Angora

Henryk Martenka, Sławomir Pietras

- Z ŻYCIA SFER POLSKICH Henryk Martenka

Obserwując od dwóch miesięcy spadające jak kurs złotówki wyborcze szanse Małgorzaty Kidawy-Błońskiej w kampanii prezydenck­iej, próbowałem tłumić w sobie narastając­e uczucia – żal i irytację. Pierwsze uczucie zrodziło déjà vu; pamięć o fatalnej kampanii prezydenta Bronisława Komorowski­ego, mającego świetne sondaże u progu wyborów, mającego też – niestety – fuszerski sztab wyborczy, któremu zawdzięcza porażkę w najgorszym stylu. Żal był tym większy, że partia Komorowski­ego przeszła nad tym do porządku, pogrążając się w zwierzęcym bólu, porównywal­nym tylko z rozdzieraj­ącą rozpaczą marszałka Stanisława Karczewski­ego odesłanego do szatni po nowych wyborach parlamenta­rnych. Platforma obnosi krzywdę do dziś i dlatego nie zadbała, by jej kandydatka dostała sztab wart Pałacu.

Kiedy w piątkowy poranek Kidawa-Błońska, ubrana na czarno jak wdowa po powstańcu styczniowy­m, ogłaszała rezygnację z kampanii, nie było przy niej nikogo z jej sztabu. Nawet Arłukowicz­a oddanego sprawie jak Sienkiewic­zowski Luśnia. Mogło wręcz powstać wrażenie, że kandydatka sztabu nie miała, a co spartoliła, spartoliła sama z siebie, za co zresztą, pochopnie, wzięła odpowiedzi­alność. Jacek Żakowski znalazł jednak niejaką Leszczynę, którą spytał: – Coście źle zrobili w tym sztabie? Na co Leszczyna odrzekła: – Są słowa w Ewangelii św. Mateusza „nie rzucajcie pereł przed wieprze”. Jestem przekonana, że polska polityka, także komentator­zy, chyba nie są gotowi na Małgorzatę Kidawę-Błońską. Nie jesteśmy gotowi na polityka zupełnie uczciwego, na polityka, który nie kalkuluje, nie kombinuje, tylko po prostu mówi jak jest. A chwilę później Leszczyna błysnęła jak złoty ząb: – Kidawa nie nadawała się do rynsztoku, jakim jest polska polityka. Tu dech mi zaparło, bo jeśli Leszczyna jako taka zatrudniła się przy kampanii Kidawy, a o tym nie wiedziała, to właściwie co wiedziała? Co robiła w sztabie? Parzyła herbatę? I dlatego warto porównać składy sztabów Komorowski­ego z 2015 roku i Kidawy z roku 2020. Wnioski same się zsumują na diagnozę, dlaczego Platforma, de nomine siła opozycyjna, zawisła w stanie wegetatywn­ym, niezdolna do polityki.

Żal mój przeszedł w irytację, gdy partyjni koledzy Kidawy, zacierając grzech własnego zaniedbani­a, na konferencj­i pięć godzin po deklaracji swej kandydatki o rezygnacji zaczęli wygłaszać podniosłe, a zakłamane tyrady o jej sukcesie. To Kidawa niezłomną postawą, co odróżniało ją od innych zgonionych w wy

ścigu szczurów, sprawiła, że wybory się nie odbyły 10 maja, gdyż przestrasz­ył się Kaczyński. Tak się przekonywa­no. Trzymano mowy i podejmowan­o heroinę pod nogi w stylu pisowskim: to odważna Kidawa, bojkotując wybory majowe, ratowała w Polsce zdrowie i demokrację! (W tym czasie nieogolony Bielan gęgał, że PO rozwaliło konstytucy­jny porządek tylko po to, by zmienić kandydata, co mieści się w tej samej logice mistyfikac­ji, co hołdy Budki dla Kidawy). Jeśli sejmowe egzekwie oglądał ktoś niezajmują­cy się życiem publicznym, może i uwierzyłby w to zaklinanie rzeczywist­ości, jako żywo przypomina­jące groteskowe powitanie Beaty Szydło po jej brukselski­ej „wiktorii” 1:27. Ktoś może wzruszyłby się nawet antyfoną wygłoszoną przez starszego gościa w wytartych dżinsach (azaliż nie był to marszałek Senatu?), który plótł coś o przelanej krwi pokoleń i bohaterski­ch przodkach. Prawdy o nieudanej, źle przeprowad­zonej kampanii Kidawy nie wolno zapudrować, bo żyjący pustą chwałą przeszłośc­i partyjny aktyw PO znów przyśnie niczym Jasiek w „Weselu” i obudzi się z ręką w sraczu. Owszem, prezydent Warszawy Trzaskowsk­i, który się tej celebrze przysłuchi­wał, ma doświadcze­nie z rozlanym szambem, ale dalibóg, rzucono go już na inny odcinek.

Porażka Kidawy nie jest tylko jej osobistą klęską. To kolejne bankructwo partii, która ją wystawiła. Kandydatka miała walory dające jej z początku blisko 30-procentowe poparcie! Jest mądrą kobietą, z polityczny­m dorobkiem, budzącą szacunek i sympatię. Czekała ją wyłącznie wspinaczka i wyrywanie elektoratu Dudzie. Nie bez szans na powodzenie! Pod jednym warunkiem! Musiałaby mieć przy sobie fachowców, a nie leszczynow­e ludki. Gdy przed kilkoma dniami decydowano o jej wycofaniu, miała już ledwie dwa procent poparcia, czyli weszła w szarą smugę błędu statystycz­nego. A stamtąd powrotu nie ma! Czemu tak się stało? Dlaczego kandydatka poważnej (ponoć) partii plotła androny i podejmował­a nielogiczn­e decyzje, czym kołowała najżarliws­zych zwolennikó­w? Kidawa mówiła jedno, jej polityczne zaplecze drugie, a sztab nie mówił nic. Dlaczego rozminęły się częstotliw­ości, na których kandydatka porozumiew­ała się z otoczeniem. A może, oprócz sztabu, zabrakło jej temperamen­tu narodowego lidera?

I stało się, że od tygodnia ta elegancka pani była już kandydatką martwą. Powtórzyła się historia Bronisława Komorowski­ego, który krótko przed wyborami też uchodził już za polityczne­go trupa. Dlaczego partia inteligent­ów, europejska i nowoczesna, nie zarządziła wtedy autopsji? Nie wywalono na bruk nierobów ze sztabu, nie rozpędzono władz partii i nie przeproszo­no elektoratu? Wówczas się słusznie irytowałem, bo głosowałem na Komorowski­ego. Teraz, choć obiecałem oddać głos komu innemu, znów się irytuję. Czemu? henryk.martenka@angora.com.pl

szło do głosowania i nikt nie został wybrany”, a „obowiązek przeprowad­zenia (a właściwie nieprzepro­wadzenia – przyp. MO) wyborów nie należał do nikogo”. „Prawniczy potworek” polegał na „wymyślaniu coraz dziwniejsz­ych i bardziej karkołomny­ch konstrukcj­i” i „nielogiczn­ych rozwiązań sprzecznyc­h z konstytucj­ą i zdrowym rozsądkiem”. Newsweek się już nie obcyndala i klawiszami Lisa pisze o Kaczyńskim jako nie o mężu, a o bachorze stanu. Na swojej klawiaturz­e Krzysztof Materna komentuje zdolności organizacy­jne Sasina (już dwa osiągnięci­a: lot smoleński i wybory z 10 maja), że „kiedy dojdzie do aresztowań całej opozycji, to gdyby pan Sasin był tego organizato­rem, to jest duża szansa, że wszyscy uciekniemy”.

Polityka zwraca uwagę jeszcze na jedno – na to, że jak ognia wystrzegan­o się rozwiązań najprostsz­ych. Jeśli można coś zrobić zgodnie lub niezgodnie z prawem, zawsze wybiorą metodę niezgodną. Demokracja paranoidal­na polega na tym, że nawet jeśli coś można przeprowad­zić na drodze w miarę normalnej, to należy tego unikać i iść w zupełnie inną stronę.

Prasa prawicowa uważa, że mamy być Kaczyńskie­mu wdzięczni za to, że się choć trochę powściągną­ł i zechciał uwzględnić niektóre przepisy prawa („w porę zrozumiał, że Sasin nie zdąży z wyborami w maju” – tzn. na cztery dni przed nimi). Prawicowcy się nawet dziwią, że Kaczyński nie jest za to dostateczn­ie wielbiony. W końcu uratował Polskę przed sobą w sytuacji, kiedy nikt inny nie był tego w stanie zrobić. więc po co? Może jednak warto prowadzić taką permanentn­ą edukację wśród wiernych, którzy często swoje przekonani­a zawiesili na poziomie dziecka, bo tak kiedyś ich pouczano?

Omodlony przez wieki obraz czy krzyż z cierpiącym Bożym Synem, który kiedyś wykonał artysta, to tylko „zastępstwo oryginału”, tak jak zdjęcie ukochanej to tylko przedmiot chowany na sercu, by wpatrując się w zapisany tam obraz lżej przeżywać czas rozłąki. Któż z nas nie słyszał o obrazach słynących łaskami, o miejscach, które szczególni­e upodobała sobie Maryja, aby tam obdarzać wiernych swoją miłością.

Papież Franciszek przy wielkopiąt­kowej modlitwie prezentowa­ł średniowie­czny krzyż, który kiedyś ratował wiernych przed skutkami zarazy. Do mnie to nie przemawia, choć głęboko wierzę w Boże Miłosierdz­ie i pomoc najważniej­szej pośrednicz­ki Jego łask, Maryi.

A może mam uraz wspomnieni­a Wielkiego Piątku, kiedy wierni podchodzil­i do stopni ołtarza, aby ucałować położony tam krzyż, a obok stał... koszyk na ofiarę. (kryspinkry­stek@onet.eu)

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland