Za bardzo mnie poniosło...
Zabił brata, bo był zazdrosny o swoją dziewczynę. Twierdzi, że to ona szeptała mu do ucha: „Okalecz go”. Teraz oboje stanęli przed lubelskim sądem
(Angora) Zabił brata z zazdrości o dziewczynę.
Kilka miesięcy temu wyszedł z więzienia. Odsiedział pełne 15 lat skazany za zabójstwo. Na imprezie u kolegi poznał o siedem lat młodszą od siebie kobietę. Zakochali się w sobie i postanowili ze sobą zamieszkać.
Gościny udzielili im bracia Marcina M., którzy mieszkali na wsi w Lubelskiem. Raczej nie dochodziło do poważniejszych konfliktów – wszyscy zgodnie pili alkohol. Bracia Marcin i Marek M. pracowali też dorywczo przy układaniu kostki brukowej. Tego dnia napili się trochę od rana, a później pojechali na bazar. Kupili sobie między innymi dwa noże, których mieli używać w pracy. Później postanowili wypić piwo w barze na stacji benzynowej. To właśnie tam Marcin M. pokłócił się ze swoją partnerką Kamilą F. Zauważył bowiem, że jego brat z nią flirtuje. Już wcześniej podejrzewał, że konkubina go z nim zdradza. Tym razem mieli „puszczać do siebie oczko”.
Nie zdążyli uciec przed policją
Cała trójka wyszła na zewnątrz, żeby na ten temat porozmawiać. Za chwilę Marcin M. dźgnął w czoło nożem swojego brata, a później ugodził go jeszcze w klatkę piersiową. Napastnik, mimo że widział leżącego w kałuży krwi Marka M., zabrał ze stacji benzynowej torbę z zakupami i poszedł z Kamilą F. do domu. Po drodze zadzwonił jednak pod numer alarmowy 112 i powiedział, że na stacji leży ranny mężczyzna. W domu para postanowiła jak najszybciej wyjechać. Nie zdążyli się jednak spakować, bo przyjechała policja. Tuż po północy ugodzony nożem Marek M. zmarł w szpitalu.
Jego brat na pierwszym przesłuchaniu przyznał się, że go zaatakował, ale stanowczo zaprzeczył, że planował zabić. Inspiracją do pchnięcia nożem brata miała być zachęta Kamili F.
– Gdybym nie został do tego przez nią nakłoniony, to na pewno tak by się nie stało. Byłem wówczas zdenerwowany, bo oni zalecali się do siebie. Zrobiłem więc to z zazdrości i z inspiracji Kamili. Wcześniej powiedziała mi, że brat wyznał jej miłość.
Pierwszy cios zadał w głowę, a później „za bardzo go poniosło” i dźgnął Marka M. także w klatkę piersiową.
Wyjaśniał też, dlaczego nie udzielił pokrzywdzonemu pomocy:
– Wydaje mi się, że byliśmy w szoku, dopiero później zadzwoniłem pod 112.
Pytany, jak zachowywała się Kamila F., odpowiedział:
– Początkowo, jak odchodziliśmy od miejsca zdarzenia, to normalnie. A później płakała, ale nie chciała powiedzieć dlaczego. Dodam jeszcze, że Kamila przyznała mi się, że miała mi szepnąć, żebym zabił Marka, ale zmieniła zdanie i kazała mi go tylko okaleczyć.
Według wersji Marcina M. to jego partnerka miała go też zachęcać do zacierania śladów, żeby „nie było problemów”. To ona też wytarła zakrwawiony nóż o swoje ubranie, a on rzucił go później w kierunku stawu.
Zarówno Marcin M., jak i Kamila F. zostali poddani obserwacji sądowo-psychiatrycznej. Biegli uznali, że nie są chorzy psychicznie i mogą odpowiadać przed sądem. Zdaniem psychologa mężczyzna ma przeciętną inteligencję i osobowość z cechami nieprawidłowymi. Dość słabo kontroluje swoje zachowanie, co dodatkowo osłabia uzależnienie od alkoholu, którego nadużywał od młodości. Ma obniżoną zdolność do przewidywania skutków swojego zachowania i wyciągania wniosków z dotychczasowych doświadczeń.
Z opinii biegłych wynika, że Kamila F. jest upośledzona w stopniu lekkim i w czasie popełniania zarzucanych jej czynów miała ograniczoną zdolność do rozpoznania ich znaczenia i pokierowania swoim postępowaniem. Zdaniem psychologa „cechuje ją słaby krytycyzm i nie ujawnia potrzeby życia zgodnie z ogólnie przyjętymi normami społecznie akceptowalnymi”.
Marcin M. skończył szkołę zawodową i jest z wykształcenia monterem urządzeń. Po wyjściu z więzienia pracował dorywczo przy układaniu kostki brukowej. Kamila F., z zawodu sprzedawczyni, jest matką 7-letniego dziecka, którym – w ramach rodziny zastępczej – opiekuje się jej matka. Bezrobotna, trzy razy leczyła się odwykowo z powodu nadużywania alkoholu. Nigdy niekarana.
Prokuratura oskarżyła Marcina M. o zabójstwo ze skutkiem ewentualnym, a Kamilę F. o podżeganie do
przestępstwa, zacieranie śladów, a także nieudzielenie pomocy pokrzywdzonemu.
Drugi cios był impulsem
Przed sądem Marcin M. tylko częściowo przyznał się do stawianych mu przez prokuraturę zarzutów.
– Nie planowałem zamordować brata ani spowodować u niego jakichkolwiek obrażeń ciała. Tak się jednak stało i chciałbym za to przeprosić, bo bardzo żałuję tego, co zrobiłem. Przede wszystkim chcę przeprosić młodszego brata.
Adam M., który jest w tym procesie oskarżycielem posiłkowym, oświadczył:
– Nie jesteś już moim bratem, nie jesteśmy żadną rodziną.
Oskarżony nie chciał składać wyjaśnień, ale potwierdził wszystko, co mówił w śledztwie. A zwłaszcza że do zaatakowania brata namówiła go Kamila F.
– Szepnęła mi do ucha: „Okalecz go” i dźgnąłem go w głowę, bo byłem zdenerwowany. A drugi cios to był już impuls. Po prostu za bardzo mnie poniosło – wyjaśniał przed prokuratorem.
Sąd odczytał wyjaśnienia Kamili F., która stanowczo zaprzeczała, że zachęcała oskarżonego do okaleczenia brata.
– Po tej całej akcji strasznie kłóciłam się z Marcinem, strasznie się darłam, co on narobił. A on wtedy zaczął mnie wyzywać od kurew, szmat i dziwek. Powiedział też, że jak on pójdzie siedzieć, to ja razem z nim. Jemu w ogóle często odbijało, jak się napił. Groził, że zabije mi córkę, połamał mi telefon...
Pytana przez prokuratora, dlaczego nie odeszła od oskarżonego, odpowiedziała:
– Byłam z nim, bo bałam się odejść. Dodam też, że on był chorobliwie zazdrosny, nawet o własnego brata. – A miał podstawy? – Miał, bo mu powiedziałem o tym, że Marek mi się zwierzył, że mnie kocha.
Ale ja nie okazywałam zainteresowania jego bratem. Mówiłam Markowi, że kocham Marcina i chcę być z nim w związku. Zachowanie brata oskarżonego trochę mnie drażniło, ale nigdy nie sugerowałam, żeby Marcin zrobił mu jakąś krzywdę. Nie wiem, dlaczego teraz tak mówi.
Oskarżona zaprzeczyła też, że wycierała nóż.
– To oskarżony zmuszał mnie do tego, ale nie zgodziłam się, nawet nie miałam tego noża w ręku.
Nie udzieliła pomocy pokrzywdzonemu, bo Marcin M. jej nie pozwalał – miał ją odciągać z tamtego miejsca.
– Słyszałam, jak Marek krzyczał, żeby mnie puścił i żebym wezwała pomoc, ale Marcin mówił, że nigdzie nie pójdę.
Pytana, czy wiedziała, za co oskarżony siedział w więzieniu, odpowiedziała:
– Od razu, jak się poznaliśmy, powiedział mi, że zabił kiedyś człowieka.
Jak miał za co, to pił
Adam M. to przybrany brat oskarżonego i pokrzywdzonego:
– Jak Marcin wyszedł z więzienia i do nas przyszedł, to przepędziliśmy go z bratem. Ale po dłuższej rozmowie uznaliśmy, że jednak pozwolimy mu z nami zamieszkać, żeby dać mu szansę na wejście na dobrą drogę. Specjalnie w tym celu zaadaptowałem pomieszczenie gospodarcze, gdzie zrobiłem dla siebie pokój.
Jak zeznaje świadek, oskarżony od razu przeprowadził się z Kamilą F.
– Przestałem wtedy wyjeżdżać w delegacje do pracy, bo chciałem mieć wszystko na oku. Oskarżony, jak miał za co – to pił. Jak mu brakowało pieniędzy na alkohol – kradł. Sam mi o tym mówił. Za jakiś czas Marek wziął go ze sobą do pracy i razem robili przy kostce brukowej.
– Czy Kamila F. również podjęła jakąś pracę? – chciał ustalić sąd.
– Nie, była raczej na utrzymaniu oskarżonego. Zresztą u nas było tak, że jak ktoś coś miał, to sobie pomagaliśmy wzajemnie. Zawsze ktoś gotował dla wszystkich, choć nie pamiętam, czy kiedykolwiek zajmowała się tym Kamila.
– Czy między braćmi dochodziło do konfliktów? – to pytanie obrońcy Marcina M.
– Nie zdarzało się, żeby się bili czy szarpali. Raczej były kłótnie pomiędzy oskarżonym a oskarżoną. Raz miała nawet oko podbite. Mówiłem jej, że jak tak ma wyglądać ich życie, to niech od niego odejdzie. Ale to ona często prowokowała różne sytuacje, a Marcin reagował gwałtownie, bo był o nią zazdrosny.
Świadek przypomina sobie sytuację, kiedy oskarżony zaatakował swojego kuzyna.
– Złapał go za gardło i gdybym ich nie rozdzielił, toby go udusił. Poszło o to, że Kamila powiedziała mu na ucho, że się do niej dobierał. Nie wiem, czy to były jej urojenia, czy prawda. Rozmawiałem o tym później z Marcinem, bo chciałem wygonić z naszego domu Kamilę, żeby więcej nie było takich konfliktów. Oskarżony przeprosił mnie i obiecał, że to się już nigdy nie powtórzy.
Adam M., pytany, czy pamięta dzień, w którym doszło do zabójstwa, odpowiedział:
– Do południa było wszystko w porządku między Marcinem a Markiem – od rana pili wspólnie alkohol i nic nie wskazywało na to, że może stać się coś złego. A później dowiedziałem się od policjantów, co się stało. Od razu pojechałem do szpitala i wtedy ostatni raz zobaczyłem Marka – świadek zaczyna płakać.
– Lekarze powiedzieli mi, że jest po operacji, ale jego stan jest krytyczny.
A rano dostałem telefon, że zmarł. Po jego śmierci miałem myśli samobójcze i tylko moja dziewczyna mnie przed tym powstrzymywała.
Łapanie za „intymne sprawy”
Świadek Tomasz S. to wujek oskarżonego:
– Marcin był bardzo zazdrosny o tę swoją Kamilę, ale nie wiem, czy Marek się do niej zalecał. Wiem natomiast, że ona zalecała się do mnie.
– Czym się to przejawiało? – zainteresował się sąd.
– Złapała mnie kiedyś za intymne sprawy. Ale na szczęście Marcin tego nie widział, bo nie wiem, jak by się to skończyło, bo był bardzo wybuchowy. Gdyby taki nie był, to nie siedziałby tyle lat w więzieniu.
Przed sądem zeznania składał też Zbigniew S., który był w czasie zabójstwa w barze na stacji benzynowej.
– Piliśmy razem z oskarżonym, jego bratem i oskarżoną piwo. Za jakiś czas Kamila wywołała Marka na zewnątrz i Marcin się trochę zdenerwował i też wyszedł. Powiedział: „Nie będą mnie za plecami obgadywali”. Za jakiś czas kolega powiedział mi, że Marek leży na ziemi. Myślałem, że się pobili, ale on miał poważne rany i leżał we krwi. Trzymałem go za głowę, ale nic nie mówił, tylko ciężko dyszał i charczał. Marcina z Kamilą już tam nie było, bo uciekli.
– Czy widział pan nóż u oskarżonego? – pytał sąd.
– Bracia kupili sobie tego dnia po nożu na bazarze. Mówili, że przydadzą im się w pracy, żeby kanapki robić, otwierać konserwy czy coś takiego. Marek nie pokazywał swojego noża, ale oskarżony cały czas bawił się nim w barze...
Proces trwa.
Ciało Jerzego Jankowskiego znalazła jego gosposia, kiedy rano z zakupami przyszła do pracy. Mężczyzna leżał w salonie na podłodze, w kałuży krwi. Przerażona kobieta, niczego nie dotykając, natychmiast zadzwoniła pod numer alarmowy 112.
Pół godziny później inspektor Nerak w towarzystwie sierżanta Wrzoska przybył na miejsce tragedii. Dwaj sanitariusze z Zakładu Medycyny Sądowej pakowali do czarnego foliowego worka ciało Jerzego Jankowskiego. Widząc wchodzącego do gabinetu Neraka, lekarz poinformował go: – Przyczyną zgonu jest postrzał w klatkę piersiową. Zgon nastąpił wczoraj, najprawdopodobniej około godziny dwudziestej drugiej. Dokładnych informacji udzielę panu dopiero po dokładnym zbadaniu zwłok. Sądzę, że wyniki będą gotowe...
Wypowiedź lekarza przerwało wejście siostry Jerzego Jankowskiego i jej zdenerwowany głos: – Co tu się stało?
Nerak poprosił ją, aby usiadła i oznajmił: – Pani brat został zamordowany. Czy był ktoś, kto mu źle życzył i komu mogłoby zależeć na jego śmierci?
– Może jego wspólnikowi Stanisławowi Kamińskiemu, z którym prowadził firmę. Z tego, co wiem, to kilka dni temu Jerzy zorientował się, że Kamiński za jego plecami kręci jakieś podejrzane interesy i zagroził, że zgłosi sprawę do prokuratury.
Nerak podziękował siostrze i postanowił odwiedzić Kamińskiego.
Po kilkukrotnym naciśnięciu na przycisk domofonu usłyszał zaspany głos: – Kto tam?
Nerak przedstawił się i po chwili siedział naprzeciw młodego mężczyzny ubranego w piżamę i narzucony na nią szlafrok.
– Panie inspektorze, przepraszam za swój strój, ale wczoraj wieczorem poczułem się źle i około dziewiątej położyłem się do łóżka. Gdyby nie pańska wizyta, to jeszcze bym spał. Co pana do mnie sprowadza?
– Pański wspólnik nie żyje i chciałbym się dowiedzieć, czy miał jakichś wrogów.
– Jerzy nie żyje, to okropne! No ale cóż, o ile wiem, to prowadził różne interesy z handlowcami zza wschodniej granicy, więc mógł się któremuś narazić i ten go zastrzelił. Takie są skutki, gdy się człowiek skuma z niebezpiecznymi typami.
– A ja jestem przekonany, że to pan zamordował wspólnika.
Słysząc to, Stanisław Kamiński pobladł i wyszeptał: – Jak się pan tego domyślił?
No właśnie, na jakiej podstawie inspektor Nerak zorientował się, że Kamiński jest mordercą?
Rozwiązanie zagadki za dwa tygodnie. Na odpowiedzi Czytelników detektywów czekamy do 5 marca. Wśród osób, które udzielą poprawnej odpowiedzi, rozlosujemy nagrodę książkową.
Odpowiedzi prosimy przesyłać pod adresem: redakcja@ angora.com.pl lub na kartkach pocztowych: Tygodnik „Angora”, 90-007 Łódź, pl. Komuny Paryskiej 5a.
Rozwiązanie zagadki sprzed dwóch tygodni „List Pułaskiego”: Andrzej Nowakowski zdradził się, mówiąc, w jaki sposób dokonano kradzieży. Przecież konserwator zabytków nie powiedział nikomu oprócz inspektora, w jaki sposób list został ukradziony.
Wpłynęło 15 prawidłowych odpowiedzi na kartkach pocztowych i 63 e-mailem.
Książkę Jacka Suta „Pod powierzchnią nieba” (Agencja Wydawniczo-Reklamowa Skarpa Warszawska) wylosował pan Krzysztof Dorzynkiewicz z Płoskini. Gratulujemy! Nagrodę wyślemy pocztą.
Udzielenie informacji publicznej
Niedawno zwróciłem się do jednego z uniwersytetów z wnioskiem o udzielenie informacji publicznej polegającej na odpowiedzi na pytanie, czy jedna z jego pracowni posiada aktua-lną akredytację na zgodność z normą (PN-EN...). W odpowiedzi biuro informacji i promocji uczelni przysłało mi pocztą lakoniczne pismo ze stwierdzeniem, że wskazana pracownia akredytacji takiej nie posiada. W piśmie tym brak jest imienia, nazwiska, stanowiska służbowego i podpisu urzędnika, który je sporządził, a nawet zaznaczenia, że mój wniosek kierowałem do rektora tej uczelni. W tym stanie rzeczy pismo to nie jest mi chyba przydatne do przedłożenia w charakterze dowodu w cywilnej sprawie sądowej. Czy odpowiedź na wniosek o udzielenie informacji publicznej powinna być podpisana z podaniem imienia, nazwiska i stanowiska służbowego urzędnika? Czy w świetle opisanej wyżej sytuacji należy uznać, iż naruszono moje prawo do uzyskania informacji publicznej? Jeśli tak, to czy uzasadniona byłaby skarga na bezczynność rektora do sądu administracyjnego?
– Franciszek Bednarz (e-mail) W opisanej sytuacji mamy do czynienia z tak zwanym wnioskowym trybem udzielania informacji publicznej. Zgodnie z treścią art. 10 ust. 1 ustawy z dnia 6 września 2001 r. „O dostępie do informacji publicznej” (tekst jedn. Dz.U. z 2019 r., poz. 1429), „informacja publiczna, która nie została udostępniona w Biuletynie Informacji Publicznej lub centralnym repozytorium, jest udostępniana na wniosek”. Z kolei wedle treści art. 12 ust. 1 ww. ustawy, „informacje publiczne udostępniane w sposób, o którym mowa w art. 10 i 11, są oznaczane danymi określającymi podmiot udostępniający informację, danymi określającymi tożsamość osoby, która wytworzyła informację lub odpowiada za treść informacji, danymi określającymi tożsamość osoby, która udostępniła informację, oraz datą udostępnienia”.
Jeżeli zatem w odpowiedzi na wniosek, pod udzieloną odpowiedzią nie ma danych konkretnej osoby (o których mowa powyżej), lecz wskazano jedynie nazwę jednostki organizacyjnej uczelni, w której wytworzono informację, to taka odpowiedź jest udzielona z naruszeniem art. 12 ust. 1 wzmiankowanej ustawy.
Na podstawie art. 21 ww. ustawy, „do skarg rozpatrywanych w postępowaniach o udostępnienie informacji publicznej stosuje się przepisy ustawy z dnia 30 sierpnia 2002 r. – Prawo o postępowaniu przed sądami administracyjnymi (...)”. Może Pan zatem zaskarżyć sposób udzielenia Panu informacji publicznej. W orzecznictwie sądów administracyjnych przyjmuje się, iż „skarga na bezczynność organu w przedmiocie informacji publicznej nie musi być poprzedzona żadnym środkiem zaskarżenia na drodze administracyjnej. Postępowanie o udostępnienie informacji publicznej jest odformalizowane, chodzi bowiem o jak najszybsze rozpatrzenie wniosku” (tak np. wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Krakowie z dnia 19 stycznia 2018 r., sygn. II SAB/Kr 251/17).
Najpierw trzeba ustalić status
Siostra mojej mamy (bezdzietna wdowa) przed śmiercią pod koniec lat czterdziestych sporządziła testament (nigdy go nie widziałem i nie wiem, gdzie się znajduje), w którym wyznaczyła kilkunastu sukcesorów. Do podziału miała dwupiętrową kamienicę z działką, w której od około 40 lat mieszkają obecnie mój siostrzeniec i kuzynka ze strony wujka. Każde z nich zajmuje duży metraż, ale nie płacą za zamieszkiwanie, z wyjątkiem drobnych opłat administracyjnych (np. podatek od nieruchomości). Sukcesorami będą dopiero po mojej śmierci. Jako spadkobierca nie chcę za to żadnych pieniędzy. Zależy mi, aby za zamieszkiwanie w naszej wspólnej kamienicy wszyscy płacili chociaż na tzw. fundusz remontowy na ewentualne remonty. Na moje apele oboje mieszkańcy kamienicy nie reagują lub twierdzą, że jako spadkobiercy nie mają obowiązku wnosić jakichkolwiek opłat. Co robić?
– Jerzy Kowalewski z Warszawy Przede wszystkim trzeba wyjaśnić sytuację prawno-własnościową nieruchomości, gdyż nawet z treści pytania wynika, że jest ona nieuregulowana i istnieje spór co do statusu osób ją zamieszkujących.
Przy współwłasności współwłaściciele powinni pokrywać koszty utrzymania nieruchomości stosownie do wielkości swoich udziałów – zgodnie z treścią art. 207 Kodeksu cywilnego, „pożytki i inne przychody z rzeczy wspólnej przypadają współwłaścicielom w stosunku do wielkości udziałów; w takim samym stosunku współwłaściciele ponoszą wydatki i ciężary związane z rzeczą wspólną”.
W przypadku z kolei, gdy w budynku są wydzielone lokale stanowiące odrębną własność, powstaje wspólnota mieszkaniowa, do której stosuje się przepisy ustawy z dnia 24 czerwca 1994 r. „O własności lokali” (tekst jedn. Dz.U. z 2019 r., poz. 737 z późn. zm.). Wedle jej art. 13 ust. 1 „właściciel ponosi wydatki związane z utrzymaniem jego lokalu, jest obowiązany utrzymywać swój lokal w należytym stanie, przestrzegać porządku domowego, uczestniczyć w kosztach zarządu związanych z utrzymaniem nieruchomości wspólnej, korzystać z niej w sposób nieutrudniający korzystania przez innych współwłaścicieli oraz współdziałać z nimi w ochronie wspólnego dobra”. Zgodnie z treścią art. 14 pkt 1 ww. ustawy, „na koszty zarządu nieruchomością wspólną składają się w szczególności wydatki na remonty i bieżącą konserwację”.
W tej sytuacji najpierw trzeba ustalić – przeprowadzając postępowania spadkowe – kto i w jakiej części jest właścicielem nieruchomości, a następnie dochodzić roszczeń dotyczących utrzymania nieruchomości wynikających z tego faktu.
Apelacja od skazującego wyroku karnego
Jak wygląda apelacja od skazującego wyroku karnego? Czy sąd drugiej instancji może zmienić kwalifikację prawną czynu i wydać wyrok, czy też może zwrócić sprawę do sądu pierwszej instancji?
– Krzysztof Wiśniewski (e-mail) Zgodnie z treścią art. 444 § 1 Kodeksu postępowania karnego (kpk), „od wyroku sądu pierwszej instancji stronom, a pokrzywdzonemu od wyroku warunkowo umarzającego postępowanie, wydanego na posiedzeniu przysługuje apelacja”. Termin do wniesienia apelacji wynosi 14 dni i biegnie dla każdego uprawnionego od daty doręczenia mu wyroku z uzasadnieniem (art. 445 § 1 kpk).
Wedle art. 446 § 1 kpk, „apelacja od wyroku sądu okręgowego, która nie pochodzi od prokuratora, powinna być sporządzona i podpisana przez adwokata, radcę prawnego albo radcę Prokuratorii Generalnej Rzeczypospolitej Polskiej”. Do apelacji dołącza się odpowiednią liczbę odpisów dla stron przeciwnych; do apelacji wnoszonej do sądu apelacyjnego dołącza się dodatkowo jeden odpis.
Na podstawie art. 455 kpk, „nie zmieniając ustaleń faktycznych, sąd odwoławczy poprawia błędną kwalifikację prawną niezależnie od granic zaskarżenia i podniesionych zarzutów. Poprawienie kwalifikacji prawnej na niekorzyść oskarżonego może nastąpić tylko wtedy, gdy wniesiono środek odwoławczy na jego niekorzyść”. Zgodnie z treścią art. 456 kpk, „o utrzymaniu w mocy, uchyleniu lub zmianie wyroku sądu pierwszej instancji sąd odwoławczy orzeka wyrokiem”.