Ksiądz w czasie koronawirusa
(Duży Format)
Korytowo to według raportu KAI najbiedniejsza parafia w Polsce. Niedzielna taca to maksymalnie 500 złotych, a bezrobocie zawsze było tu najwyższe. Mieszkańcy wsi pamiętają dwie daty: 1996 – upadek PGR-u; 2014 – proboszczem został ksiądz Maciej Pliszka.
Wstał dzisiaj o godz. 5, bo z powodu koronawirusa pracuje jako kierowca dostawczaka. – Mam ogromną plebanię, przed wojną mieszkał tu ksiądz protestancki z rodziną. Mnie nie jest potrzebna tak duża plebania. Parter przerobiłem na nowoczesną kuchnię. – Po co księdzu taka kuchnia?! – pytam. – Kiedy zostałem tu proboszczem, przeszedłem po kilku domach i zorientowałem się, że tutejsze panie świetnie gotują. Pomyślałem, że trzeba stworzyć zakład produkujący pierogi. Założyliśmy spółdzielnię socjalną. Razem z parafianami robimy krokiety, pierogi, naleśniki, kotlety, pyszne zupy (nasze flaki są najlepsze w Polsce). Mamy kilka własnych sklepików. Powie ktoś, że to biznes, a ja słyszę słowa Chrystusa: „Wy dajcie im jeść”. I nie chodzi mi o naszych klientów, ale o tych ludzi, którzy żyli w biedzie, a dziś dostali nadzieję i pracę wraz z umową. Dla mnie to nie biznes. To duszpasterstwo.– Ile osób ksiądz zatrudnia? – 30. Dziewięć na produkcji w kuchni, a pozostali w punktach sprzedaży. Niektórzy od czasów PGR-u nie mieli takiej stabilizacji. To dawanie wędki, a nie ryby. Ale przez koronawirusa zajrzało nam w oczy widmo upadku. Po wprowadzeniu stanu epidemii i wstępnej analizie przyjechałem do nich z komunikatem: „To koniec”. Ale potem popatrzyłem w ich oczy i powiedziałem sobie: nie! Już raz zostali tak potraktowani, po upadku PGR. Przychodzi kryzys i są jego ofiarami. Pomyślałem: historia nie może zatoczyć koła. Chłopie, bierz się do roboty.
Ksiądz Maciej ustalił z zespołem, że część weźmie urlopy wypoczynkowe, no i nie będą pracować na dwie zmiany, od godz. 5 do 20, tylko na jedną. Kierowca, który rozwozi garmażerkę, również jest na urlopie. Zastępuje go ksiądz. Wstaje o piątej, ładuje skrzynie, jedzie do sklepów w Szczecinie i okolicy. W drodze powrotnej robi zakupy potrzebne do produkcji. Liczy, że w ten sposób przeczekają wirusa. – Świat się zagalopował, rządził nim pieniądz. Pandemia uczy nas wszystkich pokory. Jestem zdania, że po tym wszystkim świat zacznie się od początku. Trzeba się przygotować na nowy początek, żebyśmy dobrze wystartowali. Myślę o dokupieniu sprzętu do kuchni.
– A ksiądz z czego się utrzymuje? Z intencji mszalnych? – Nie na tak małej parafii. Jest tu 920 wiernych. Intencjami dzielimy się z księdzem seniorem. Mam etat w spółdzielni. Na takich samych warunkach jak pozostali. Mnie jest dobrze. Współczuję księżom z dużych parafii. Już piątą niedzielę nie mają tacy. Za co utrzymają kościół i pracowników świeckich? Ale potrzebujemy takiej lekcji. Dziś mamy pięć osób na mszy. Czy to nie jest Kościół w Polsce za 10, 15 lat? Trzeba się przygotować na taki stan. Być może będziemy musieli porzucić wygodne życie i pójść do pracy fizycznej, żeby się utrzymać. Ale to droga znana Kościołowi już od czasów apostolskich.
Słoik z dwuzłotówkami
Ksiądz Andrzej, wikary z Małopolski, jest spokojny, bo ma etat w szkole. – Przetrwam. Chyba że wcześniej kopnę w kalendarz. Przez starego. Lubimy się? Tak mówiłem? Dzwoniłem do kumpli z rocznika – wszyscy siedzą sami na parafiach. Proboszczowie pochowali się przed wirusem w swoich willach wybudowanych na stare lata. Boimy się COVID-a. Jesteśmy śmiertelni. Kiedy stary wyjechał, pierwszą rzeczą było wyjęcie foliowych koszulek z segregatora i pozaklejanie kratek konfesjonału. Stary będzie darł mordę, że w zabytkowy konfesjonał powbijałem pinezki. Mam to gdzieś. Jak się spowiadacie, to plujecie nam w uszy. Starzy i młodzi, wszyscy. Potrafi przyjść babcia i się spowiada na sucho. Potrafi przyjść dwudziestolatka i masz mokre ucho. Powiedziałem na mszy, że kto się boi wirusa, ma siedzieć w domu i wzbudzić żal za grzechy.
Nie robię mszy internetowej. Musiałbym komuś zapłacić za nagrywanie i przeredagowanie strony parafii. Nie mam pojęcia, jak się do tego zabrać. Lektorów i ministrantów nie chcę do tego ściągać, bo się pozarażają i rodzice będą mieć pretensje. Kto chce mszę, może włączyć Polskie Radio. Nie będę dokładał do interesu. Stary zostawił mi w słoiku na bieżączki same dwuzłotówki. A dzień przed jego wyjazdem widziałem tam poczet królów polskich. Mam nadzieję, że na pierwszego zrobi przelewy organiście, kościelnemu i pani gotującej. Ja im nie zapłacę, bo z czego.
Dostaję ze szkoły 2 tysiące złotych na rękę. Ponad 1,5 tysiąca z parafii – intencje, śluby, pogrzeby, chrzciny. Do tego raz w roku kolęda – 10 tysięcy. Musi mi starczyć na benzynę, 300 złotych podatku miesięcznego do kurii, 600 złotych dla starego na jedzenie i opał. A jeszcze remontuję sobie dom rodziców i lubię wyskoczyć do Egiptu. Współczuję tym księżom, którzy utrzymują kobiety, a nie mają szkoły. Jednemu urodziło się drugie dziecko. Ona nie pracuje. On wyciągał z parafii koło dwójki plus pół etatu w szkole. Teraz pewnie nie ma wesoło. Jestem za modelem niemieckim. Państwo płaci duchownym z podatków. Wtedy nie trzeba się przejmować wirusem. Zobaczysz, Episkopat wrzuci taki temat pod obrady. Skończy się rozwarstwienie parafii, strefy nędzy i dobrobytu. Nie będzie parafii „6 tysięcy netto” i „1500 netto”. Parafie będą takie same.
Intencje mszalne mam opłacone do sierpnia. Ze szkoły stały dochód. Bez ślubów i chrzcin wytrzymam. Pogrzeby są. Nie ma tacy. Ale taca nigdy nie szła dla księdza, ale na wydatki parafialne, kurię i rezydencje biskupów. Z jednej niedzieli zbieraliśmy po 2 tysiące. Bez tacy nikogo nie będzie stać na utrzymanie kościoła, świeckich pracowników, kurii i biskupa. Dlatego biskupi się teraz trzęsą. Nie mają nic z parafii, nie zarabiają na bierzmowaniach i wizytacjach.
Stałe zlecenie w Londynie
– Czy księżom brakuje teraz pieniędzy? – pytam księdza Bartka Rajewskiego, proboszcza polskiej parafii w Londynie.
– Nie wiem. Pewnie mają oszczędności. Mogę mówić o mojej sytuacji. Nasza parafia jest mała. Nie mamy dużych wydatków. Dodatkowo jesteśmy w dobrej sytuacji także z innego powodu. W czasie wakacji wyjeżdża z parafii nawet 70 procent parafian. Wielu ustawia wówczas na swoich kontach bankowych tak zwane stałe zlecenie – na wirtualną tacę. Podobnie jest teraz. Nie martwię się więc o finanse parafii. Martwię się natomiast o los moich parafian, spośród których wielu ma własne firmy i przez wirusa muszą ograniczać działalność. Martwię się o tych, którzy stracili pracę i nie będą mieli z czego zapłacić za wynajmowane mieszkanie czy pokój. Jeśli ktoś z naszych parafian będzie potrzebował pomocy, na pewno ją otrzyma w takim wymiarze, na jaki będzie nas stać. – Dacie pokój? Mieszkanie? – Parafia nie ma nawet własnego kościoła, wynajmujemy go od angielskich oratorianów. Ale możemy pomóc w zapłaceniu czynszu. Poza tym z grupą parafian rozwozimy chleb i robimy zakupy potrzebującym Polakom. Nie tylko im. Zaraz jadę do Sióstr Miłosierdzia Matki Teresy z Kalkuty, żeby przygotować posiłek dla bezdomnych i go
wydać. Siostry w tym trudnym czasie straciły niemal wszystkich wolontariuszy. A ludzie bezdomni i inni potrzebujący zostali. – To polscy bezdomni? – 30 procent. Przez koronawirusa może być więcej.
Biskup Dec chciał daniny
Ksiądz Marek, wikary z woj. mazowieckiego, pojechałby do kolegi księdza, ale ten zabronił mu przyjeżdżać, bo jak się ostatnio widzieli, ksiądz Marek był mocno zakatarzony. Nie ma wirusa, tylko przesadził z bieganiem. Zresztą wszystko robi w biegu. Teraz odbiera telefon również zdyszany. Właśnie kończy zamiatanie liści na placu przed kościołem, bo kościelny mu powiedział, że rząd kazał siedzieć w domu, a nie latać z miotłą w miejscach publicznych. Trochę na przekór kościelnemu, a trochę z nudów wziął miotłę i wywiózł chyba z dziesięć taczek liści.
– Roznosi mnie. Ile można siedzieć przed kompem? Obdzwoniłem wszystkie zaległe ciotki, kuzynki, przyszywanych dziadków i babcie z poprzednich parafii. Mszy mamy tyle, ile zawsze – cztery w niedzielę, dwie w dni powszednie, na każdej po pięć osób. Kazania są krótkie albo wcale. Do spowiedzi ludzie nie przychodzą. Intencje mszalne są do czerwca. Na jedzenie starczy. Proboszcz powiedział, że się nie przejmuje, bo został mu rok do emerytury. Gorzej ze świeckimi. Jeśli w kwietniu nie minie zaraza, zwolnimy gospodynię, kościelnego i organistę. W lepszych czasach na nowo ich zatrudnimy. Nie zarabiają dużo, ale z ZUS to 2500 złotych na osobę. W Polsce jest 10 tysięcy parafii. Jak każda zwolni kościelnego, organistę i gospodynię, to 30 tysięcy ludzi straci pracę. Księży też jest coś koło 30 tysięcy. Jeść muszą.
Ksiądz Marek ma pieniądze z etatu w szkole, z intencji, pogrzebów i ślubów. W Wielkim Poście i tak nie miało być ślubów. Dopiero po Wielkanocy. Dwie pary już odwołały. Ale już wpłacili pieniądze, więc parafia nie jest stratna, tylko przesuwa termin. Ksiądz Marek przewiduje, że po zarazie wszyscy naraz będą chcieli się pobierać i zrobi się korek przed ołtarzem.
– A co do pogrzebów, to nie pamiętam z żadnej parafii – a byłem na pięciu – żeby przez dwa tygodnie nie było pogrzebu. Teraz nikt nie umiera. Nie wiem, co się dzieje. Może przez to, że ludzie siedzą w domach i dbają o siebie? Mniej jeżdżą samochodami, mniej wypadków, mniej się stresują. O tej porze roku emeryci już zarzynają się na działkach, zdejmują spocone podkoszulki, dźwigają. A tu od dwóch tygodni nic. A piszą, że my zarabiamy na koronawirusowych pogrzebach.
Ksiądz Marek śmieje się, że biskupi zamknęli się w rezydencjach. Nie wychodzą do katedry nawet na mszę dla pięciu osób. Nie odprawiają mszy online. – Nie wiem, jak po tym wszystkim zachowa się mój biskup. Jedna niedzielna taca z parafii szła na kurię. Mam kolegę w diecezji świdnickiej. Biskup Dec chciał zmusić księży z etatami w szkole do wpłacania na konto parafii 1000 złotych. Miało to iść na utrzymanie kościoła. W prawie polskim nie można nikogo zmusić do oddania pensji. Prawniczka wystąpiła w imieniu świdnickich księży. Po jej interwencji zarządzenie zniknęło ze strony diecezji. A biskup się wycofał.
Pójdę sprzątać ulice
Jezuita Dariusz Piórkowski nadziwić się nie może, jak proroczy jest list papieża Franciszka na Wielki Post, napisany do wiernych już w październiku. Cytuje przez telefon: „Pascha Jezusa nie jest wydarzeniem z przeszłości: pozwala nam postrzegać i dotykać z wiarą ciała Chrystusa w wielu osobach cierpiących”. „Narażamy się na pogrążenie w otchłani nonsensu, doświadczając piekła już na ziemi, jak o tym świadczy wiele dramatycznych wydarzeń z doświadczenia ludzkiego osobistego i zbiorowego”. „Pozwólmy się wyprowadzić na pustynię, jak Izrael”.
– Czy pozostanie w domu przez wiele tygodni nie jest wyjściem na pustynię? – zastanawia się. – Ksiądz jest na pustyni? – pytam. – Oczywiście. Ja, 12 ojców i braci. Siedzimy w domu zakonnym. Średnia wieku jest wysoka, nie narażamy starszych ojców, nigdzie ich nie wysyłamy. Nie jesteśmy parafią, nie mamy parafialnych obowiązków.
Ksiądz Dariusz jest ekonomem klasztoru i domu rekolekcyjnego w Zakopanem. Ojcowie przez wirusa odwołali grupy, które przyjeżdżają przez cały rok na rekolekcje ignacjańskie. W ciągu miesiąca przyjeżdżają nawet trzy, po 60 osób każda. Do obsługi jezuici zatrudniają na etat siedmiu pracowników. Jeśli izolacja się utrzyma, będą musieli ich zwalniać.
– Miesięcznie potrzebujemy 60 tysięcy na utrzymanie klasztoru i domu rekolekcyjnego – wliczając księży i pensje pracowników. Nie mamy oszczędności. W trudnych sytuacjach każdy klasztor może liczyć na pomoc ekonoma prowincji, aw granicznych wypadkach – z Rzymu. Ja się pracy nie boję. Mogę nawet wziąć miotłę i pójść zamiatać ulice. Pytanie tylko, czy po tym wszystkim będzie taka praca, skoro dla świeckich może jej zabraknąć.
– Nie jest tak jak w Ewangelii
– Szpital wciąż płaci księdzu etat? – pytam kapelana szpitala powiatowego. – A ma nie płacić? – Ile?
– Tajemnica. – Dyrektor mówił dziennikarzom, że nie stać go na maseczki i płyny dezynfekujące, więc myślałem, że zawiesił księdzu etat.
– Mój szpital nazywają umieralnią, leżą tu sami starzy ludzie. Dla nich obecność księdza jest ważna. – Co księdzu mówią o wirusie? – Boją się. Mniej o siebie, bardziej o bliskich.
– To starzy ludzie, a ksiądz przychodzi z miasta i sam jest dla nich zagrożeniem.
– Dezynfekuję ręce, wkładam fartuch. Ci, co mogą chodzić, spowiadają się na głos w pokoju socjalnym, siedzimy daleko od siebie, żeby nie stwarzać możliwości zarażenia. Tych leżących na wieloosobowych salach proszę tylko o wzbudzenie w sobie żalu za grzechy i wtedy są im odpuszczane. Zrezygnowałem na ten czas ze spowiedzi usznej. Ale tak jak powiedziałem, ja nie pracuję na zakaźnym.
–Aw innych szpitalach kapelani wchodzą na oddział zakaźny?
– Ma pan nas za idiotów? Nie wchodzimy. Kapelan stoi pod drzwiami oddziału i błogosławi chorych. Pielęgniarka idzie do sal zakaźnych i mówi, że ksiądz stoi pod drzwiami i za 10 minut zdalnie odpuści wszystkim grzechy. Przez 10 minut chorzy wzbudzają żal, po czym kapelan odpuszcza. – Taka zdalna spowiedź jest ważna? – Ważna. Ale po wyjściu ze szpitala powinni na nowo wyznać grzechy w spowiedzi usznej.
– A co z namaszczeniem chorych na COVID?
– Nie namaszcza się ich. Jeśli chory tego sobie życzy, może zadzwonić do kapelana. Poprosić o rozmowę i wspólną modlitwę. – Na łączach? – Tak. – To się zdarza? – Są takie sytuacje. Człowiek z koronawirusem jest przerażony. Boi się, że jutro umrze, a nie pojednał się z Bogiem. Co wtedy robi? Szuka kapelana. Musi on być dostępny przez telefon. Nadal pan chce, aby nam zawiesili etaty?
– A gdyby zawiesili, to nie odbieralibyście telefonów od ludzi z COVID-em?
– Nie mielibyśmy czasu. Trzeba byłoby pracować w innym miejscu. Nie jest tak, jak napisano w Ewangelii: „Nie sieją, nie żną, nie gromadzą w magazynach, a Ojciec Niebieski żywi”.
PS Do oddania połowy pensji zostali zmuszeni księża z diecezji przemyskiej. Abp Adam Szal zażądał, aby w jednym miesiącu przelewali pieniądze na parafię, w której pracują, a w drugim na kurię. Księża twierdzą, że kuria i tak ma zapasy, i woleliby oddać pensję na szpitale walczące z koronawirusem.