Na dziedzińcu Piłata
KSIĄDZ W CYWILU
Kiedyś, prawie dwa tysiące lat temu, na dziedziniec Antonii przywleczono skazańca. W opinii Piłata był zupełnie bez winy, a pomimo to zgodził się go poniżyć, poddać procedurze biczowania, a żołdakom dodatkowo dozwolił, aby ci ku uciesze gawiedzi na koniec przyoblekli go w szaty niby króla, a na głowę wtłoczyli cierniową koronę. I jakby tego było mało, na koniec wydał wyrok, aby tenże skończył życie na drzewie hańby.
Efektem tej rozprawy miało być całkowite zakończenie sprawy Mesjasza i ostateczne zwycięstwo nad religią, która jawiła się zagrożeniem dla ówczesnego porządku. Wiemy z historii następnych lat i wieków, które minęły od tamtych tragicznych zdarzeń, że ten spektakl nienawiści spełzł na niczym, a przyniósł tylko wzmocnienie wspólnoty prześladowanej na samym początku. W historii Kościoła takich doświadczeń było wiele i zawsze po nich odradzał się z jeszcze większą siłą, bo jego moc tkwiła w wierze milionów.
Gdybyśmy przyjrzeli się tylko temu, z czym Kościół musiał się mierzyć w ostatnim stuleciu, to zobaczylibyśmy co najmniej dwa takie „dziedzińce Piłata” przyobleczone we flagi „wolności”. Pierwszą z nich był sztandar czerwony, symbol iluzji nowego człowieka kreującego swoją przyszłość bez Boga, druga flaga, brunatna, obrazowała system, który chciał wykreować obraz Boga dla wybranych nadludzi. Ten Bóg jednocześnie błogosławiłby wszelkie zbrodnie dokonywane na tych, którym odmówiono prawa do życia, choć oni zawierzali siebie Bogu miłującemu wszystkich żyjących. Dzisiejszy Kościół musi się mierzyć z kolejnym nurtem, który – choć na razie stawia się na pozycji uciśnionego – w swej filozofii bezkompromisowo stara się zagościć w historii człowieka, domagając się równości i należnego dla siebie miejsca.
Papież Franciszek zapytany o sprawę mniejszości seksualnych, przedstawił stanowisko Kościoła w jednym zdaniu: „Jeżeli Bóg stworzył ciebie w orientacji homoseksualnej, to takim cię kocha”. Idąc dalej za tą deklaracją, możemy stwierdzić, że Kościół nigdy nie przekreśla człowieka, a jedynie prosi go, aby realizował swoje życie, szukając dobra w każdym postępowaniu. Ten apel skierowany jest do wszystkich, którzy w wierze chcą realizować swoje powołanie, i nie ma w tym żadnych wykluczeń ze względu na orientację seksualną, kolor skóry, czy inne odróżniające nas cechy, czy cokolwiek byśmy jeszcze w tym względzie rozumieli.
Kiedy obserwuję prowokacyjne wieszanie tęczowych flag na pomnikach przeszłości lub tych związanych z kultem religijnym, to odbieram to jako wyraz bezsilnej wrogości wobec czegoś, co jest swoistym wyrzutem sumienia dla tych, którzy zatraciwszy swoją tożsamość, w takich gestach szukają usprawiedliwienia dla swojego zagubienia.
Część wierzących poczuła się dotknięta takimi ekscesami i trudno się dziwić. Mnie jednak w tej chwili przypomina się scena z dziedzińca Piłata i powraca do mniei obraz Chrystusa przyobleczonego w purpurową szatę. Tłum napawał się szyderstwem i nawet pewnie bawił się tym makabrycznym dowcipem, a On milczał i nie było w Nim złości wobec tych, którzy częstowali go bezzasadną nienawiścią. W tym tkwiła Jego siła i to pozostawił jako testament swoim wyznawcom.
Pewnie za jakiś czas miną te akty prowokacyjnej nienawiści wobec wszystkiego, co niektórym środowiskom kojarzy się z Kościołem. Politycy ugrywający swój kapitał na dzieleniu społeczeństwa znajdą sobie nowe wyzwania, a aktywiści wszelkiej maści ruchów „anty” stwierdzą, że na dłuższą metę nie da się utrzymać napięcia wśród szeregowych „wyznawców”, i na jakiś czas zwiną sztandary.
A Kościół nadal będzie trwał, niezależnie od tego, czy kolejni niezadowoleni będą głosić swoją wolność bez Boga, czy nawet wtedy, gdy w jego wnętrzu będą „gościły” kolejne afery niszczące go od środka; bo ponad to wszystko jest w nim wiara milionów i opieka Tego, który nigdy nikogo nie odrzucił i szczerą miłością obdarzał także wrogów.