Nie było miłości, miało być oszustwo ( Angora)
Odpowiedzialni za śmierć małoletniego na ławie oskarżonych.
Oskarżony Daniel B. przyznał w sądzie, że – owszem – był oszustem, ale nigdy nie podawał żadnych tabletek dziecku poznanej przez internet kobiety.
Wyjaśniał, w jaki sposób nawiązali ze sobą kontakt.
– Najpierw pisaliśmy do siebie na Facebooku i Messengerze, a później dzwoniliśmy i wymienialiśmy SMS-y. W trakcie tych rozmów mówiłem oskarżonej, że jestem na rencie socjalnej, a kiedyś byłem ratownikiem medycznym. To było kłamstwo, bo chciałem się przed nią popisać. Chciałem być w jej oczach kimś.
– O czym oskarżeni ze sobą rozmawiali? – dociekał sąd.
–O takich różnych głupotach. Na przykład o tym, jaki telefon komórkowy warto kupić. Tak się po prostu pisało i mówiło. To nie była żadna miłość czy coś takiego. Prawdę mówiąc, chciałem się z nią spotkać, bo chodziło mi o wyłudzenie komórek i laptopa. Planowałem, że weźmie na siebie umowę z operatorem.
Puszczanie bajek na tablecie
Spotkali się po miesiącu znajomości. Daniel B. wyszedł po nią na dworzec PKP. Stała z dwójką dzieci i z torbami. Zabrał wszystkich do swojego mieszkania.
– Dopiero na miejscu zaczęła mi opowiadać o sytuacji rodzinnej. Mówiła, że jest wolna, że nie ma żadnego partnera. Skarżyła się też, że ten starszy syn Kubuś jej przeszkadza, chociaż to było co najwyżej, jak każdy chłopiec w tym wieku, żywiołowe dziecko. Nie widziałem w jego zachowaniu czegoś nienormalnego. Jak przyjechali, to tylko się skarżył, że boli go brzuch. Wówczas spytałem oskarżoną, czy była z nim u lekarza. Ale ona cały czas opowiadała, że jest pobudzony, że ma ADHD.
– Brał pan tego dnia jakieś środki uspokajające?
– Owszem, wziąłem relanium, bo byłem bardzo zdenerwowany przed tym spotkaniem. To były chyba dwie tabletki po 5 mg. A później bawiłem się z dziećmi i puszczałem im bajki na tablecie. Były bardzo zadowolone. Kuba też się cieszył. Według mnie to było bardzo spokojne dziecko.
– Wychodził pan w tym czasie z domu? – pytał sąd.
– Tak, do Żabki po zakupy. I od razu oskarżoną okłamałem, bo powiedziałem, że nie dostałem jeszcze renty. Dała mi swoją kartę bankomatową i już wiedziałem, że jest naiwna.
Wieczorem Katarzyna F. miała oświadczyć, że dzieci będą spały na materacu, a ona razem z nim na wersalce.
– Powiedziałem, że to ja położę się na materacu, a oni wszyscy będą spać razem. I tak było, ale – jak dzieci usnęły – przyszła do mnie. Oświadczyłem wtedy, że niczego więcej nie chcę od niej, bo to tylko towarzyskie spotkanie.
– Czy mówił pan też, że od lat bierze środki uspokajające? – Tak. – A gdzie pan przechowywał te leki? – Były na półce w pokoju i w kuchni w szafce. Były widoczne. Później dopytywała mnie o te tabletki.
– Czy jest możliwość, że podczas pana nieobecności oskarżona mogła je podać synowi?
– Nie wiem, co wówczas robiła. Ale pamiętam, że zginęła mi część tabletek. Nie jestem jednak w stanie powiedzieć ile, bardziej jakieś pojedyncze sztuki. Na pewno nie cały listek.
Przeprowadzka do hotelu
Prokuratora interesowało, czy sąsiedzi skarżyli się na hałasy w mieszkaniu.
– Nie przypominam sobie, żeby ktoś z sąsiadów miał jakieś pretensje. Zresztą nie było powodów, bo nic szczególnego się nie działo. Następnego dnia rano wyszedłem do MOPS-u, chodziło chyba o węgiel na zimę. Jak wróciłem, to oni byli już ubrani, bo wybierali się na spacer. Kuba znów pokazywał, że boli go brzuszek. Nalegałem, żeby oskarżona pojechała z nim do jakiejś przychodni lub do szpitala. Twierdziła jednak, że on jest nadpobudliwy i sobie to wymyślił. A później rozmawialiśmy już o tym, żeby pojechała do salonu telefonów komórkowych i podpisała umowę z operatorem. Skłamałem, że ja nie mogę, bo nie mam dowodu. Pojechała więc tam z dziećmi i kontaktowaliśmy się telefonicznie. Za którymś razem powiedziała, że ma już nowy telefon. Pojechałem do nich, odebrałem samsunga i od razu sprzedałem go w komisie za 2300 zł. Oskarżonej dałem za to 1100 zł. Powiedziałem
jej też, że w Bydgoszczy można znaleźć tanie hotele i pojechaliśmy taksówką do jednego z nich.
– Dlaczego oskarżona nie wracać do siebie do domu?
– Mówiła, że chce wyłudzić jak najwięcej telefonów, a później z gotówką wrócić do Warszawy. A ja nie chciałem, żeby dłużej u mnie była.
Daniel B. dalej wyjaśniał, że nie był zbyt długo w tym pokoju hotelowym.
– Kubuś chciał się ze mną bawić, ale oskarżona mówiła, żeby dał mi spokój, i liczyła pieniądze. Chłopiec nie był jednak ani agresywny, ani zbyt głośny. Pobawiliśmy się trochę i postanowiłem wrócić do domu. Katarzyna F. poprosiła mnie jednak, żebym kupił jakieś pampersy i coś do jedzenia. Czułem się źle, cały czas trzęsły mi się ręce, ale przywiozłem co trzeba i znowu wróciłem do siebie. Wtedy zaczęła do mnie wysyłać SMS-y, że Kuba dalej szaleje i narzeka. Kiedy napisałem jej, żeby sprawdziła w internecie dyżurujący szpital i tam pojechała, to poprosiła, żebym z nimi pojechał. Odpisałem, że sprawa jest prosta: wystarczy zamówić taksówkę i podać kierowcy adres. chciała
Zemsta za wyłudzenie telefonu?
W nocy oskarżona miała zadzwonić do Daniela B. i powiedzieć, że jej syn zemdlał.
– Spytałem, czy dzwoniła na pogotowie, i gdy zaprzeczyła, dało mi to do myślenia. Zadzwoniłem do hotelu i poprosiłem pana na recepcji, żeby sprawdził, co się dzieje. Gdy sam tam przyjechałem, chłopca zabrała już karetka. Byłem tak zdenerwowany, że wziąłem trzy tabletki relanium, a potem jeszcze cztery... I dopiero wtedy się uspokoiłem.
– Zawsze nosi pan leki przy sobie? – dociekał sąd.
– Czasami tak, czasami nie. Wtedy miałem.
– Czy w hotelu oskarżona podawała jakieś leki dziecku?
– Nie widziałem, żeby miała przy sobie jakieś tabletki. A sam nigdy jej czegoś takiego nie proponowałem.
– Dlaczego zatem oskarżona wyjaśnia zupełnie coś innego?
– Po prostu mnie teraz pomawia. Pewnie chce się zemścić za to, że wyłudziłem tę komórkę i za mało dostała pieniędzy.
Kłamstwa partnerki
Podczas kolejnej rozprawy zeznania złożył świadek Szymon M., partner oskarżonej i ojciec zmarłego chłopca.
– Około trzeciej w nocy przyszedł SMS, że Kubuś jest pod respiratorem i znajduje się w krytycznym stanie. Informację odczytałem około szóstej rano. Natychmiast spróbowałem się skontaktować z Katarzyną, ale udało mi się dodzwonić do niej dopiero o dziesiątej. Powiedziałem, że jadę do Bydgoszczy, ale powiedziała mi: „Co będziesz jechał, przecież musisz iść do pracy”. Byłem jednak już w drodze.
Świadek zeznaje, że jak dojechał na miejsce, oskarżonej nie było w szpitalu. Pojawiła się dopiero po południu. On natomiast był już wtedy po rozmowie z lekarzem.
– Dowiedziałem się, że syn został przywieziony w ciężkim stanie z hotelu. W końcu spotkałem się ze swoją partnerką i musiałem trzymać nerwy na wodzy, bo domyślałem się, że ktoś podał dziecku jakieś nieodpowiednie leki. – Co panu mówiła oskarżona? – Twierdziła, że Kuba źle się poczuł i dostał w przychodni jakiś środek na uspokojenie. Wiedziałem, że kłamie, bo wcześniej lekarz mi powiedział, że nie było na jego ciele żadnych śladów po zastrzyku.
– Wiedział pan, że partnerka pojechała do Bydgoszczy? – pytał sąd.
– Mówiła mi, że jedzie z młodszym dzieckiem do lekarza na jakieś badania. Ale teraz wiem, że to było kłamstwo.
– Czy Katarzyna F. była dobrą matką?
– Nie mogę jej nic zarzucić. Bardzo dobrze opiekowała się dziećmi. Jak usypiała Kubę, to zawsze włączała mu bajki...
– Czy był dzieckiem sprawiającym kłopoty?
– Raczej nie. Nie był tylko zbyt ufny w stosunku do obcych ludzi.
– Czy oskarżona podawała mu kiedyś jakieś środki uspokajające?
– Moja partnerka, proszę wysokiego sądu, była zbyt głupia na to. Ona pytała się nawet koleżanek, co podać dziecku na przeziębienie. Nie mogła więc sama mieć takich pomysłów, żeby dawać coś takiego Kubie. Nigdy zresztą mi nie mówiła, że chciałaby tak zrobić. Owszem, mógł jej ktoś doradzić, bo zbyt wierzyła ludziom.
– Czy sama brała jakieś leki na uspokojenie?
– Z tego co mi opowiadała, jak jeszcze była w domu samotnej matki, to podobno podawano jej jakieś psychotropy. Ale później, jak już mieszkaliśmy razem, nic nie brała.
– Czy wiedział pan coś o znajomości partnerki z oskarżonym?
– Coś wiedziałem, że rozmawia na Facebooku z jakimś mężczyzną z Bydgoszczy, który podawał się za ratownika medycznego. Lekceważyłem jednak tę sprawę.
Brak szczęścia do kobiet
Przed sądem stanęła też Irena K., matka oskarżonego. Według niej Daniel B. zawsze był spokojnym człowiekiem i nigdy nikomu nie zrobił żadnej krzywdy.
– Od dzieciństwa leczy się i bierze leki psychotropowe, bo ma drżenie rąk. To bardzo dobry człowiek, ale nigdy nie miał szczęścia do kobiet. Co poznawał nową, to go zawsze naciągały i robiły mu krzywdę. Za to dzieci go bardzo lubiły – zeznała.
Mecenas Marek Dadek, kurator małoletniego pokrzywdzonego, chciał się dowiedzieć, gdzie oskarżony trzymał swoje leki w domu.
– Syn zawsze zostawiał lekarstwa na stole w kuchni albo na półce.
Proces trwa, oskarżonym grozi do 12 lat pozbawienia wolności.