Historia jednego zdjęcia
„Angora” na salonach warszawki.
Kinga Rusin (48 l.) odwiedza Hollywood od lat. Kiedyś relacjonowała Oscary dla TVP, potem dla TVN, a teraz – jak zapowiedziała – poleciała całkiem prywatnie: „ Tym razem mam więcej czasu na cudowne spotkania i imprezy do białego rana, bo nie w pracy! Postaram się relacjonować na Insta to, co będzie można (nie zawsze jest to łatwe)”.
Po oscarowej nocy prezenterka wrzuciła na swój profil zdjęcie z Adele. Fotka lotem błyskawicy poszybowała przez internet od Stanów Zjednoczonych, przez Wielką Brytanię, resztę Europy, aż po Nową Zelandię. Opublikowały ją tabloidy i portale plotkarskie na całym świecie. Podobno ojcem międzynarodowego sukcesu zdjęcia jest znany z plotkowania o celebrytach Pudelek. To właśnie ten portal miał przesłać zdjęcie z Instagrama Rusin do brytyjskiej bulwarówki „Daily Mail”, a potem poszło już szybko. Wyjaśnijmy od razu, że to nie widok naszej polskiej, swojskiej, jedynej w swoim rodzaju Kingi tak poruszył światowe media, a stojąca obok niej ze wzrokiem rannej łani Adele, doskonale znana pod każdą szerokością geograficzną piosenkarka. Tak szczupłej nikt jej jeszcze nie widział, teraz mogli zobaczyć wszyscy. I to dzięki „rosyjskiej dziennikarce” – jak określiła Rusin międzynarodowa prasa. Kinga zażądała sprostowania, dostała je wraz z przeprosinami i dalej pisali już tylko o Polce. A nawet cytowali, bo prezenterka pod fotografią skomentowała metamorfozę Adele („chuda jak przecinek”, „zrzuciła chyba ze trzydzieści kilogramów”) i opisała swój udział w zamkniętej imprezie zorganizowanej przez samą Beyoncé i jej nie mniej sławnego męża Jaya Z.
W instagramowej relacji nie zabrakło szczegółów: o wchodzeniu przez zaplecze, by uniknąć ciekawskich paparazzich, o tańcu Kingi z Leonardem DiCaprio „za rękę”, o spojrzeniach Bradleya Coopera posyłanych w stronę naszej bohaterki nad głowami otaczających go kobiet. O błyszczącej jak miliony monet kreacji naszej celebrytki, która wedle cytowanych przez Kingę słów samej Beyoncé przyćmiła nawet jej suknię. Jay Z – to też wiemy z tej relacji – osobiście uczył prezenterkę TVN tańczyć, a z Adele Rusin ucięła sobie pogawędkę... o butach. Zaglądała też do pudełka z pizzą niesionego przez Charlize Theron. Jedni gratulowali Kindze Rusin udziału w wypełnionej gwiazdami imprezie. Mówili, że to sukces, niemal jak Nobel Szymborskiej. Inni nie mogli uwierzyć, że prezenterka ujawniła tyle szczegółów z prywatnego, zamkniętego spotkania, na którym nie wolno było nawet używać telefonów komórkowych. Na dodatek swoją obecność tam opisała, tak jakby to ona była najważniejszą postacią wieczoru.
Publikacja wizerunku Adele (choć podobno – jak twierdzi Rusin – uzgodniona z jej menedżerem) i szczegółowy opis zamkniętego przyjęcia najwyraźniej nie spodobały się w Los Angeles. Kinga usunęła zdjęcie z Instagrama i zaczęła „zmieniać zeznania” w kolejnych wpisach, na wszelki wypadek robionych już po polsku i po angielsku. „Nie będę udzielać żadnych wywiadów z oczywistych powodów” – pisała najpierw, by za chwilę oświadczyć, że zaproszenia do wywiadów z zagranicznych redakcji są dla niej „miłą nagrodą”. Potem obśmiała rzekomych hejterów i „fałszywych obrońców prywatności”, choć nie wiemy, co powiedziałaby na taką relację z prywatki pod jej dachem z udziałem ściśle wyselekcjonowanych gości. Kinga przekonywała: „ Oczywiście naraziłam się wielu osobom w Los Angeles takim materiałem. Ale taka jest cena pisania tekstów insiderskich. I trzeba trochę odwagi. Dziennikarze cały czas wszystkim się narażają”.
Portale plotkarskie podkręcały dalej ogólnonarodową debatę pod hasłem: „Wierzyć czy nie wierzyć Kindze?”, zupełnie jakby o to w tej sprawie chodziło. Własne zdanie na ten temat postanowiły mieć także telewizyjne „Wiadomości”. Sprawa z plotkarskiej stała się polityczna. Cenne minuty w głównym dzienniku poświęcono na rozprawianie się z „pseudoelitami”. Konia z rzędem temu, kto wie co to takiego. Kinga Rusin – celebrytka, która „mówi nam jak żyć” (cytat z materiału!), okazała się być ich najlepszym przykładem. Fragmenty instagramowego wpisu prezenterki przeczytał męski głos, przedrzeźniający kobietę. Kabaret to już? Bo na pewno nie poważny program informacyjny. Jeśli jest jakieś dno, to ludzie mający się za dziennikarzy w telewizji publicznej właśnie się do niego dostukali. W materiale znalazł się też wątek Borysa Szyca i jego walki z alkoholizmem. Pokazano Filipa Chajzera, który w „Dzień Dobry TVN” kilka tygodni temu niesmacznie parodiował atak paniki. Wtedy przez media przetoczyła się fala krytyki pod adresem prezentera. Telewizja publiczna powtarza od lat, że w przeciwieństwie do stacji komercyjnych ma misję. Jeżeli tak wygląda misja, to trudno uwierzyć, że ktokolwiek płaci jeszcze abonament. „Szczujnia”, jak coraz częściej mówi się o TVP, wydaje się być w pełni zasłużonym określeniem. Propagandziści z czasów PRL znaleźli wiernych naśladowców, którzy już dawno przerośli swoich mistrzów. Po materiale „Wiadomości” narzeczona Filipa Chajzera poinformowała, że w imię solidarności z partnerem odchodzi z TVP Info, gdzie pracowała jako reporterka. Borys Szyc w bardzo mądrym wpisie na Facebooku opisał swoją drogę do trzeźwości (takich ludzi, panie Kurski, pokazujcie w TVP – to jest właśnie prawdziwa misja) i wezwał kolegów aktorów, którzy współpracują z telewizją publiczną, by wreszcie przestali udawać, gdzie zarabiają pieniądze. Kinga Rusin zapowiedziała pozwy przeciw TVP i – jak to ujęła – „kłamliwym kreaturom”. Prezenterka doskonale wie, co to „zarządzanie kryzysem” – kolejny wpis w sieci skierowała już do prezydenta, by ten potępił „hejt w TVP”.
Jedno niepozorne zdjęcie sprawiło, że parę osób pokazało swoją prawdziwą twarz. Świat nie zadrżał w posadach, zwykli ludzie wciąż mają swoje prawdziwe przyziemne problemy, ale zastanówcie się dobrze, zanim wrzucicie dziś cokolwiek do internetu. I pamiętajcie, jak mówią Amerykanie: „Co dzieje się w Vegas, zostaje w Vegas”. To samo tyczy się Hollywood, Warszawy, a może i waszej miejscowości.