W Mińsku, Nieświeżu i Ubielu…
Pośród spektakli, których nie udało mi się zrealizować w teatrach, gdzie miałem coś do powiedzenia, jest „ Wojna i pokój” Sergiusza Prokofiewa oraz „ Carska narzeczona” Mikołaja Rimskiego-Korsakowa. Do wyreżyserowania tych dzieł udało mi się nawet namówić Galinę Wiszniewską, która kilkakrotnie towarzyszyła poznańskiemu Teatrowi Wielkiemu podczas tournée z operą „ Galina” Marcela Landowskiego, opartą na biografii tej właśnie rosyjskiej gwiazdy operowej. W Europie Zachodniej przedstawienie cieszyło się dużym zainteresowaniem, zwłaszcza kiedy Wiszniewska spotykała się z widzami po spektaklu, co czyniła chętnie z nadzwyczajną wprost swadą i wdziękiem.
Podczas licznych spacerów, wspólnych kolacji i przejazdów autokarami omawialiśmy szczegóły tych realizacji, ale przyszła reżyserka stawiała twarde warunki: „ Wojnę i pokój” podzieli na dwa wieczory, a w przypadku „ Carskiej narzeczonej” osobiście przesłucha wszystkich kandydatów do obsady i wybierze najwłaściwszych. Postępy niezauważalnej dotąd choroby okazały się jednak szybsze i brutalnie wyprzedziły nasze plany. Zdążyłem tylko wydać jej fascynujące pamiętniki, a potem podczas każdorazowego pobytu w Moskwie odwiedzałem Ją na cmentarzu Nowodziewiczym, gdzie spoczęła obok Mścisława Rostropowicza, swego męża.
Myślałem o tym wszystkim, siedząc na widowni Teatru Wielkiego Białorusi, słuchając i oglądając „ Carską narzeczoną”, która od pięciu lat nie schodzi z afisza tego mądrze i profesjonalnie prowadzonego teatru. Zarówno dyrygent (Nikołaj Kolianko), jak i soliści – Stanislaw Trifonow (Griaznoj), Andriej Walentij (Sobakin), Tatiana Gawriłowa (Marfa), Oleg Michnikow (Skuratow), Wiktor Miendelew (Łykow) i Oksana Wołkowa (Lubasza) – reprezentowali najwyższy poziom interpretacji muzycznej i wokalnej oraz gry aktorskiej, śpiewając przy tym zachwycająco. To samo należy powiedzieć o reżyserii Michaiła Pandżawidze, scenografii Aleksandra Kostiuczenki, kostiumach Niny Górko i światłach Ludmiły Kunasz.
Szkoda, że wspaniałe scenicznie i piękne muzycznie opery Rimskiego-Korsakowa nie są w Polsce znane i grywane (choćby „ Noc majowa”, „Śnieżynka”, „Sadko”, „Bajka o carze Sałtanie”,
„Pan wojewoda” czy „Legenda o niewidzialnym grodzie Kitjerzu i dziewicy Fiewronii”). Z całego ogromu rosyjskiej twórczości operowej kręcimy się ciągle wokół „ Oniegina”, „Borysa” i „Damy pikowej” (które zresztą brutalnie pokiereszował w ostatnich latach Treliński), tylko czasem dotykając „ Miłości do trzech pomarańczy” Prokofiewa (Kraków), „ Katarzyny Izmaiłowej” Szostakowicza (niegdyś Poznań i Warszawa), „ Graczy” Szostakowicza (Poznań i Gdańsk), „ Zaręczyn w klasztorze” Prokofiewa (przed laty Bytom i Wrocław), „ Złotego kogucika” Rimskiego-Korsakowa ( w latach 60. Bytom i Poznań). I to by było tyle…
Podczas pobytu na Białorusi dla podreperowania nadwątlonego polskiego patriotyzmu pojechałem do Nieświeża i Ubiela, a właściwie do Śmiłowicz. Przed ponad 40 laty, kiedy byłem tam po raz ostatni, w zaniedbanej i popadającej w ruinę siedzibie książąt Radziwiłłów gnieździło się sanatorium i dom starców. Obecnie zastałem wspaniale odrestaurowany pałac z mnóstwem eksponatów, mebli, obrazów, cennych przedmiotów i pamiątek rodzinnych obrazujących blisko 800-letnią historię rodu magnackiego wiążącego w jedno przeszłość Litwy, Polski i Białorusi. Natomiast w Ubielu, gdzie urodził się w nieistniejącym już dworku ojciec naszej opery narodowej, zlikwidowano szkołę z izbą jego pamięci, w której tamtejszy nauczyciel Wasilij Nestorowicz gromadził pamiątki po panu Stanisławie. Wszystko to przeniesiono do pobliskich Śmiłowicz, gdzie przed 200 laty w tamtejszym kościele ochrzczono przyszłego twórcę „ Halki”, tworząc świetnie zagospodarowane muzeum, którym opiekuje się córka Nestorowicza – pani Irina Sereda.
To wzruszające i zarazem pouczające. Białorusini uważają Moniuszkę również za swojego kompozytora i obchodzą się z nim o wiele poważniej niż ostatnio my – Polacy, zwłaszcza po „ Halce” w Wiedniu i Warszawie. Świadczył o tym koncert, którego wysłuchałem w Śmiłowiczach w wykonaniu wybitnych absolwentów mińskiego Konserwatorium. Dzięki temu poznałem polonezy, kołysanki, muzyczne fraszki, polki, walce, mazury i niewykonywane u nas pieśni, a nie klepane w kółko arie z kilku wprawdzie narodowych oper.
Po raz kolejny doznałem przeświadczenia, że prawdziwego zainteresowania, szacunku, powagi i respektu dla polskiego dziedzictwa narodowego należy szukać na Wschodzie, a nie w innych częściach świata.