BIAŁORUŚ SIĘ BUDZI
Wybory prezydenckie na Białorusi wygrał Aleksander Łukaszenka. Na urzędującego prezydenta głosowało 80,01 proc. wyborców. Opozycja białoruska uważa, że wyniki zostały sfałszowane. Przez cały kraj przetacza się fala demonstracji, które są krwawo tłumione. Milicja zatrzymała tysiące osób – czytaj
Na Białorusi wrze i skala tego wrzenia zaskoczyła nie tylko Warszawę, ale i Brukselę. Teraz nasi politycy od lewicy do prawicy oburzają się na Łukaszenkę. Ale nie ma co się oburzać. Polska polityka wschodnia, jaką nasze kolejne rządy prowadzą od ponad 30 lat, to przykład głupoty, dyletanctwa, arogancji, nonszalancji i braku wiedzy.
Jeszcze na początku lat 90. – po trwającej pół wieku komunistycznej indoktrynacji – na Grodzieńszczyźnie powtarzano następującą anegdotę: Dlaczego msze w katolickich kościołach odbywają się po polsku? Żeby Pan Bóg lepiej zrozumiał.
Dziś, po 26 latach rządów Łukaszenki, tylko 48 proc. mieszkańców uznaje białoruski za swój język ojczysty (10 lat wcześniej – 60 proc.) i zaledwie 14 proc. uczniów uczy się w tym języku. Postępująca rusyfikacja zaprowadziła jednak Łukaszenkę w ślepy zaułek. Jeszcze kilka lat i kraj sam wpadłby w ręce Putina. Dlatego w ostatnim czasie władca Białorusi przywdział kolejną maskę: nie prześladuje już tak ostentacyjnie mniejszości polskiej i litewskiej, kupił niewielką partię ropy w Stanach Zjednoczonych i jest zainteresowany sprowadzaniem gazu za pośrednictwem Polski po wybudowaniu Baltic Pipe. Nie zabrania też kultywowania pamięci żołnierzy Armii Krajowej, a oficjalne media dobrze oceniły dwa konwoje z pomocą humanitarną, jakie w tym roku wysłaliśmy do tego kraju.
W 1999 r. Rosja i Białoruś zawarły umowę o powołaniu wspólnego państwa związkowego, które ma stać się faktem po 2024 r. Do realizacji umowy pozostało niewiele czasu i dyktator staje się coraz bardziej nerwowy.
Dlatego tegoroczne wybory prezydenckie były dla niego sprawą życia i śmierci (być może dosłownie).
Po aresztowaniu Siarhieja Cichanouskiego (twórca antyrządowego kanału na YouTube) w wyborcze szranki stanęła jego żona Swiatłana. Cichanouscy to dziwna para. Jedni widzą w nich zauszników Kremla, inni – stronników amerykańskiego miliardera Sorosa. Chyba najmniej Białorusinów uważa, że nie stoją za nimi żadne zewnętrzne siły.
Wybory odbyły się pod pełną kontrolą tajnych służb, milicji i przy wsparciu państwowych mediów.
Według oficjalnych danych Swiatłana Cichanouska zdobyła 9,9 proc. głosów, a na obecnego prezydenta zagłosowało 80,2 proc. wyborców (gdyby Łukaszence doradzał Jacques Séguéla albo chociaż Igor Ostachowicz czy Adam Bielan, to zapewne przekonaliby go, że o wiele lepiej zostałby przyjęty wynik w okolicy 60 proc.).
Opozycja wyszła na ulice (w Mińsku protestowało ponad 60 tys. ludzi). Byli ranni, wiele osób zatrzymano.
Cichanouska zaskarżyła wynik wyborów i – jak głosi plotka – za aprobatą Amerykanów i samego Łukaszenki wyjechała na Litwę, wzywając do zaprzestania protestów.
Pobrzękiwanie szabelką
Nasi politycy, którzy jeszcze nie ochłonęli po polskich wyborach prezydenckich, szybko zabrali głos w sprawie obrony demokracji na Białorusi.
Prezydent Andrzej Duda razem z prezydentem Litwy wydali wspólne oświadczenie:
(...) Wzywamy do powstrzymania się od przemocy i do respektowania podstawowych wolności, praw człowieka i obywatela, w tym praw mniejszości narodowych i wolności słowa (...). Traktujemy suwerenność i niezależność Białorusi z najwyższym poważaniem i mamy nadzieję, że zaistnieją warunki do pogłębienia współpracy ze społeczeństwem oraz instytucjami państwowymi Białorusi.
Premier Mateusz Morawiecki stwierdził:
– Musimy solidarnie wesprzeć Białorusinów w ich dążeniu do wolności.
Na czym ma polegać to wsparcie – tego nie wiadomo (sankcje, zakaz wjazdu Łukaszenki i jego najbliższych współpracowników do UE, wsparcie finansowe opozycji?).
Jacek Czaputowicz, minister spraw zagranicznych (na wylocie), oświadczył:
(...) Wybory na Białorusi pokazały świadomość i aktywność jej obywateli, chcących mieć realny wpływ na kształtowanie przyszłości swojego kraju. Zaapelował o zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia ministrów spraw zagranicznych państw Unii.
Uaktywnił się też Witold Waszczykowski, poprzednik Czaputowicza, który w Polskim Radiu24 powiedział:
– My rewolucji na Białorusi nie jesteśmy w stanie przeprowadzić, bo to jest prerogatywa społeczeństwa białoruskiego (...). Możemy wspierać te protesty, tak jak wiele, wiele lat temu świat wspierał nasze zmiany, naszą „Solidarność”.
Poseł KO Michał Szczerba zdobywał informacje u źródła, w Mińsku:
– Jechałem z mińskim taksówkarzem, który powiedział, że nie zna żadnej osoby w mieście, która zagłosowałaby na Aleksandra Łukaszenkę. Bezczelna kradzież głosów podczas wyborów prezydenckich bulwersuje Białorusinów.
Dużo bardziej szczery był poseł Konfederacji Janusz Korwin-Mikke:
– Mnie kompletnie nie obchodzi los Białorusinów. Mnie interesuje, by Białoruś była państwem niepodległym i by Polska nie graniczyła z Rosją (...). Dlatego poprę każdy reżim (...), który będzie mi gwarantował niepodległość Białorusi.
Pobrzękiwanie szabelką nic nam nigdy nie dało i nie da. Natomiast można podjąć działania, które sprawiłyby, że Białoruś za 10 – 20 lat stałaby się nieco bardziej europejska, demokratyczna i przede wszystkim bardziej przyjazna Polsce. Te działania to: • Intensywna wymiana kulturalna; • Zatrudnianie coraz większej liczby Białorusinów (którzy przez polskich przedsiębiorców są bardziej cenieni niż Ukraińcy). Legalnie w Polsce pracuje 42 tys. obywateli tego kraju;
• Pomoc w sprowadzaniu przez Polskę do Białorusi gazu i ropy w celu złamania rosyjskiego monopolu;
• Preferencyjne kredyty na zakup polskiej żywności;
• Dogodne finansowe warunki nauki białoruskich studentów na polskich uczelniach, gdzie obecnie studiuje 8 tys. obywateli tego kraju, a mogłoby trzy razy więcej.
Tylko tyle i aż tyle. Ale do tego potrzeba profesjonalnych dyplomatów, a takich, niestety, brakuje.