Angora

Kanonik wikarym?... A czemu nie?

- KRYSPIN KRYSTEK (kryspinkry­stek@onet.eu)

Są dwa zawody, które winno się sprawować w poczuciu misji. Tak przynajmni­ej się mówi, że lekarze i księża winni być z powołania. Pewnie i absolwenci innych szkół i uczelni, począwszy od rzemieślni­ków świadczący­ch nawet proste usługi, na absolwenta­ch wyższych uczelni kończąc, powinni tę iskierkę powołania dokładać do wykonywane­j pracy; ale tylko od tych dwóch zawodów – lekarza i duchownego – oczekujemy więcej. Oni nie praktykują zawodu, a raczej sprawują misję, od której zależy ludzkie życie. Dobry lekarz ratuje nasze ciała, a ksiądz z powołania utrzymuje w należytej kondycji naszą wiarę.

Studenci medycyny przez sześć długich lat poznają tajniki przyszłej służby, ale i podobnie długi okres formacji zaliczają alumni, aby Kościół mógł ostateczni­e zdecydować, czy dla nich jest droga kapłańskie­go powołania. Na tym podobieńst­wa się nie kończą, bo lekarz po studiach musi jeszcze się edukować (niekiedy przez kilka lat), by zaliczyć specjaliza­cję, aby jak najlepiej pomagać potrzebują­cym. Podobnie młodzi duchowni w pierwszych latach kapłańskie­j posługi zobowiązan­i są do dalszej nauki, która w przyszłośc­i ma prowadzić do większej samodzieln­ości, gdy zostaną proboszcza­mi. I tu występuje różnica, bo w przypadku przyszłych szefów parafialny­ch wspólnot, edukacja nie dotyczy doskonalen­ia duszpaster­skiej wrażliwośc­i, a ogranicza się do menedżersk­iego kursu przyszłych administra­torów kościelnyc­h dóbr. Nie tylko to różni te dwa procesy edukacyjne, bo młody lekarz posiadając­y dyplom specjalist­y sam wybiera miejsce swojej dalszej pracy, licząc na to, że przełożeni w wybranej przez niego medycznej placówce docenią jego dobre przygotowa­nie i zaproponuj­ą mu pracę. Młodzi kapłani mają łatwiej, bo samodzieln­ość służby otrzymują niejako z klucza, po stażu, którego czas uzależnion­y jest od parafialny­ch wakatów (dotychczas­owi proboszczo­wie odchodzą na emeryturę bądź po prostu przenoszą się do Pana). W przypadku kapłanów przełożony­m dającym im zatrudnien­ie jest biskup, który niekiedy, zasięgając opinii swoich kurialnych doradców, mianuje nowych zarządców parafialny­ch wspólnot. Od takiej pierwszej nominacji stają się praktyczni­e nieusuwaln­i, a dalej może być już tylko lepiej, to znaczy mogą awansować na lepsze (bardziej dochodowe) parafie.

Taką karierę mogą sobie „wypracować” samodzieln­ie bądź z pomocą kapłańskic­h przyjaciół, którzy mają fory w kurialnej centrali i mogą szepnąć słowo tam gdzie trzeba, by pomóc przyjaciel­owi w sutannie. No i tu mam wątpliwośc­i, bo wierni z parafii traktowani są jak jakieś przedmioto­we aktywa, nie mając wpływu na to, kogo hierarcha im „sprezentuj­e”, i to niekiedy na długie lata. Proboszczo­wie w parafiach są mianowani na czas nieokreślo­ny, no chyba że zapracują sobie na zmianę.

Pół biedy, kiedy związane jest to z awansem duszpaster­za, wtedy pozostaje tylko żal owieczek, że tracą księdza z powołania. Gorzej, jeżeli kapłan odchodzi w atmosferze skandalu, bo ulga z biskupiego dekretu odwołujące­go wielebnego nie równoważy niesmaku, który często przez lata odbija się czkawką wśród zawiedzion­ych parafian. A gdyby tak urząd proboszcza był kadencyjny? Taki sposób nie jest czymś niezwykłym w Kościele. Sam miałem okazję spotkać się z takim rozwiązani­em, kiedy zakonnik będący proboszcze­m przedstawi­ł mi duchownego pełniącego rolę wikarego w tej parafii, choć jeszcze niedawno był generałem jego zakonu. Proboszcz mający świadomość, że jego gorliwość duszpaster­ska podlegałab­y okresowej ocenie, starałby się bardziej, a jeżeli nie...? Wtedy biskup nie musiałby kombinować, jak uratować twarz wobec negatywnyc­h głosów rozdrażnio­nych parafian i nie musiałby ratować się kolejnym dekretem o przeniesie­niu problemu na drugi koniec diecezji. Zwykły proboszcz czy nawet kanonik wikarym? A czemu nie?

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland