Płonące ciasto ( Angora)
Paul McCartney wydał swój 10. album solowy.
Tym razem nie będzie w ogóle o koronawirusie... No nie! Znów to słowo padło. Cóż, takie czasy. Ale dalej o COVID-19 ani słowa!
„Jako 12-latek miałem wizję. Ukazał mi się mężczyzna na płonącym cieście, który powiedział, że będziemy The Beatles z literą ‘a’ („beetles” z podwójnym „e” to chrząszcze – przyp. red.). Tak też się stało” – odpowiedział John Lennon w 1961 roku reporterowi magazynu „Mersey Beat”, kiedy ten zapytał go o genezę nazwy zespołu. Muzyk powtórzył to wyjaśnienie trzy lata później, podczas kampanii promującej album „Meet the Beatles!”, który miał premierę 20 stycznia 1964 roku (wydany tylko w USA, więc nie zaliczany do podstawowej dyskografii zespołu). To zmyślone wytłumaczenie genezy nazwy grupy tak się upowszechniło, że jej członkowie przestali mu zaprzeczać.
27 lat po rozwiązaniu The Beatles Paul McCartney „Płonącym ciastem” („Flaming Pie”) nazwał swój dziesiąty album solowy. Teraz płyta wraca w nowym miksie i z mnóstwem niepublikowanych wcześniej nagrań.
McCartney to legenda światowej estrady, jeden z najlepiej zarabiających piosenkarzy. Jego majątek netto oceniany jest na 1,2 mld dol., co czyni go najbogatszym muzykiem w historii rocka (dane „Wealthy Gorilla”). Artysta należy do najbardziej cenionych twórców muzyki, chociaż nie zna nut. Po rozwiązaniu grupy The Beatles założył zespół Wings, razem ze swoją żoną Lindą i byłym gitarzystą zespołu The Moody Blues, Denny’m Laine’em. Do takiego składu na przestrzeni blisko 11 lat aktywności grupy (1971 – 1981) dołączali różni muzycy. Formacja Wings wydała 7 albumów studyjnych i trzypłytowy album koncertowy „Wings Over America”, dokumentujący amerykańską trasę z 1976 roku. Z kapelą Wings oraz z George’em Martinem w roli producenta McCartney nagrał w 1972 roku piosenkę „Live and Let Die”, tytułową do filmu „Żyj i pozwól umrzeć” (1973) o przygodach Jamesa Bonda, agenta 007. Utwór kandydował do Oscara, jednak przegrał z „The Way We Were” w wykonaniu Barbry Streisand z filmu „Tacy byliśmy”, w którym ta piosenkarka i aktorka wystąpiła razem z Robertem Redfordem.
Równolegle z pracą w zespole Wings oraz po jego rozwiązaniu McCartney nagrywał płyty solowe. Do tej pory wydał ich 17 (ostatnia, sprzed dwóch lat, nosi tytuł „Egypt Station”). Oprócz albumów rockowych muzyk ma na koncie 5 krążków z repertuarem klasycznym, 2 z muzyką filmową oraz longplay „Thrillington” (1977) zawierający instrumentalne wersje piosenek wydanych na płycie „Ram” (1971).
Za swoje artystyczne osiągnięcia 78-letni dziś Paul McCartney został 27 razy uhonorowany nagrodą Grammy, w tym 18 razy jako solista, 7 razy z Beatlesami oraz dwukrotnie z grupą Wings. Warto dodać, że był aż 105 razy do tego wyróżnienia nominowany. Przypadło mu też w udziale najważniejsze amerykańskie trofeum dla wykonawców muzyki popularnej. Jest nim Nagroda im. Gershwinów przyznawana od 2007 roku przez komisję ustanowioną przez Bibliotekę Kongresu USA. „Słusznie, że Biblioteka Kongresu przyznała Nagrodę im. Gershwinów artyście, któremu ojciec grał ich kompozycje, wykonawcy, który stał się najpopularniejszym autorem w historii – powiedział w 2010 roku Barack Obama, ówczesny prezydent USA, wręczając McCartneyowi w Białym Domu to zaszczytne trofeum. Jako pierwszy otrzymał je w 2007 roku Paul Simon.
Jednak były współpracownik Arta Garfunkela, autor takich hitów jak „The Sound Of Silence”, „Bridge Over Troubled Water” i „Graceland” nie uważa się za najlepszego twórcę. Wprawdzie stawia się na równi z takimi autorami jak Bob Dylan, John Lennon, Bob Marley i Stephen Sondheim, tworzącymi – według niego – drugi rzut czołówki popu, jednak twierdzi, że McCartney go wyprzedza. Jego zdaniem były Beatles jest na samym szczycie, razem George’em Gershwinem, Irvingiem Berlinem i Hankiem Williamsem.
McCartney był dwukrotnie przyjęty do Rockandrollowej Izby Sławy – w 1988 roku jako członek The Beatles, a w 1999 roku jako solista. Za drugim razem wprowadzał go w skład muzyków tego prestiżowego gremium Neil Young.
„Muzyka Paula, a szczególnie jego gra na basie była czymś, co działające w czasach Beatlesów zespoły ceniły i podziwiały – powiedział Young. – Znałem wtedy tylko dwa akordy, więc tym bardziej byłem pod wrażeniem. Nawet kiedy już sam muzykowałem zawodowo, a Beatlesi byli wielcy, słuchając ze (Stephenem) Stillsem ostatnich dźwięków utworu A Day in the Life nie mogłem się nadziwić, jak wspaniale on i John (Lennon) śpiewali i jak błyskotliwie towarzyszył im George (Harrison). Był to fantastyczny mariaż artystycznego rzemiosła, którego mogliśmy wtedy tylko pozazdrościć (...). Później Paul rozpoczął karierę solową, wyszedł z cienia Beatlesów i znów zadziwił kompozycją Maybe I’m Amazed. Za to, co zrobił dla muzyki, będziemy go pamiętać przez setki lat”.
Wracając do „Flaming Pie”, to McCartney wybrał dla płyty taki tytuł, gdyż nawiązuje ona do początków działalności The Beatles, zarówno pod względem melodii oraz aranżacji, jak i w tekstach. Longplay otwiera utwór o nostalgicznym tytule „The Song We Were Singing” („Piosenka, którą śpiewaliśmy”). Później też jest w tekstach sporo o przeszłości. Dominuje stylistyka rockowa, chociaż nie zabrakło miejsca dla piosenek nastrojowych, w stylu „Yesterday”, z udziałem orkiestry. Do takich należą utwory „Somedays” i „Little Willow”.
Wydawnictwo dostępne jest od 31 lipca. Najbardziej rozbudowana – zarazem najdroższa – wersja składa się z aż pięciu kompaktów, dwóch płyt DVD oraz z czterech winyli. Te ostatnie zarejestrowane zostały w technice „half-speed mastered”. Polega ona na dwukrotnie wolniejszym, a więc dokładniejszym zapisie, który owocuje lepszym, bogatszym w szczegóły brzmieniem. Oprócz materiału wydanego pierwotnie na jednej płycie, tegoroczne wznowienie zawiera inne, zmienione lub okrojone, wersje piosenek z programu podstawowego, nierzadko zarejestrowane na domowym sprzęcie jako nagrania demo.
Tym samym tajemniczy mężczyzna na płonącym cieście – rzekomo odpowiedzialny za nazwę „The Beatles” – jest w tym trudnym dla wszystkich roku ponownie z nami.