Wesołe jest życie staruszka
Pod warunkiem, że zamieszka się w Polsce.
109-letni Arnold Leissler mieszka w okolicach Gorzowa i uważa, że lepiej nie mogło mu się w życiu ułożyć. Gdy zmarła jego żona, przeprowadził się do Polski i zamieszkał z rodziną Grażyny Jędrzejczak.
Jest bardzo zadowolony ze swojego życia i umie się nim cieszyć. Docenia kuchnię swojej gospodyni, a do obiadu lubi wypić kieliszek dobrego wina. Widząc go, trudno uwierzyć, że ma ponad sto lat, bo sprawia wrażenie, jakby bawił go ten sędziwy wiek. Dopisuje mu dobry humor. Korzysta co prawda z balkonika na kółkach, ale cieszy się, że dzięki niemu może nadal samodzielnie poruszać się po domu i po ogrodzie. Można przypuszczać, że Arnold Leissler jest najstarszym żyjącym Niemcem, ale nie da się tego potwierdzić ze względu na ochronę danych osobowych. Utalentowany niemiecki architekt nie jest gościem w domu pani Grażyny i jej męża Tadeusza, nie można też powiedzieć, że jest ich podopiecznym. 66-letnia Grażyna Jędrzejczak podkreśla, że Arnold jest członkiem ich rodziny.
Arnold Leissler urodził się w Hanowerze 21 maja 1911 roku za panowania cesarza Wilhelma II. Opowiada, że był czwartym z sześciorga dzieci i miał kochających rodziców. Jego ojciec był stolarzem. Żyli skromnie. Od 1914 roku do 1918 ojciec walczył na wojnie i wtedy wielodzietna rodzina otrzymała wsparcie od Republiki Weimarskiej. Zapytany, jak osiągnąć tak piękny wiek, staruszek odpowiada, że trzeba mieć dużo pracy. Mówi, że gdy był mały, jego sąsiad miał piękny drewniany wózek. On też o takim marzył, a tamten chłopiec nie chciał mu go pożyczyć. Żeby taki zdobyć, musiał się więc postarać.
W wieku 16 lat rozpoczął naukę w artystycznej szkole zawodowej w Hanowerze. Dobrze rysował i interesował się wieloma zagadnieniami, dlatego go do tej szkoły przyjęto, choć wszyscy jego koledzy byli odeń o kilka lat starsi. Mając 19 lat, otrzymał dyplom architekta wnętrz. Ale nadszedł rok 1930 i nastał wielki kryzys. Pracował dla Wilhelma Frickego, który zatrudniał ponad 30 rysowników. Leissler pamięta, że często o godzinie 18, kiedy miał już iść do domu, pojawiał się szef i wydawał kolejne polecenia. Wtedy młodzi architekci pracowali również nocami.
Fricke zabrał go też w podróż do Włoch, podczas której Arnold pokochał Wenecję – miasto słynące z karnawału i celebrowania radości życia. Później wielokrotnie tam wracał. W roku 1933, gdy do władzy doszli naziści, Leissler poznał przyszłą żonę – Gertrudę – z którą spędził 75 lat. Gdy pierwszy raz przyjechał do niej do Hamburga, nie wpuściła go, bo bała się swojego ojca, ale młody Arnold był uparty. Pobrali się w roku 1934, a pięć lat później, krótko przed wybuchem wojny, urodził się ich syn.
Firma Wilhelma Frickego projektowała pod rządami Hitlera mosty i miejsca postojowe na autostradach, ale w 1942 roku Leissler musiał wyruszyć na wojnę. Cieszył się, że nie trafił na front wschodni, tylko do Holandii i Francji. Jego pierwszą kwaterą na wojnie była holenderska gospoda, której właściciel mówił trochę po niemiecku. Arnold polubił go, ale to wtedy zrozumiał, że dramat wojny polega na tym, że jeden czy drugi władca chce wytłumaczyć zwykłym ludziom, kto jest ich wrogiem. Tak napisał w liście do żony.
Jego obecna gospodyni, Polka, urodziła się już po wojnie, ale jej matka, Olga, która była Ukrainką, została w 1942 aresztowana i trafiła do niemieckiego rolnika na roboty przymusowe. Tam poznała przyszłego męża Bronisława, który pochodził ze wschodniej Polski. Pani Grażyna zauważa, że Niemcy przyczynili się w ten sposób do jej przyjścia na świat.
Arnold Leissler mówi, że na szczęście nie walczył z bronią w ręku. Miał rysować pozycje wojsk i pisać raporty. W roku 1943 został odesłany do domu. Zimą 1944/1945 pracował przy budowie elektrowni we Frankfurcie nad Odrą. Pamięta radzieckie naloty na miasto. Uważa, że po wojnie zawsze sobie nieźle radził, bo dużo pracował. Założył własne biuro projektów. Pracował do 75. roku życia, projektując budynki mieszkalne i przemysłowe. Hobbystycznie malował, wiele podróżował, dotarł aż do Nepalu, na dach świata.
Gdy w 2007 roku jego żona zachorowała na demencję, potrzebował opiekunki do pomocy i wtedy poznał panią Grażynę. Już od kilku lat pracowała w Hanowerze, bo potrzebowała pieniędzy dla swych trzech studiujących córek. Zawsze trafiała na dobrych pracodawców, ale podejście Arnolda Leisslera ją zaskoczyło. Zaraz pierwszego dnia powiedział, by w jego domu nie czuła się jak sprzątaczka, ale jak członek rodziny.
Gertruda Leissler zmarła w 2013 roku, dwa lata później odszedł ich jedyny syn. 104-latek został sam w wielkim domu. Wtedy wpadł na pomysł, by przeprowadzić się do swojej „polskiej rodziny” i pomóc im w realizacji marzenia o własnym domku. Dom stoi w dużym ogrodzie, a Arnold Leissler ma w nim własne mieszkanie. Jego wiedza i doświadczenie zawodowe okazały się bardzo pomocne.
Pani Grażyna żałuje, że z powodu pandemii nie udało się wyprawić 109. urodzin Arnolda. Ma nadzieję, że w przyszłym roku przyjęcie urodzinowe się uda. (AS)