Nie święci kafle robią W Łomiankach działa zakład produkcji poszukiwanych kafli cementowych.
Wszyscy znamy kafle ceramiczne. Za to niewielu z nas słyszało o cementowych, mimo że w polskich domach, kamienicach i kościołach kładziono je już w XIX stuleciu.
Ewa Dobosz przez wiele lat była typowym menedżerem korporacyjnym i niewiele wskazywało na to, że kiedyś diametralnie zmieni swoje życie.
– Kilkanaście lat temu byłam na spacerze z koleżanką w dawnym parku podworskim – wspomina pani Ewa. – W jakichś chaszczach, gdzie kiedyś zapewne stał dwór, znalazłam kawałek starego kafla. Iza przeprowadzała właśnie u siebie remont i zapragnęła mieć podobne kafle. Wiedziałam, że w Polsce nie ma producentów kafli cementowych i można je co najwyżej sprowadzić z Hiszpanii lub Maroka za nieproporcjonalnie duże pieniądze. Iza bardzo zapaliła się do pomysłu produkcji kafli cementowych. Przez znajomą Hiszpankę dotarła do Andaluzji, gdzie znajdowała się jedna z ostatnich i najbardziej znanych manufaktur specjalizujących się w tej niszowej produkcji. Tam przez kilka tygodni przyglądała się, jak to wszystko wygląda. Kiedy Iza wróciła do kraju, razem otworzyłyśmy w Łomiankach niewielki zakład, któremu dałyśmy nazwę „Purpura”. Jednak koszty funkcjonowania i problemy z pracownikami okazały się na tyle duże, że przeniosłyśmy firmę do Osieku, niewielkiej wsi między Płońskiem a Płockiem. Z czasem nasze drogi się rozeszły. Ja zostawiłam korporację i razem z mężem wyniosłam się z Warszawy i osiedliłam w Osieku.
Do produkcji kafli cementowych – jak sama nazwa wskazuje – potrzebny jest cement, a prócz tego pigmenty, piasek i mączka marmurowa. Cała tajemnica tkwi jednak w jakości materiałów, odpowiednich proporcjach i doświadczeniu.
Odporne na warunki atmosferyczne pigmenty nieorganiczne właścicielka sprowadza z Niemiec, mączkę marmurową z Włoch, cement z Belgii i tylko piasek jest polski.
– Produkujemy kafle w innym klimacie niż ten, jaki panuje w Maroku czy Andaluzji, do tego nasze cementy i piaski są także inne, a więc chociaż sam proces jest podobny, to jednak musieliśmy go dostosować do rodzimych warunków – wyjaśnia właścicielka.
Wszystko rozpoczyna się od wybrania lub opracowania wzorów. W ofercie jest ich ponad 30, w tym kilka historycznych, stosowanych jeszcze na przełomie XIX i XX wieku. Jednak większość opracowana została przez dyplomowanych plastyków, w tym takich uznanych projektantów jak Szwed Martin Björnson i Polka Paulina Matusiak. Manufaktura przyjmuje także zamówienia według projektów dostarczonych przez klientów.
W stałej ofercie jest ponad 100 kolorów, ale możliwa do zastosowania paleta barw jest o wiele szersza. Tak więc gdyby liczbę wzorów pomnożyć przez liczbę kolorów, to otrzymalibyśmy kilka tysięcy tzw. pozycji asortymentowych.
Każdy wzór wymaga wykonania specjalnego miedzianego wzornika.
Kiedy wzornik zostanie umieszczony w żeliwnej formie, zalewa się go kolorową lub czarno-białą płynną masą marmurowo-cementową, a gdy zostaje wyjęty, płynna masa zostaje zasypana mieszanką piaskowo-cementową (wzór znajduje się na głębokości do 6 milimetrów, czyli na jednej trzeciej grubości kafla). Proporcje masy i mieszanki to najpilniej strzeżona tajemnica firmy.
Kiedy masa nabierze stałej konsystencji, trafia do prasy, gdzie jest poddana naciskowi kilkudziesięciu atmosfer.
Na końcu kafel umieszczany zostaje w suszarni, gdzie leżakuje 28 dni. W zależności od skomplikowania cały proces produkcji trwa od 6 do 8 tygodni, a wszystko odbywa się bez wypalania, jedynie „siłami natury”.
Nauczenie pracowników tego, wydawałoby się, niespecjalnie skomplikowanego procesu okazało się trudne, przez co w pierwszych latach rotacja była spora. Dziś w manufakturze zatrudnionych jest sześć osób. Wszyscy to fachowcy naprawdę wyjątkowi, gdyż prócz nich prawdopodobnie nikt w kraju tego nie robi.
Fot. Adam Piotrowski Miesiąc temu w Wiosce Artystycznej w Janowie koło Rewala zameldowała się, tym razem na stałe, rodzina bociania. Samiczka już siedzi na jajkach, a pan bocian nerwowo nosi gałązki, siano i błoto, aby zdążyć przed wykluciem piskląt. Na tę chwilę czekaliśmy trzy lata. Udało się!
Fot. Wojciech Andrzejewski We wsi Osetnik (dawniej Stilo), 10 km na wschód od Łeby, od 1906 r. stoi największa na polskim wybrzeżu metalowa latarnia morska. Szesnastokątna konstrukcja o wys. 33,4 m pomalowana jest w czarno-czerwono-białe pasy. Zasięg świecenia latarni wynosi 43,5 km. Wewnątrz niej można obejrzeć wystawę fotografii.
Fot. Bogusław Grodecki W 1965 r. na murze obronnym Wołowa (województwo dolnośląskie) stanęło stado wołów. Stało się to w 20. rocznicę powrotu miasta do Polski. Oryginalny pomnik zwany Wołowskimi Wołami i nawiązujący do herbu miasta stał się wizytówką i ciekawym symbolem miejscowości. Odrestaurowany na przełomie XX i XXI w. od 55 lat jest atrakcyjnym elementem krajobrazu przyciągającym turystów. Byłeś w ciekawym miejscu, napisz:
awojtowicz@angora.com.pl