestępców. Odsiadka w niej jest jeszcze mniej przyjemna niż w zwykłej celi.
Skruszony „sypie”
Minął miesiąc i w areszcie niespodziewaną wizytę złożyli gangsterowi dwaj oficerowie CBŚP. Jeden wziął ze sobą płytę CD z nagraniem podsłuchu opisanej wcześniej rozmowy telefonicznej. Policjanci odtworzyli tę rozmowę, a potem złożyli bandycie propozycję: zezna wszystko, co wie na temat pożaru w bloku przy ulicy Świętego Wincentego, wskaże wykonawcę i zleceniodawcę, a w zamian skorzysta z nadzwyczajnego złagodzenia kary i wcześniej wyjdzie na wolność. Propozycja była o tyle kusząca, że aresztowany gangster czuł się oszukany przez zleceniodawcę podpalenia i mógł załatwić swoje porachunki. Zgodził się na współpracę. Dwa dni później zdumionemu prokuratorowi opowiedział następującą historię:
Pan Ż., który zginął tragicznie w pożarze, był ważną postacią w dolnośląskim półświatku. Brał istotny udział w handlu narkotykami, zarabiał na tym grube pieniądze, jednak nie był lojalny wobec swoich kolegów, nie rozliczał się z nimi i rozgrywał ich przeciwko sobie, aby eliminować konkurentów. W pewnym momencie zaczęto go podejrzewać, że jest informatorem CBŚP. Doszło na tym tle do kłótni z rosnącym w siłę gangsterem X. Ten ostatni chciał pokazać, kto rządzi wrocławskim podziemiem przestępczym. Kilkakrotnie ostrzegał Ż., ale bezskutecznie. Wówczas zdecydował się go ukarać. Zlecił innemu bandycie podpalenie mieszkania. Ten wykonał to bardzo profesjonalnie: wybił szparę w drzwiach wejściowych, wlał przez nią dużą ilość benzyny, a następnie podpalił drzwi. To dlatego największe natężenie ognia wystąpiło właśnie przy drzwiach wejściowych. Skruszony gangster zeznał, że wyrok wykonano według rytuału Camorry – groźnej mafii z Neapolu. Opisał to w głośnej książce „Gomorra” Roberto Saviano. Scenę tę pokazano w serialu nakręconym na podstawie tej książki. Jeśli wierzyć w zeznania skruszonego gangstera, to właśnie ta scena zainspirowała zleceniodawcę morderstwa i jego wykonawcę.
Wersję skruszonego przestępcy prokurator weryfikował przez kilka miesięcy. Potrzeba było nowych świadków, biegłych z zakresu pożarnictwa i w końcu innych „skruszonych”, aby potwierdzić tę historię. Wykonawcy zbrodni nie trzeba było długo szukać: siedział w areszcie za inne przestępstwa. Zleceniodawcę zatrzymano w grudniu. Teraz obaj mogą resztę życia spędzić za kratkami.