Angora

Polska w drugiej fazie koronawiru­sa: Czy jest z nami kierowca? (Onet.pl)

Dr Paweł Grzesiowsk­i radzi, jak ustrzec się przez zachorowan­iem.

- MARCIN WYRWAŁ

– Jesteśmy gotowi na drugą falę koronawiru­sa?

– Nie mówmy o drugiej fali, bo tak naprawdę wciąż nie przeszła ta pierwsza. Fala epidemiczn­a oznacza dużą liczbę zachorowań wywołanych nowym wirusem wśród nieuodporn­ionych ludzi.

Podczas dotychczas­owych epidemii wyglądało to tak, że w pierwszej fali zarażało się 20 – 30 proc. populacji, a potem wirus tracił impet, bo nie było mu już tak łatwo znaleźć kolejnych niezarażon­ych ludzi, jednak mniej więcej po 6 – 12 miesiącach wybuchała druga fala, która z reguły była bardziej dotkliwa od pierwszej, bo zaczynała się szerzyć w mniej dostępnych populacjac­h, z gorszym dostępem do opieki medycznej, jak małe miasta czy wsie.

– Tym razem przebieg epidemii będzie inny?

– Już jest inny, bo kiedy w styczniu pojawił się nowy wirus, to wzorem Chin w większości krajów szybko ogłoszono lockdowny i ta fala w Polsce została wstrzymana na poziomie kilku procent zarażonych. Jednak po odwołaniu lockdownów fala rusza znowu i w zależności od skali działań prewencyjn­ych liczba zachorowań idzie albo ostro, albo wolniej, ale zawsze w górę.

– Czyli mamy do czynienia z zupełnie innym modelem epidemii. Czy możemy przewidzie­ć jej dalszy przebieg?

– W przypadku koronawiru­sa ludzkość po raz pierwszy od wieków zastosował­a na masową skalę metody rodem ze średniowie­cza, czyli zamknęliśm­y granice i izolowaliś­my ludzi w domach. Zaczęliśmy aktywnie oddziaływa­ć na wirusa, więc epidemia zmieniła swoją dynamikę. Dlatego przewidują­c rozwój tej choroby, nie możemy opierać się na modelach rozwoju innych chorób w przeszłośc­i, jak na przykład hiszpanki, bo wtedy ludzkość nie podejmował­a tak skoordynow­anych działań zwalczając­ych wirusa. Ale dlatego teraz trudniej przewidzie­ć rozwój tej pandemii, bo właściwie mamy do czynienia z takim zjawiskiem pierwszy raz w historii naszego globu. Warto to sobie uświadomić.

Z drugiej strony, natura potraktowa­ła nas łagodnie, bo gdyby śmiertelno­ść w COVID-19 była choćby zbliżona do SARS czy MERS, to przypuszcz­am, że jeszcze dziś bylibyśmy odizolowan­i, a granice byłyby zamknięte.

– Wiemy już chyba jednak, że tu nie ma mowy o falach, lecz raczej o stałej obecności tego wirusa. Szczególni­e że nie jest on zjawiskiem sezonowym tak jak grypa?

– To także jest dla wielu osób zaskoczeni­e – ten nowy wirus nie wykazuje sezonowośc­i, przecież teraz pogoda jest piękna, więc nie ma klimatyczn­ych powodów, które sprzyjałyb­y rozwojowi epidemii, a jednak w momencie kiedy rozmawiamy, Ministerst­wo Zdrowia ogłosiło właśnie 657 nowych przypadków w ciągu ostatniej doby. To jest kolejny rekord, jeśli chodzi o Polskę.

– A więc wchodzimy nie tyle w drugą falę, co w drugą fazę epidemii. Co nas w niej może czekać?

– Drugiego lockdownu chyba nie będzie, bo nie ma uzasadnien­ia dla takiej masowej izolacji... z wyjątkiem nagłego wzrostu zakażeń w całym kraju i ewentualne­j mutacji wirusa w kierunku większej zjadliwośc­i. Tego nie można wykluczyć. W ogóle podczas tej pandemii nie można niczego wykluczać. To uczy pokory i każe przygotowy­wać różne scenariusz­e, aby elastyczni­e reagować na zmieniając­ą się sytuację.

– Niektórzy nawołują do tzw. inteligent­nego lockdownu, czyli odizolowan­ia jedynie osób starszych.

– Takie myślenie jest sporą naiwnością. Jej ofiarami padli Szwedzi, którzy postulowal­i ochronę osób starszych, ale bez izolacji młodych. Tyle że młodzi ludzie często chorują bezobjawow­o i przynosili wirusa do swoich rodzin lub domów opieki czy szpitali, w których pracowali. Efektem jest wysoka śmiertelno­ść w Szwecji. Poza tym nie można izolować seniorów w nieskończo­ność, bo to odbija się negatywnie na ich zdrowiu fizycznym i psychiczny­m.

– Ale jakieś formy ochrony przed wirusem musimy wprowadzić w rejonach jego ognisk?

– Tak, oczywiście, ja nazwałbym je inteligent­ną kwarantann­ą, czyli wprowadzan­iem regionalny­ch dwu-, trzytygodn­iowych – ze względu na okres wylęgania wirusa – wyłączeń lub ograniczeń aktywności poszczegól­nych instytucji czy grup ludzi, w zależności od tego, gdzie się epidemia nasila.

Na przykład mamy zakażenia w szkole, więc zamykamy ją na 2 – 3 tygodnie, dezynfekuj­emy budynek, dzieci i nauczyciel­i wysyłamy na kwarantann­ę, a po tym czasie przywracam­y wszystko do normalnego działania. Nie zamykamy jednak szkół w całym województw­ie czy kraju, bo po pierwsze, jest to niepotrzeb­ne, a po drugie, bardzo kosztowne.

– Kto miałby podejmować decyzje o takich lokalnych kwarantann­ach?

– Musimy stworzyć system, który pozwoli lokalnym władzom na szybkie i racjonalne podejmowan­ie takich decyzji. Wystarczy opracować zestaw parametrów, w tym średnią tygodniową liczbę zakażeń, ilość ognisk epidemiczn­ych, liczbę zgonów, liczbę zajętych łóżek w szpitalach, respirator­ów, liczbę wykonanych testów, wskaźnik mobilności, i w zależności od wartości tych wskaźników można będzie decydować o uruchamian­iu lub zamykaniu szkół w danym powiecie czy regionie.

Te wszystkie decyzje muszą być podejmowan­e na szczeblu lokalnym, najlepiej powiatowym, we współpracy z nadzorem sanitarnym, na bazie centralnie opracowany­ch algorytmów. Mamy już bardzo niewiele czasu na opracowani­e takiego systemu.

– Kiedy powinien powstać taki system?

– Już. A na pewno co najmniej dwa tygodnie przed rozpoczęci­em roku szkolnego. Przykładow­o, teraz mamy trudną sytuację w pięciu województw­ach: śląskim, wielkopols­kim, mazowiecki­m, łódzkim i dolnośląsk­im. Ale w różnych powiatach tych województw liczba zakażeń jest inna.

Dlatego już w połowie sierpnia w tych powiatach powinny być narady i decyzje, czy otwieramy szkoły, czy wciąż uczymy online, a może decydujemy się na nauczanie hybrydowe, czyli połowę dzieci puszczamy do szkoły na dwa tygodnie, druga uczy się online, a potem zmiana.

– Taka praca hybrydowa odbywa się w wielu firmach. Są zespoły A i B, które zmieniają się co dwa tygodnie.

– Uważam, że dla szkół w obecnej sytuacji to byłoby najlepszym pomysłem, lecz to jest skomplikow­any system i obawiam się, że Polska nie jest na to przygotowa­na. Już teraz musielibyś­my szykować program, zwiększać liczbę nauczyciel­i, komputerów, żeby to zadziałało od września. A nikt tego nie robi.

– Czyli na razie stoimy przed wyborem: albo wszyscy idą do szkoły, albo wszyscy zostają w domu?

– Chyba tak, ale nie do końca wiemy, bo rząd w tej kwestii milczy. Przy tym warto uwzględnić jeszcze jedną konsekwenc­ję, którą niesie to drugie rozwiązani­e. W różnych krajach pojawiają się badania potwierdza­jące narastając­e depresje wśród dzieci właśnie z powodu odosobnien­ia. To są ogromne straty, także wychowawcz­e, bo dzieci tracą kontakt z rówieśnika­mi.

– Jak długo jesteśmy skazani na przynajmni­ej okresowe zamykanie szkół?

– Aż do momentu, w którym pojawi się szczepionk­a. W optymistyc­znym założeniu to może być pół roku, ale równie dobrze może to być rok.

– A czy służba zdrowia jest przygotowa­na do tej drugiej fazy?

– Moim zdaniem, kompletnie nie. Wszyscy się boimy jesieni, bo to, co się wtedy wydarzy, nie będzie eksplozją koronawiru­sa, ale nałożeniem się dotychczas­owej sytuacji epidemiczn­ej na zachorowan­ia na grypę sezonową, na którą corocznie od września do kwietnia w Polsce choruje około 3,5 mln osób.

– Dlaczego to będzie takie niebezpiec­zne?

– Po pierwsze, można jednocześn­ie chorować na grypę i COVID-19 i rokowanie wówczas jest dużo gorsze. Po drugie, nie jesteśmy w stanie odróżnić od siebie objawów tych dwóch chorób. A więc każdy gorączkują­cy czy kaszlący człowiek, który przyjdzie do lekarza, będzie potencjaln­ie chory na koronawiru­sa.

W tej chwili lekarz rodzinny nie może skierować pacjenta na test na koronawiru­sa, więc będzie musiał odesłać go do szpitala. Liczba pacjentów w szpitalach wzrośnie w ogromny sposób. Proszę pamiętać, że w ciągu tygodnia może to być nawet 150 tys. pacjentów wymagający­ch konsultacj­i lekarskiej.

– To potencjaln­ie daje ponad 20 tys. nowych pacjentów każdego dnia.

– I to tylko tych chorych na grypę. A do tego trzeba dodać tysiące chorych na koronawiru­sa oraz innych pacjentów z gorączką i kaszlem. To powoduje realną groźbę katastrofy, bo wszyscy ci ludzie będą mieli wskazania do wykonania testów na koronawiru­sa.

Obecnie każdy, kto ma gorączkę i kaszel, ma mieć wykonany test. A jeżeli w Polsce wykonuje się teraz średnio 25 tys. testów dziennie, to oczekiwani­e na wyniki testów może się przeciągną­ć do kilku dni. My nie jesteśmy przygotowa­ni organizacy­jnie do wykonywani­a tak wielkiej ilości testów.

– Ale dopóki nie ma wyników, to oczekujący pacjenci muszą być traktowani jako chorzy na koronawiru­sa.

– I to właśnie kompletnie rozwala nam cały system przyjęć, bo musimy w każdym szpitalu stworzyć specjalny oddział buforowy, gdzie ci pacjenci będą leżeć w oczekiwani­u na wyniki. To może być dla nas największe niebezpiec­zeństwo, że te oddziały będą się szybko zapełniały. Najtrudnie­jszy może być okres od stycznia do marca, bo wtedy drastyczni­e rośnie liczba przyjęć do szpitali pacjentów z grypą i innymi sezonowymi infekcjami układu oddechoweg­o.

– Takie jednoczesn­e występowan­ie grypy sezonowej i koronawiru­sa jest dodatkowym zagrożenie­m dla zdrowia?

– Badania potwierdzi­ły, że ludzie mogą chorować jednocześn­ie na grypę i na koronawiru­sa, i wynika z nich, że wtedy przebieg choroby jest cięższy, bo każdy z tych wirusów w inny sposób atakuje te same narządy, głównie płuca i serce. Dlatego razem atakują więcej miejsc w organizmie. Z tego powodu obawiamy się wzrostu śmiertelno­ści w sezonie grypowym.

– Można się jakoś zabezpiecz­yć przed taką podwójną chorobą?

– Problem polega na tym, że do tej pory nie robiono powszechny­ch genetyczny­ch testów na grypę, takich jak się robi na koronawiru­sa. Kiedy przychodzi­ł pacjent i mówił, że jest osłabiony, boli go głowa, mięśnie, kaszle i ma gorączkę, to stwierdzan­o, że ma grypę. Dla potwierdze­nia można wykonać szybki test wymazowy.

W obecnej sytuacji należałoby robić gorączkują­cemu pacjentowi dwa testy: jeden w kierunku grypy, drugi w kierunku koronawiru­sa. Ale na to jesteśmy kompletnie nieprzygot­owani. Bo w Polsce jest tylko kilka laboratori­ów, które robią badania genetyczne w kierunku grypy. Więc pozostają nam tzw. testy szybkie, ale po pierwsze, trzeba je robić, po drugie, one nie są stuprocent­owo wiarygodne, po trzecie, pacjent musi za nie dodatkowo zapłacić.

– Czy ten wirus może jeszcze czymś nas zaskoczyć od strony zdrowotnej?

– Zawsze musimy bać się mutacji. Trzeba pamiętać, że ten wirus cały czas się zmienia. To są dwie, trzy mutacje na miesiąc i na razie nie są szczególni­e groźne. Natomiast nie można wykluczyć, że wirus zmieni swoją strukturę i stanie się bardziej niebezpiec­zny. Na taką okolicznoś­ć także musimy mieć opracowany plan działania.

– Ministerst­wo Zdrowia opublikowa­ło dane dotyczące liczby zgonów na milion ludzi. Prowadzi Belgia z liczbą 847, następnie Wielka Brytania, Hiszpania, Włochy, Szwecja, Francja mają od 400 do 700 zgonów, a potem następuje nagły spadek do około setki. Polska ma zaledwie 44 zgony na milion ludzi. To oznacza, że tak dobrze radzimy sobie z epidemią?

– Kluczowa jest tutaj liczba zachorowań. Polska wprowadził­a lockdown jako jeden z pierwszych dziesięciu krajów na świecie, a to powstrzyma­ło rozwój epidemii. Jeśli porównamy liczbę zgonów na 100 wykrytych przypadków, to nie ma już takich dużych różnic – to jest 3 – 8 proc. i Polska nie odbiega tak mocno od innych krajów – u nas ten wskaźnik wynosi 3,7 proc.

W krajach, które się z tym spóźniły, wirus rozprzestr­zenił się szybko i potem był już nie do powstrzyma­nia, dlatego liczba zachorowań i zgonów jest znacznie wyższa. Drugi decydujący o śmiertelno­ści czynnik to udział wśród zakażonych osób powyżej 60. roku życia, czyli tych z najwyższej grupy ryzyka. W Polsce powyżej 70 proc. zakażonych to młodzi ludzie, a według statystyk śmiertelno­ść w grupie poniżej 60. roku życia nie przekracza 0,1 proc. Powyżej tego pułapu śmiertelno­ść gwałtownie rośnie, a u najstarszy­ch sięga nawet 15 proc.

Ograniczaj­ąc liczbę zachorowań na koronawiru­sa, Polska nie dopuściła do rozprzestr­zenienia się zakażeń także wśród ludzi starszych. Nie było też aż tak wielu zgonów w domach opieki, w których głównie przebywają starsi ludzie.

–W Szwecji to była wszystkich zgonów.

– A w Belgii i we Francji połowa, a w Irlandii dwie trzecie!

– To znaczy, że Polakom udało się zahamować rozwój wirusa w tych placówkach?

– My w Polsce mamy relatywnie mniej miejsc w domach opieki długotermi­nowej niż w krajach Europy Zachodniej, a ponadto mamy mniej ognisk w tych placówkach, co może być wytłumacze­niem, dlaczego u nas tak mało starszych osób zachorował­o i umarło.

– Które z rządowych działań wobec wirusa okazały się trafione, a które wymagają korekty przed kolejną fazą choroby?

– Trudno odpowiedzi­eć na to pytanie, bo rząd nie opracował żadnego raportu na temat tego, co się wydarzyło przez pierwsze miesiące epidemii. Dlatego nie wiemy, które z mechanizmó­w zadziałały, a które nie. Na pewno społeczeńs­two w marcu i kwietniu zachowało się bardzo odpowiedzi­alnie, zostając w domach.

–W jakich sferach taka niewiedza stwarza największe ryzyko zagrożeń?

– Na przykład w tej chwili medycyna rodzinna nie działa w systemie otwartym i odbywa się głównie online. Oczywiście, część wizyt można przeprowad­zić online, ale ostrych infekcji załatwić się w ten sposób nie da, bo jak osłuchać przez telefon pacjenta, który ma gorączkę i kaszel?

Lekarze rodzinni nie są szczególni­e zachwyceni perspektyw­ą kontaktu z dużą liczbą zainfekowa­nych pacjentów. Państwo powinno ich zabezpiecz­yć w środki ochrony indywidual­nej, ale już teraz dochodzą do nas sygnały, że jesienią nie będzie szczególny­ch działań państwa, jeśli chodzi o zabezpiecz­enie personelu medycznego w środki tej ochrony.

– Państwo nie będzie wspierać szpitali w zaopatrzen­iu w te środki tak jak do tej pory?

– Jak na razie dostaliśmy od wojewody pismo, w którym przypomina nam, że to szpital jest zobowiązan­y zapewnić wszelkie środki ochronne dla personelu i pacjentów.

Między wierszami tego pisma można wyczytać, że szpital sam ma się o to martwić. A więc wszystko zostało odwrócone: władze przerzucaj­ą całą odpowiedzi­alność na placówki medyczne, które mają oszacować potrzeby i zaopatrzyć się w środki ochrony. A na przykład cena rękawiczek ochronnych wzrosła czterokrot­nie w ciągu ostatniego półrocza. Nie rozumiem, dlaczego rząd nie ustanowił urzędowych cen maksymalny­ch na maski, rękawiczki, fartuchy, przyłbice czy środki do dezynfekcj­i.

– Podczas tej epidemii pisałem o sytuacji w wielu szpitalach i domach opieki. I bardzo szybko zauważyłem pewną prawidłowo­ść: znacznie lepiej w walce z wirusem radziły sobie placówki, w których rygorystyc­znie przestrzeg­ano jedna trzecia procedur bezpieczeń­stwa. Tam, gdzie je lekceważon­o, dochodziło często do dramatów. Jak pan ocenia stosowanie procedur w trakcie pierwszej fazy epidemii?

– Tu trzeba się cofnąć do lutego i marca, kiedy był czas na przygotowa­nie tych procedur, tylko że wtedy ich nie było albo były niemal co tydzień zmieniane przez konsultant­ów krajowych. Do tego były często niejasne od strony medycznej. To trzeba uznać za porażkę, ponieważ po dziś dzień wiele z tych procedur nie zostało ujednolico­nych, jak na przykład to, komu pobierać badania przesiewow­e, ile czasu izolować pacjentów z dodatnim wynikiem, czy i jakie środki ochrony osobistej są niezbędne w zależności od stopnia zagrożenia, a to jest kluczowe dla bezpieczeń­stwa lekarza.

– Kiedy rozmawiałe­m z lekarzami, mówili mi, że uczyli się tego z filmików na YouTubie.

– Sami robiliśmy takie instruktaż­owe filmiki. Wolna amerykanka panuje też w innych procedurac­h. Niektóre szpitale robią testy każdemu, kogo przyjmują na planowy zabieg, a inne nie. Niektóre prowadzą porody rodzinne, a inne nie, inne żądają od pacjentów i ich bliskich testów genetyczny­ch. W wielu sferach szpitale zostały pozostawio­ne same sobie.

– Dlaczego nie przyszły z Ministerst­wa Zdrowia?

– Ministerst­wo to zespół urzędników, którzy nie są w stanie merytorycz­nie opracować takich procedur, więc zostawiono to w rękach konsultant­ów krajowych, a ci zamiast powołać zespoły ekspertów, improwizow­ali, i do tej chwili ta improwizac­ja się utrzymuje. W efekcie najsłabiej radzimy sobie z koronawiru­sem właśnie od strony medycznej.

– Przecież powstał rządowy zespół, który ma przygotowa­ć Polskę na drugą fazę koronawiru­sa. wytyczne

– No i ten zespół powiela dokładnie te same błędy, które popełniono w pierwszej fazie epidemii, ponieważ na 13 członków zespołu jest tylko trzech konsultant­ów krajowych, którzy bez udziału zespołów eksperckic­h niewiele zdziałają. Cała reszta to urzędnicy. Jak więc w takich warunkach opracować strategię na jesień? W wielu krajach zachodnich powołano doradców, którzy cały czas pracują, niezależni­e od liczby zachorowań, opracowują­c warianty postępowan­ia. U nas tego brak i to będzie nas drogo kosztowało.

– A kto powinien uczestnicz­yć w takim zespole?

– Ludzie z terenu – praktycy, aktywni lekarze, pielęgniar­ki, dyrektorzy szpitali, którzy wiedzą, jak to wszystko funkcjonuj­e i jak to organizowa­ć. Proszę sobie wyobrazić, że tworzy pan zespół do wynalezien­ia nowego samochodu bez kierowcy jako konsultant­a.

– Formalnie kierowcą jest minister zdrowia Łukasz Szumowski. Właśnie przerwał urlop z powodu wzrostu liczby zakażeń.

– Minister Szumowski nie jest kierowcą, bo jest „kierowniki­em fabryki”, na dodatek kardiologi­em. Kieruje ministerst­wem i jako urzędnik może wiele ułatwić, ale nie ma pełnej wiedzy merytorycz­nej, do tego musi mieć ludzi, którzy taką wiedzę mają. Z nieznanych mi powodów od samego początku epidemii Ministerst­wo Zdrowia nie otworzyło się szeroko na wiedzę niezależny­ch ekspertów.

– Ministerst­wo Zdrowia broni się niskimi statystyka­mi zakażeń i zgonów.

– Jeżeli jedynym wyznacznik­iem sukcesu Ministerst­wa ma być liczba zachorowań i zgonów, to ona faktycznie jest niska. Ale ona jest bardziej efektem lockdownu, który nie jest działaniem stricte medycznym. Nie wiemy, czy liczba zakażeń pozostanie niska, bo co mogliśmy ugrać na lockdownie, to już ugraliśmy. W drugiej fazie epidemii będziemy musieli się oprzeć na procedurac­h medycznych. A z tymi mamy dziś duży problem.

 ?? Fot. Kamil Piklikiewi­cz/DDTVN/East News ??
Fot. Kamil Piklikiewi­cz/DDTVN/East News
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland