Ostatni patrol Angora)
Jak agenci z Archiwum X dopadli po 25 latach zabójcę policjanta z Brzeźna.
Ćwierć wieku potrzebował polski wymiar sprawiedliwości, aby dopaść domniemanego sprawcę zabójstwa dzielnicowego spod Sieradza.
Dożywocie – taka kara grozi 45-letniemu dziś J.K., któremu Prokuratura Rejonowa w Sieradzu postawiła zarzut zabójstwa aspiranta Henryka Stolarka. K. (nie przyznaje się do winy) trafił do aresztu dopiero po ponad 25 latach od ujawnienia zbrodni, dzięki determinacji policjantów z Archiwum X. Niewyjaśnione przez tyle lat morderstwo dzielnicowego spod Sieradza było plamą na honorze polskiej policji. Teraz okazuje się jedną z bardziej nietypowych zagadek w historii polskiej kryminalistyki.
Makabryczne odkrycie
Był czwartek 24 marca 1994 roku. Wczesnym rankiem mieszkaniec wsi Pyszków tak jak codziennie spacerował z psem. W pewnym momencie zauważył, że z pobliskiego jeziora wystaje dach radiowozu z charakterystycznymi lampami błyskowymi tzw. kogutami. Natychmiast wrócił do domu i zadzwonił na policję. Na miejsce szybko przyjechał patrol, a po nim ekipa techników. Wspólnie wyciągnęli z wody poloneza – najczęściej używanego wówczas przez policjantów na służbie. Na tylnym siedzeniu ujawniono zwłoki mężczyzny w wieku około 40 lat. Identyfikacja przebiegła bardzo szybko, bo okazało się, że zmarły był policjantem, w dodatku dobrze znanym okolicznym mieszkańcom. Był to aspirant Henryk Stolarek – dzielnicowy z posterunku w Brzeźnie, mieścinie położonej niedaleko. Wygląd zwłok, w tym liczne ślady pobicia, kazały postawić hipotezę, że funkcjonariusz został zamordowany, a sprawcy pozostawili jego zwłoki w radiowozie i wjechali nim do jeziora, aby zatrzeć ślady. Przy zwłokach ujawniłem pustą kaburę pistoletu służbowego (...) (...). Brak jest pistoletu P-64 i dwóch magazynków z amunicją ostrą – napisał w notatce funkcjonariusz, który jako jeden z pierwszych przyjechał na miejsce.
Przyczynę śmierci opisał potem suchym, urzędowym językiem lekarz medycyny sądowej: „Liczne uszkodzenia czaszki dokonane tępym narzędziem” oraz „rany kłute zadane nożem”. Anatomopatolog zwrócił jeszcze uwagę na inny, szokujący szczegół: w płucach aspiranta znajdowała się woda, co oznaczało, iż oddychał jeszcze, gdy znalazł się w radiowozie wepchniętym do jeziora. To zaś doprowadziło do wniosku, że sprawcy ciężko pobili Stolarka, a potem zostawili go w jeziorze, ledwie żywego, aby się udusił. W ten sposób zadali mu dodatkowe cierpienia.
17 lat służby
Aspirant Henryk Stolarek w chwili śmierci miał 37 lat. Służbę rozpoczął w 1977 roku w pionie prewencyjnym ówczesnej Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Katowicach. Stamtąd został przeniesiony do Złoczewa, potem do Brąszowic, w końcu do Brzeźna. W tej ostatniej miejscowości 30 lipca 1990 roku zaczął pełnić służbę na stanowisku dzielnicowego, a potem również nieetatowego zastępcy komendanta. W ramach swoich obowiązków zdobywał informacje na temat okolicznych mieszkańców, którzy wchodzili w konflikt z prawem, bardzo dobrze też rozpoznawał swój teren pod kątem osób ze środowisk patologicznych i stwarzanych przez nich zagrożeń. Był policjantem z powołania – często wykonywał swoje obowiązki nawet w czasie przeznaczonym na wypoczynek. Świadczy o tym fakt, że w 1992 roku nie odszedł na emeryturę przysługującą mu po 15 latach służby. Zamiast tego równolegle z codziennymi obowiązkami zaangażował się w edukację młodszych kolegów, wdrażając ich w tajniki zawodu. Przełożeni zapamiętali go jako sumiennego i rzetelnego policjanta, okoliczni mieszkańcy szanowali go jako sympatycznego stróża prawa, zawsze skłonnego do bezinteresownej pomocy. Jego śmierć poruszyła więc wszystkich.
Utopione ślady
Sprawa od początku rysowała się jako skomplikowana, ponieważ zwłoki znaleziono w radiowozie, który wepchnięto do jeziora. Woda zaś bezpowrotnie zmywa ślady. W pierwszej połowie lat 90. technika kryminalistyczna była dużo gorzej rozwinięta niż teraz – mówi Krystyna Kuźmicz, emerytowana oficer policji, dziś prywatny detektyw. – Wiele śladów, dziś możliwych do zabezpieczenia, wówczas było niedostępnych. Tak było choćby ze śladami biologicznymi domniemanego sprawcy. Musiało minąć ponad dwadzieścia lat, aby technikom udało się je ujawnić na zabezpieczonych elementach wnętrza radiowozu.
Już 24 marca 1994 roku rozpoczęły się czynności śledcze. Przesłuchiwano okolicznych mieszkańców i krewnych dzielnicowego, zabezpieczono też dokumenty związane z jego służbą. Z tych ostatnich wynikało, że poprzedniego wieczoru o godzinie 19 aspirant Stolarek pokwitował odbiór służbowego poloneza, którym pojechał na ostatni w życiu patrol. Miał odwiedzić kilku mężczyzn, którzy pozostawali w zainteresowaniu policji i prokuratury ze względu na zachowania niezgodne z prawem. Chodziło m. in. o osoby wywodzące się z patologicznych rodzin. Jedną z nich był właśnie J.K. – dziś podejrzany o zabójstwo, wówczas już mający za sobą konflikty z prawem. W 1994 roku K. powiedział policjantom, że odbył z dzielnicowym rutynową rozmowę. Nikt nie miał wówczas powodu twierdzić, że ta relacja nie była prawdziwa. Dopiero później okazało się, że mężczyzna w tej sprawie od początku coś ukrywał.
Policjanci znaleźli świadków, którzy widzieli, jak późnym wieczorem radiowóz wyjeżdżał ze wsi Zapole w stronę pobliskiego Barczewa. Za kierownicą siedział właśnie aspirant Stolarek. Świadkowie byli tego pewni, bo znali go dobrze. Jednak do Barczewa dzielnicowy już nie dotarł. Tak przynajmniej wynikało z zeznań tych, których miał w tej wsi odwiedzić, aby przeprowadzić rozmowę. Nikt również nie widział go tego dnia żywego w tej wsi, nikt nie zauważył, aby przy którymkolwiek domu zaparkował radiowóz. Wszystkie te zeznania wskazywały na to, że do zabójstwa podoficera doszło właśnie na wiejskiej drodze między Zapolem a Barczewem. Potwierdza to fakt, że polonez ze zwłokami policjanta został znaleziony w jeziorze właśnie blisko przedłużenia tej drogi.
Pierwsze śledztwo zakończyło się porażką. Mimo przesłuchania ponad stu osób, przeprowadzenia skrupulatnych czynności wykrywczych, 21 opasłych tomów sprawa zakończyła się decyzją o umorzeniu – jak czytamy – „wobec niewykrycia sprawców”. Akta trafiły do archiwum i leżały tutaj ponad dwadzieścia lat. Zabójstwo aspiranta Stolarka trafiło na czarną listę zbrodni, z którymi organa ścigania nie mogły sobie poradzić. Od czasu do czasu przypominali o tym lokalni dziennikarze.
Niebezpieczna wiedza
W końcu, po ponad dwudziestu latach, do tajemniczego morderstwa wrócili policjanci z łódzkiego Archiwum X. To specjalna komórka składająca się z najbardziej doświadczonych funkcjonariuszy (głównie z wydziałów kryminalnych), powołana do wyjaśniania zbrodni sprzed wielu lat.
Oficerowie jeszcze raz poddali gruntownej analizie cały zgromadzony materiał. W tym czasie przedmioty zabezpieczone w radiowozie ponownie trafiły do laboratorium kryminalistycznego wyposażonego już w najnowszy sprzęt. I tu nastąpił pierwszy przełom: technikom udało się wyodrębnić ślady biologiczne (m.in. fragmenty linii papilarnych i DNA) należące do aspiranta Stolarka i dwóch, nieznanych jeszcze, osób. Był to dowód, że w zabójstwie brało udział właśnie dwóch sprawców.
Pojawił się również świadek, który złożył zeznania wskazujące na to, że 19-letni wówczas J.K. miał powody, aby bardzo się obawiać dociekliwego dzielnicowego. K. już jako nastolatek kilkakrotnie wszedł w konflikt z prawem, ale udało mu się uniknąć odpowiedzialności karnej. Wiosną 1994 roku miał związać się z jedną ze zorganizowanych grup przestępczych działających na terenie ówczesnego województwa łódzkiego i wraz z nią popełniać poważne przestępstwa. Te zeznania, zweryfikowane innymi dowodami, każą przyjąć, że właśnie pod koniec marca 1994 roku aspirant Stolarek powiązał J.K. z konkretnym, poważnym przestępstwem, za które K. mógłby na wiele lat trafić do więzienia. Był to więc motyw zbrodni: dzielnicowy zginął, bo poznał mroczny sekret lokalnego bandziora. Co więcej, po zbrodni J.K. zmienił miejsce zamieszkania, a potem przeprowadził się do Niemiec i tam rozpoczął pracę. Policjanci zdobyli jego DNA i porównali z tym zabezpieczonym w radiowozie. Wynik był pozytywny.
Wczesnym rankiem 2 sierpnia 2019 roku policjanci zatrzymali J.K. na stacji benzynowej w zachodniej Polsce. 44-letni dziś mężczyzna, z dwoma kolegami, wracał z Niemiec w rodzinne strony. Nie stawiał oporu. Dwa dni później sąd uwzględnił wniosek o tymczasowy areszt. Prokurator przedstawił mu zarzut zbrodni zabójstwa kwalifikowany z art. 148 par. 1 Kodeksu karnego – mówi Ewa Bialik, rzeczniczka Prokuratury Krajowej. Teraz Archiwum X szuka odpowiedzi na drugie ważne pytanie: kim był wspólnik J.K., który pomagał mu w brutalnym morderstwie aspiranta?
Sprawiedliwość ulicy
Ze zdecydowanym oporem spotkał się patrol policji podejmujący interwencję w Piekarach Śląskich. Szczególną alergię na kolor niebieski okazał podpity 23-latek, który zobaczywszy mundur, zaczął strzelać do funkcjonariuszy z broni pneumatycznej. Zachował się jednak fachowo, bo najpierw oddał kilka (!) ostrzegawczych strzałów w powietrze. Ale nie uratowało go to przed aresztem.
Na podst. „Super Expressu”
Kości zostały odrzucone
Scenę rodem z kina grozy przeżyli celnicy na lotnisku w Monachium po poddaniu rutynowej kontroli bagaży dwóch Ormianek. Z walizki 74-latki i jej 52-letniej córki wypadł bowiem autentyczny kościotrup. W ten sposób z kobietami podróżował tatuś młodszej z nich, którego turystki własnoręcznie wyekshumowały z grobu w Salonikach i właśnie odwoziły do domu.
Na podst. inform. prasowych
Arytmetyka dotyka
Gdyby pędzący przez Brzeziny motocyklista zatrzymał się do kontroli na wezwanie policji, zapłaciłby pewnie tylko mandat za przekroczenie prędkości. Ale zaczął uciekać i łamać kolejne przepisy. A gliniarze jechali za nim i skrupulatnie spisywali te wyczyny. Po zatrzymaniu i zsumowaniu pirat dostał 145 punktów karnych za 33 wykroczenia, stracił status kierowcy i grozi mu do 5 lat więzienia.
Na podst. „Dziennika Łódzkiego”
Zły traf
Nie ma wyczucia do ludzi kierowca terenowego mitsubishi z Chełma. Przypadkowy przechodzień, którego poprosił o popilnowanie samochodu, okazał się bowiem złodziejem. Okazja nie musiała więc go już nim czynić i kiedy tylko właściciel poszedł po wodę do uszkodzonej chłodnicy, rabuś wsiadł za kółko i odjechał. I gdyby nie policja, po drogim aucie zapewne przepadłby ślad.
Na podst. inform. prasowych
Krew w alkoholu
Padł rekord Polski w upojeniu! Do słynnej już chyba na cały świat kliniki toksykologii w Łodzi przywieziono pacjenta z wynikiem 9,5 promila alkoholu we krwi. Żeby doprowadzić się do takiego stanu, 20-latek musiał pić przez 4 miesiące i nie trzeźwieć. Żeby go z niego wyprowadzić, potrzeba było 10 dni odtrucia plus około 30 pastylek uspokajających na dobę.
Na podst. „Expressu Ilustrowanego”
Rodzinne MMA
Daj dwóch Polaków, a stworzą trzy partie i solidną awanturę. A co dopiero, gdy na imprezie w jednym lokalu znajdzie się kilkadziesiąt osób z dwóch różnych rodzin – jedni na chrzcinach, drudzy na poprawinach wesela. Tak jak stało się to w Sokołowie Podlaskim. Koniec końców w momencie kulminacyjnym biło się ze sobą około 50 osób. Pięć z nich zakończyło biesiadę w szpitalu. O co poszło, wyjaśnia policja.
Na podst. „Super Expressu”
brał narkotyków. Na żadnym z wielu przesłuchań nie przyznawał się do winy i konsekwentnie odmawiał składania wyjaśnień.
Z opinii psychiatryczno-sądowej wynika, że nie zaobserwowano u niego objawów choroby psychicznej, upośledzenia umysłowego ani żadnych innych zakłóceń. Stwierdzono tylko cechy osobowości niedojrzałej. Charakteryzuje się „tendencją do lekceważenia norm społecznych, skłonnościami do reagowania silnymi emocjami nawet na słabe bodźce, problemami z planowaniem odległych celów i trudnościami z podejmowaniem działań wymagających odpowiedzialności”.
Zdaniem prokuratury, zebrany w tej sprawie materiał dowodowy w sposób bezsprzeczny wskazuje, że to on jest sprawcą przygotowania i zrealizowania detonacji. Kluczowym dowodem mają być listy, które – zdaniem biegłego – są jego autorstwa. W jednym z nich miał opisać bardzo szczegółowo i precyzyjnie dane na temat rodzaju i liczby butli oraz sposobu ich przerobienia i rozmieszczenia w budynkach. Mateusz H. – jak napisał w uzasadnieniu aktu oskarżenia prokurator – podał też, że budowy pilnował emeryt, który przespał całą noc w baraku. Te dane, które ustalono także w śledztwie, nie były przekazywane osobom trzecim i wiedziało o tym wąskie grono policjantów. Dlatego musiał o tym wiedzieć tylko człowiek, który bezpośrednio uczestniczył w tym zdarzeniu. Wniosek prokuratury jest jednoznaczny – to Mateusz H. był sprawcą tego przestępstwa.
W akcie oskarżenia postawiono mu także zarzuty wyłudzeń zasiłków z MOPS-u oraz stypendiów socjalnych z kilku uczelni na podstawie sfałszowania dokumentów. Półtora roku po zdarzeniu i rok po zatrzymaniu mężczyzna stanął przed sądem.
Zaburzony zegar biologiczny
Oskarżony to wątły mężczyzna z twarzą nastoletniego chłopca. Na pierwszą rozprawę przyszedł w czarnej koszulce z napisem „Stop pomówieniom” oraz z plikiem papierów i fachową literaturą. Podobnie jak w śledztwie nie przyznał się do głównego zarzutu stawianego mu przez prokuratora. Nie zaprzeczył jednak, że wyłudzał zasiłki i stypendia.
– Rzeczywiście podrabiałem dokumenty, ale to była najgłupsza rzecz, jaką zrobiłem w swoim życiu. Bardzo tego żałuję i wstydzę się w stopniu trudnym do opisania. Owszem, popełniłem w swoim życiu pewne błędy, ale były one mniej żałosne...
– Na przykład jakie? – dociekał sędzia Jarosław Steciuk.
– Przechodziłem kilka razy w niedozwolonym miejscu przez tory kolejowe, kilka razy zapomniałem skasować bilet w autobusie. Nigdy jednak nie przyszłoby mi do głowy, żeby być terrorystą i wysadzać jakieś budynki. To absurd, proszę wysokiego sądu. Oświadczam kategorycznie, że poza jakimiś słownymi utarczkami i innymi sprawami tego typu w dawnych czasach szkolnych nikogo nigdy nie skrzywdziłem. Jestem człowiekiem spokojnym i szanuję innych ludzi. Nie stanowiłem i nie stanowię dla nikogo żadnego zagrożenia.
– I nie ma pan nic wspólnego z tym zdarzeniem na Sarnim Stoku w lipcu 2018 roku?
– Kompletnie nie mam z tym nic wspólnego i nie wiem, kto za tym stoi. Nigdy nie byłem na tej budowie, bo nigdy się tym nie interesowałem. Może kilka razy przechodziłem obok, ale mieszkańcy osiedla też tam przechodzą, chociażby z psem. Jedynym powodem zainteresowania się mną śledczych w kontekście tego śledztwa jest fakt, że od dziesięciu lat jestem ekologiem. I rzeczywiście często podejmowałem pewne działania w zakresie ochrony przyrody.
– Czy tej nocy wychodził pan z domu?
– Tego dnia wróciłem do domu około 15.30 i już nigdzie nie wychodziłem. Jak zwykle coś zjadłem, trochę się ogarnąłem, a później położyłem się spać. Dodam, że w tamtym czasie zacząłem intensywnie chorować na boreliozę, bo kilka lat wcześniej podczas badań terenowych przeprowadzanych do pracy magisterskiej ukąsił mnie kleszcz. Od tego czasu zaczęły się dziać niepokojące rzeczy w moim życiu. Dysponuję dokumentacją lekarską...
Oskarżony przedstawił sądowi kopie dokumentów i zapewnił, że oryginały dostarczy na następną rozprawę. I kontynuował swoje wyjaśnienia.
– Tak więc tego dnia położyłem się wcześniej spać i obudziłem się około 22. Po raz kolejny byłem bardzo zły na siebie, że tyle godzin przespałem w dzień, ale nieustanne zmęczenie całkowicie zaburzyło mój dobowy zegar biologiczny. Podejrzewam, że nikt na tej sali tego nie zrozumie, bo nie doświadczył takiej choroby i nikomu tego nie życzę. Nawet panu prokuratorowi... – Co robił pan po przebudzeniu? – Oglądałem do północy telewizję, ponownie położyłem się spać i wstałem około południa. Pewnie spałbym dłużej, ale musiałem iść na pogrzeb kolegi.
– Czy słyszał pan jakieś odgłosy w nocy?
– Nie pamiętam, żeby coś mnie obudziło bardziej, żeby skłonić do czegoś więcej niż przewrócenie się na drugi bok i spania dalej.
– W jakiej odległości znajdował się pana blok od tamtej budowy?
– Około 300 metrów, ale zasłonięty jest przez inne budynki. Poza tym okno mojego pokoju znajduje się po przeciwnej stronie, a przed snem zawsze je zamykam i chodzę spać w stoperach. Dopiero jak wstałem, mama powiedziała mi o jakimś wybuchu w okolicy. Mówiła, że jeździli strażacy i policja. Zaproponowałem, żeby poszła zobaczyć, co się stało, ale odmówiła, bo mama woli trzymać się z daleka od wszystkich problemów, nieszczęść i tragedii. Chciałem sam tam iść, ale – jak mówiłem – spieszyłem się na pogrzeb.
Jak dalej wyjaśniał oskarżony, po drodze spotkał kolegę, który go teraz pomawia i sugeruje, że był sprawcą tego wybuchu.
– To on mi opowiadał o tej zadymie, pokazywał też jakiś filmik na smartfonie...
Za tydzień: – Przecież ja w tym czasie byłem chronicznie słaby i wciąż zmęczony. Dlatego tak dużo spałem, również w dzień. Uważam więc, że insynuacja, iż mógłbym biegać w nocy po jakiejś strzeżonej budowie z czterema butlami z gazem, jest – delikatnie mówiąc – niepoważna – wyjaśniał dalej w sądzie oskarżony.
Strażacy ugasili pożar. Wynieśli zwęglone zwłoki pani Eugenii. W pierwszej chwili sądzono, że gospodyni zaprószyła ogień i zaczadziła się. Przeprowadzona sekcja zwłok wykazała jednak obrażenia, które musiała zadać inna osoba. Ofiara była bita i duszona. Miała pękniętą śledzionę i krwotok wewnętrzny. Bezpośrednią przyczyną zgonu było jednak zaczadzenie. Źródło ognia znajdowało się pod łóżkiem pani Eugenii, które stało na środku pokoju. Mimo bardzo dokładnego przeszukania dokonanego w trakcie oględzin, nie znaleziono pieniędzy. Prawdopodobnym motywem zabójstwa był więc rabunek. Z relacji rodziny zamordowanej wynika, że pani Eugenia mogła mieć w domu nieco gotówki odłożonej na pogrzeb.
Prawdopodobnie zabójca torturował swoją ofiarę, by wydobyć od niej informację, gdzie przechowuje pieniądze. Później, by zatrzeć ślady zbrodni, podłożył ogień pod łóżkiem żyjącej jeszcze kobiety.
Jeśli wiesz coś o tej zbrodni, napisz: zespol.prasowy@ol.policja.gov.pl
Siedzący naprzeciwko inspektora Neraka młody mężczyzna nerwowo zaciągał się papierosem i opowiadał: – Siedzieliśmy z wujkiem w salonie. On w swoim ulubionym skórzanym fotelu, ja na krzesełku przy stole. Było dobrze po północy. Rozmawialiśmy o interesach. Nagle usłyszałem skrzypnięcie dobiegające od strony okna. Spojrzałem w tamtym kierunku i ku swemu przerażeniu zobaczyłem, jak ktoś stojący na zewnątrz domu w szparę powstałą przez uchyloną prawą połowę okiennicy wsunął dłoń z pistoletem i strzelił w kierunku wujka. Kiedy ręka z pistoletem zniknęła, podbiegłem do niego. Już nie żył. Pocisk trafił go w głowę. Niczego nie dotykając, natychmiast zadzwoniłem pod numer alarmowy.
Po wysłuchaniu mężczyzny Nerak przeszedł do salonu, w którym rozegrała się tragedia. Był urządzony ze smakiem. Dębowe, ciemne meble, drogie obrazy i kosztowny dywan tworzyły atmosferę przepychu. Oprócz zwłok, które zabrali wcześniej pracownicy Zakładu Medycyny Sądowej, niczego tu nie ruszano.
Stojąc na wprost okna, z którego padł strzał, Nerak dokładnie przyjrzał się pomieszczeniu. Po lewej stronie od okna, w głębi salonu, stał skórzany fotel, na którym widać było zaschnięte plamy krwi. Inspektor podszedł do okna i dokładnie mu się przyjrzał. Na podłodze i parapecie leżały odłamki szyby. Na zewnątrz okno miało drewnianą, dwuskrzydłową okiennicę. Skrzydło po lewej stronie było zamknięte od środka na zasuwkę, natomiast prawe było lekko odchylone na zewnątrz, na szerokość dziesięciocentymetrowego skobla.
Po obejrzeniu salonu Nerak wrócił do pokoju, w którym siedział siostrzeniec zastrzelonego.
– Czym zajmował się pana wujek? – zapytał Nerak.
– Był właścicielem trzech kantorów wymiany walut oraz współwłaścicielem pewnej firmy zajmującej się handlem z Ukrainą. Podejrzewam, że wujka mógł zabić jego wspólnik. To typ spod ciemnej gwiazdy i jakiś czas temu wujek zorientował się, że jest przez niego oszukiwany. O ile wiem, to za kilka dni miał o tym powiadomić prokuraturę.
Nerak chwilę pomyślał i oznajmił: – Po dokładnym wysłuchaniu pana i obejrzeniu salonu jestem w stu procentach przekonany, że pan kłamie. Dlatego podejrzewam, że to pan zastrzelił wujka.
Słysząc to, mężczyzna pobladł i załamującym się głosem zapytał: – Jak się pan tego domyślił?
No właśnie, na jakiej podstawie inspektor Nerak zorientował się, że mężczyzna kłamie?
Rozwiązanie zagadki za dwa tygodnie. Na odpowiedzi Czytelników detektywów czekamy do 3 września. Wśród osób, które udzielą poprawnej odpowiedzi, rozlosujemy nagrodę książkową.
Odpowiedzi prosimy przesyłać pod adresem: redakcja@angora.com.pl lub na kartkach pocztowych: Tygodnik „Angora”, 90-007 Łódź, pl. Komuny Paryskiej 5a.
Rozwiązanie zagadki sprzed dwóch tygodni „Jak złapano uciekiniera?”: Policjant z mieszkania konkubiny uciekiniera zabrał jamnika i z nim pojechał na dworzec. Pies poznał swojego pana i podbiegł do niego.
Wpłynęło 19 prawidłowych odpowiedzi na kartkach pocztowych i 108 e-mailem.
Książkę Michaela Connellya „Po złej stronie pożegnania” (wydawnictwo Sonia Draga) wylosował pan Marek Petryk z Gdyni.
Gratulujemy! Nagrodę wyślemy pocztą.
Składki płacone, a leczenia nie ma
Mam problemy z kręgosłupem. Przed pandemią koronawirusa byłam u neurologa, który mi dał skierowanie na rehabilitację i rezonans magnetyczny, którego wynik zdążyłam odebrać, jeszcze zanim zaczęło się to wariactwo. Miałam iść jeszcze do jednego lekarza (rehabilitanta) 26 czerwca, ale z powodu koronawirusa do tego nie doszło. Gdy zaczęto odmrażać rehabilitację, to zadzwoniłam do przychodni rehabilitacyjnej, gdzie mi powiedziano, że mam iść od nowa do lekarza i żeby mi napisał „pilne”, ale i tak trzeba długo czekać. Coraz bardziej boli mnie kręgosłup, więc poszłam na rehabilitację prywatnie. Czy w takim wypadku mogę ubiegać się o zwrot kosztów rehabilitacji? Od pół roku zamknięte są przychodnie i nie mam się gdzie leczyć, a składki na ubezpieczenie zdrowotne są pobierane. Czy mogę zwrócić się o zwrot niesłusznie pobieranych składek?
– Iwona Zielińska (e-mail) Zacznijmy od odpowiedzi na drugie pytanie. Składki na ubezpieczenie zdrowotne są pobierane nie dlatego, że będzie Pani leczona, lecz z tytułu podlegania obowiązkowi ubezpieczeniowemu w zakresie ubezpieczenia zdrowotnego. Obowiązek ten (podobnie jak zasady świadczenia usług zdrowotnych) wynika z ustawy z dnia 27 sierpnia 2004 r. „O świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych” (tekst jedn. Dz.U. z 2019 r., poz. 1373 z późn. zm.). W art. 66 ust. 1 ww. ustawy wymieniono kilkadziesiąt kategorii osób, które podlegają obowiązkowi ubezpieczenia zdrowotnego, zaś wedle jej art. 67 ust. 1 „obowiązek ubezpieczenia zdrowotnego uważa się za spełniony po zgłoszeniu do ubezpieczenia zdrowotnego osoby podlegającej temu obowiązkowi zgodnie z przepisami art. 74 – 76 oraz opłaceniu składki w terminie i na zasadach określonych w ustawie”. Zwrot składki należałby się zatem, gdyby ją Pani płaciła, a w rzeczywistości nie podlegała obowiązkowi ubezpieczenia zdrowotnego.
Co do kwestii zwrotu wydatków na prywatną rehabilitację, to, niestety, ale łatwo nie będzie (w niektórych państwach pacjent ma wyznaczony czas oczekiwania na otrzymanie świadczenia zdrowotnego i jeśli go w nim nie otrzyma, wtedy może skorzystać z opieki prywatnej refundowanej przez państwo). W Polsce konieczną przesłanką uzasadniającą roszczenie o wynagrodzenie szkody jest stwierdzenie niezgodności z prawem działań organów władzy publicznej, co sprowadza się do obowiązku wykazania, że zła organizacja opieki zdrowotnej (np. zbyt małe limity przyjęć, zbyt długi czas oczekiwania na zabieg itd.) narusza prawa pacjenta, który przez to poniósł szkodę na zdrowiu.
Zatrzymanie – muszą być przesłanki!
W przypadku podejrzenia popełnienia jakich przestępstw można być zatrzymanym przez policję? Czy w sprawie nie można po prostu zostać wezwanym na komisariat?
– Dariusz Nowakowski (e-mail) Zatrzymanie powinno być wyjątkiem i następować w przypadkach opisanych w art. 244 Kodeksu postępowania karnego. Co więcej, wedle art. 15 ust. 3 ustawy z dnia 6 kwietnia 1990 r. o Policji (tekst jedn. Dz.U. z 2020 r., poz. 360 z późn. zm.), „zatrzymanie osoby może być zastosowane tylko wówczas, gdy inne środki okazały się bezcelowe lub nieskuteczne” – najczęściej zatem przesłuchanie lub przedstawienie zarzutów następuje po wezwaniu na komisariat.
Zgodnie z treścią art. 244 § 1 Kodeksu postępowania karnego, „policja ma prawo zatrzymać osobę podejrzaną, jeżeli istnieje uzasadnione przypuszczenie, że popełniła ona przestępstwo, a zachodzi obawa ucieczki lub ukrycia się tej osoby albo zatarcia śladów przestępstwa bądź też nie można ustalić jej tożsamości albo istnieją przesłanki do przeprowadzenia przeciwko tej osobie postępowania w trybie przyspieszonym”, zaś wedle § 1a ww. przepisu „policja ma prawo zatrzymać osobę podejrzaną, jeżeli istnieje uzasadnione przypuszczenie, że popełniła ona przestępstwo z użyciem przemocy na szkodę osoby wspólnie zamieszkującej, a zachodzi obawa, że ponownie popełni przestępstwo z użyciem przemocy wobec tej osoby, zwłaszcza gdy popełnieniem takiego przestępstwa grozi”.
Na podstawie art. 244 § 2 k.p.k., „zatrzymanego należy natychmiast poinformować o przyczynach zatrzymania i o przysługujących mu prawach, w tym o prawie do skorzystania z pomocy adwokata lub radcy prawnego, do korzystania z bezpłatnej pomocy tłumacza, jeżeli nie włada w wystarczającym stopniu językiem polskim, do złożenia oświadczenia i odmowy złożenia oświadczenia, do otrzymania odpisu protokołu zatrzymania, do dostępu do pierwszej pomocy medycznej oraz o prawach wskazanych w art. 245, art. 246 § 1 i art. 612 § 2, jak również o treści art. 248 § 1 i 2, a także wysłuchać go”.
Z zatrzymania sporządza się protokół, w którym należy podać imię, nazwisko i funkcję dokonującego tej czynności, imię i nazwisko osoby zatrzymanej, a w razie niemożności ustalenia tożsamości – jej rysopis oraz dzień, godzinę, miejsce i przyczynę zatrzymania z podaniem, o jakie przestępstwo się ją podejrzewa. Należy także wciągnąć do protokołu złożone przez zatrzymanego oświadczenia oraz zaznaczyć udzielenie mu informacji o przysługujących prawach. Odpis protokołu doręcza się zatrzymanemu.
Na zatrzymanie przysługuje zażalenie do sądu (art. 246 § 1 k.p.k.). W zażaleniu zatrzymany może się domagać zbadania zasadności, legalności oraz prawidłowości jego zatrzymania. Zażalenie, składane za pośrednictwem organu dokonującego zatrzymania, przekazuje się niezwłocznie sądowi rejonowemu miejsca zatrzymania lub prowadzenia postępowania, który również niezwłocznie je rozpoznaje.
Oświadczenie bez większego znaczenia
Jestem nauczycielem w podstawówce. Dyrekcja szkoły, w której pracuję, naciska na podpisanie przez pracowników oświadczeń, że rozumiemy możliwe ryzyko zakażenia się koronawirusem w szkole i zrzekamy się roszczeń wobec szkoły w przypadku zachorowania na COVID-19. Nikt wprost nie mówi, że jak nie podpiszemy, to będziemy zwolnieni, ale takie sugestie i niedopowiedzenia są. Co robić? Czy po podpisaniu takiego oświadczenia rzeczywiście będę mogła liczyć sama na siebie w przypadku zachorowania? Czy takie oświadczenie jest skuteczne?
– Iwona Pawlak (e-mail) Przede wszystkim, zgodnie z przepisami prawa to na pracodawcy ciąży obowiązek zapewnienia bezpiecznych warunków pracy – jest to jeden z jego podstawowych obowiązków, wynikający choćby z treści art. 94 pkt 4 Kodeksu Pracy („ Pracodawca jest obowiązany w szczególności zapewniać bezpieczne i higieniczne warunki pracy oraz prowadzić systematyczne szkolenie pracowników w zakresie bezpieczeństwa i higieny pracy”).
W świetle tego skuteczność powyższego oświadczenia jest niewielka, a wręcz żadna, zaś zwolnienie pracownika za odmowę jego podpisania będzie bezprawne (podobnie bezskuteczne byłoby podpisanie przez budowlańca oświadczenia, że wie o ryzyku wypadku na budowie i w razie, gdy do niego dojdzie, zrzeka się z tego tytułu roszczeń wobec pracodawcy).
Z drugiej strony, w przypadku zakażenia się przez nauczyciela w szkole koronawirusem też nie można automatycznie przyjąć, że odpowiedzialność za to poniesie pracodawca, czyli szkoła. Do tego trzeba byłoby wykazać zaniedbanie ze strony pracodawcy, a więc naruszenie przez pracodawcę zasad bezpieczeństwa i higieny pracy – tak samo jednak jest w przypadku każdego zaniedbania powodującego negatywne skutki dla zdrowia pracownika (np. niewyposażenia pracowników wykonujących pracę w hałasie w środki ochrony słuchu).
Dodatkowe wolne za 15 sierpnia 2020 r.
Czy za sobotę 15 sierpnia w tym roku muszę dać pracownikom wolne? Czy także tym, którzy są w tym dniu na urlopach wypoczynkowych? Jeśli tak, to czy dnia wolnego w zamian muszę udzielić wszystkim pracownikom w tym samym dniu?
– Krzysztof Wasiak (e-mail) Tak. Zgodnie z treścią art. 130 § 2 Kodeksu pracy, „każde święto występujące w okresie rozliczeniowym i przypadające w innym dniu niż niedziela obniża wymiar czasu pracy o 8 godzin”. W sobotę 15 sierpnia 2020 r. przypadał dzień ustawowo wolny od pracy, zatem pracownikom, dla których nie jest to dzień pracujący (także tym przebywającym na urlopach wypoczynkowych), trzeba w zamian udzielić innego dnia wolnego. Dzień wolny powinien zostać udzielony do końca okresu rozliczeniowego i może on być ustalany w różnych datach dla poszczególnych pracowników.