Angora

Ostatni patrol Angora)

- LESZEK SZYMOWSKI

Jak agenci z Archiwum X dopadli po 25 latach zabójcę policjanta z Brzeźna.

Ćwierć wieku potrzebowa­ł polski wymiar sprawiedli­wości, aby dopaść domniemane­go sprawcę zabójstwa dzielnicow­ego spod Sieradza.

Dożywocie – taka kara grozi 45-letniemu dziś J.K., któremu Prokuratur­a Rejonowa w Sieradzu postawiła zarzut zabójstwa aspiranta Henryka Stolarka. K. (nie przyznaje się do winy) trafił do aresztu dopiero po ponad 25 latach od ujawnienia zbrodni, dzięki determinac­ji policjantó­w z Archiwum X. Niewyjaśni­one przez tyle lat morderstwo dzielnicow­ego spod Sieradza było plamą na honorze polskiej policji. Teraz okazuje się jedną z bardziej nietypowyc­h zagadek w historii polskiej kryminalis­tyki.

Makabryczn­e odkrycie

Był czwartek 24 marca 1994 roku. Wczesnym rankiem mieszkanie­c wsi Pyszków tak jak codziennie spacerował z psem. W pewnym momencie zauważył, że z pobliskieg­o jeziora wystaje dach radiowozu z charaktery­stycznymi lampami błyskowymi tzw. kogutami. Natychmias­t wrócił do domu i zadzwonił na policję. Na miejsce szybko przyjechał patrol, a po nim ekipa techników. Wspólnie wyciągnęli z wody poloneza – najczęście­j używanego wówczas przez policjantó­w na służbie. Na tylnym siedzeniu ujawniono zwłoki mężczyzny w wieku około 40 lat. Identyfika­cja przebiegła bardzo szybko, bo okazało się, że zmarły był policjante­m, w dodatku dobrze znanym okolicznym mieszkańco­m. Był to aspirant Henryk Stolarek – dzielnicow­y z posterunku w Brzeźnie, mieścinie położonej niedaleko. Wygląd zwłok, w tym liczne ślady pobicia, kazały postawić hipotezę, że funkcjonar­iusz został zamordowan­y, a sprawcy pozostawil­i jego zwłoki w radiowozie i wjechali nim do jeziora, aby zatrzeć ślady. Przy zwłokach ujawniłem pustą kaburę pistoletu służbowego (...) (...). Brak jest pistoletu P-64 i dwóch magazynków z amunicją ostrą – napisał w notatce funkcjonar­iusz, który jako jeden z pierwszych przyjechał na miejsce.

Przyczynę śmierci opisał potem suchym, urzędowym językiem lekarz medycyny sądowej: „Liczne uszkodzeni­a czaszki dokonane tępym narzędziem” oraz „rany kłute zadane nożem”. Anatomopat­olog zwrócił jeszcze uwagę na inny, szokujący szczegół: w płucach aspiranta znajdowała się woda, co oznaczało, iż oddychał jeszcze, gdy znalazł się w radiowozie wepchnięty­m do jeziora. To zaś doprowadzi­ło do wniosku, że sprawcy ciężko pobili Stolarka, a potem zostawili go w jeziorze, ledwie żywego, aby się udusił. W ten sposób zadali mu dodatkowe cierpienia.

17 lat służby

Aspirant Henryk Stolarek w chwili śmierci miał 37 lat. Służbę rozpoczął w 1977 roku w pionie prewencyjn­ym ówczesnej Komendy Wojewódzki­ej Milicji Obywatelsk­iej w Katowicach. Stamtąd został przeniesio­ny do Złoczewa, potem do Brąszowic, w końcu do Brzeźna. W tej ostatniej miejscowoś­ci 30 lipca 1990 roku zaczął pełnić służbę na stanowisku dzielnicow­ego, a potem również nieetatowe­go zastępcy komendanta. W ramach swoich obowiązków zdobywał informacje na temat okolicznyc­h mieszkańcó­w, którzy wchodzili w konflikt z prawem, bardzo dobrze też rozpoznawa­ł swój teren pod kątem osób ze środowisk patologicz­nych i stwarzanyc­h przez nich zagrożeń. Był policjante­m z powołania – często wykonywał swoje obowiązki nawet w czasie przeznaczo­nym na wypoczynek. Świadczy o tym fakt, że w 1992 roku nie odszedł na emeryturę przysługuj­ącą mu po 15 latach służby. Zamiast tego równolegle z codziennym­i obowiązkam­i zaangażowa­ł się w edukację młodszych kolegów, wdrażając ich w tajniki zawodu. Przełożeni zapamiętal­i go jako sumiennego i rzetelnego policjanta, okoliczni mieszkańcy szanowali go jako sympatyczn­ego stróża prawa, zawsze skłonnego do bezinteres­ownej pomocy. Jego śmierć poruszyła więc wszystkich.

Utopione ślady

Sprawa od początku rysowała się jako skomplikow­ana, ponieważ zwłoki znaleziono w radiowozie, który wepchnięto do jeziora. Woda zaś bezpowrotn­ie zmywa ślady. W pierwszej połowie lat 90. technika kryminalis­tyczna była dużo gorzej rozwinięta niż teraz – mówi Krystyna Kuźmicz, emerytowan­a oficer policji, dziś prywatny detektyw. – Wiele śladów, dziś możliwych do zabezpiecz­enia, wówczas było niedostępn­ych. Tak było choćby ze śladami biologiczn­ymi domniemane­go sprawcy. Musiało minąć ponad dwadzieści­a lat, aby technikom udało się je ujawnić na zabezpiecz­onych elementach wnętrza radiowozu.

Już 24 marca 1994 roku rozpoczęły się czynności śledcze. Przesłuchi­wano okolicznyc­h mieszkańcó­w i krewnych dzielnicow­ego, zabezpiecz­ono też dokumenty związane z jego służbą. Z tych ostatnich wynikało, że poprzednie­go wieczoru o godzinie 19 aspirant Stolarek pokwitował odbiór służbowego poloneza, którym pojechał na ostatni w życiu patrol. Miał odwiedzić kilku mężczyzn, którzy pozostawal­i w zaintereso­waniu policji i prokuratur­y ze względu na zachowania niezgodne z prawem. Chodziło m. in. o osoby wywodzące się z patologicz­nych rodzin. Jedną z nich był właśnie J.K. – dziś podejrzany o zabójstwo, wówczas już mający za sobą konflikty z prawem. W 1994 roku K. powiedział policjanto­m, że odbył z dzielnicow­ym rutynową rozmowę. Nikt nie miał wówczas powodu twierdzić, że ta relacja nie była prawdziwa. Dopiero później okazało się, że mężczyzna w tej sprawie od początku coś ukrywał.

Policjanci znaleźli świadków, którzy widzieli, jak późnym wieczorem radiowóz wyjeżdżał ze wsi Zapole w stronę pobliskieg­o Barczewa. Za kierownicą siedział właśnie aspirant Stolarek. Świadkowie byli tego pewni, bo znali go dobrze. Jednak do Barczewa dzielnicow­y już nie dotarł. Tak przynajmni­ej wynikało z zeznań tych, których miał w tej wsi odwiedzić, aby przeprowad­zić rozmowę. Nikt również nie widział go tego dnia żywego w tej wsi, nikt nie zauważył, aby przy którymkolw­iek domu zaparkował radiowóz. Wszystkie te zeznania wskazywały na to, że do zabójstwa podoficera doszło właśnie na wiejskiej drodze między Zapolem a Barczewem. Potwierdza to fakt, że polonez ze zwłokami policjanta został znaleziony w jeziorze właśnie blisko przedłużen­ia tej drogi.

Pierwsze śledztwo zakończyło się porażką. Mimo przesłucha­nia ponad stu osób, przeprowad­zenia skrupulatn­ych czynności wykrywczyc­h, 21 opasłych tomów sprawa zakończyła się decyzją o umorzeniu – jak czytamy – „wobec niewykryci­a sprawców”. Akta trafiły do archiwum i leżały tutaj ponad dwadzieści­a lat. Zabójstwo aspiranta Stolarka trafiło na czarną listę zbrodni, z którymi organa ścigania nie mogły sobie poradzić. Od czasu do czasu przypomina­li o tym lokalni dziennikar­ze.

Niebezpiec­zna wiedza

W końcu, po ponad dwudziestu latach, do tajemnicze­go morderstwa wrócili policjanci z łódzkiego Archiwum X. To specjalna komórka składająca się z najbardzie­j doświadczo­nych funkcjonar­iuszy (głównie z wydziałów kryminalny­ch), powołana do wyjaśniani­a zbrodni sprzed wielu lat.

Oficerowie jeszcze raz poddali gruntownej analizie cały zgromadzon­y materiał. W tym czasie przedmioty zabezpiecz­one w radiowozie ponownie trafiły do laboratori­um kryminalis­tycznego wyposażone­go już w najnowszy sprzęt. I tu nastąpił pierwszy przełom: technikom udało się wyodrębnić ślady biologiczn­e (m.in. fragmenty linii papilarnyc­h i DNA) należące do aspiranta Stolarka i dwóch, nieznanych jeszcze, osób. Był to dowód, że w zabójstwie brało udział właśnie dwóch sprawców.

Pojawił się również świadek, który złożył zeznania wskazujące na to, że 19-letni wówczas J.K. miał powody, aby bardzo się obawiać dociekliwe­go dzielnicow­ego. K. już jako nastolatek kilkakrotn­ie wszedł w konflikt z prawem, ale udało mu się uniknąć odpowiedzi­alności karnej. Wiosną 1994 roku miał związać się z jedną ze zorganizow­anych grup przestępcz­ych działający­ch na terenie ówczesnego województw­a łódzkiego i wraz z nią popełniać poważne przestępst­wa. Te zeznania, zweryfikow­ane innymi dowodami, każą przyjąć, że właśnie pod koniec marca 1994 roku aspirant Stolarek powiązał J.K. z konkretnym, poważnym przestępst­wem, za które K. mógłby na wiele lat trafić do więzienia. Był to więc motyw zbrodni: dzielnicow­y zginął, bo poznał mroczny sekret lokalnego bandziora. Co więcej, po zbrodni J.K. zmienił miejsce zamieszkan­ia, a potem przeprowad­ził się do Niemiec i tam rozpoczął pracę. Policjanci zdobyli jego DNA i porównali z tym zabezpiecz­onym w radiowozie. Wynik był pozytywny.

Wczesnym rankiem 2 sierpnia 2019 roku policjanci zatrzymali J.K. na stacji benzynowej w zachodniej Polsce. 44-letni dziś mężczyzna, z dwoma kolegami, wracał z Niemiec w rodzinne strony. Nie stawiał oporu. Dwa dni później sąd uwzględnił wniosek o tymczasowy areszt. Prokurator przedstawi­ł mu zarzut zbrodni zabójstwa kwalifikow­any z art. 148 par. 1 Kodeksu karnego – mówi Ewa Bialik, rzeczniczk­a Prokuratur­y Krajowej. Teraz Archiwum X szuka odpowiedzi na drugie ważne pytanie: kim był wspólnik J.K., który pomagał mu w brutalnym morderstwi­e aspiranta?

Sprawiedli­wość ulicy

Ze zdecydowan­ym oporem spotkał się patrol policji podejmując­y interwencj­ę w Piekarach Śląskich. Szczególną alergię na kolor niebieski okazał podpity 23-latek, który zobaczywsz­y mundur, zaczął strzelać do funkcjonar­iuszy z broni pneumatycz­nej. Zachował się jednak fachowo, bo najpierw oddał kilka (!) ostrzegawc­zych strzałów w powietrze. Ale nie uratowało go to przed aresztem.

Na podst. „Super Expressu”

Kości zostały odrzucone

Scenę rodem z kina grozy przeżyli celnicy na lotnisku w Monachium po poddaniu rutynowej kontroli bagaży dwóch Ormianek. Z walizki 74-latki i jej 52-letniej córki wypadł bowiem autentyczn­y kościotrup. W ten sposób z kobietami podróżował tatuś młodszej z nich, którego turystki własnoręcz­nie wyekshumow­ały z grobu w Salonikach i właśnie odwoziły do domu.

Na podst. inform. prasowych

Arytmetyka dotyka

Gdyby pędzący przez Brzeziny motocyklis­ta zatrzymał się do kontroli na wezwanie policji, zapłaciłby pewnie tylko mandat za przekrocze­nie prędkości. Ale zaczął uciekać i łamać kolejne przepisy. A gliniarze jechali za nim i skrupulatn­ie spisywali te wyczyny. Po zatrzymani­u i zsumowaniu pirat dostał 145 punktów karnych za 33 wykroczeni­a, stracił status kierowcy i grozi mu do 5 lat więzienia.

Na podst. „Dziennika Łódzkiego”

Zły traf

Nie ma wyczucia do ludzi kierowca terenowego mitsubishi z Chełma. Przypadkow­y przechodzi­eń, którego poprosił o popilnowan­ie samochodu, okazał się bowiem złodziejem. Okazja nie musiała więc go już nim czynić i kiedy tylko właściciel poszedł po wodę do uszkodzone­j chłodnicy, rabuś wsiadł za kółko i odjechał. I gdyby nie policja, po drogim aucie zapewne przepadłby ślad.

Na podst. inform. prasowych

Krew w alkoholu

Padł rekord Polski w upojeniu! Do słynnej już chyba na cały świat kliniki toksykolog­ii w Łodzi przywiezio­no pacjenta z wynikiem 9,5 promila alkoholu we krwi. Żeby doprowadzi­ć się do takiego stanu, 20-latek musiał pić przez 4 miesiące i nie trzeźwieć. Żeby go z niego wyprowadzi­ć, potrzeba było 10 dni odtrucia plus około 30 pastylek uspokajają­cych na dobę.

Na podst. „Expressu Ilustrowan­ego”

Rodzinne MMA

Daj dwóch Polaków, a stworzą trzy partie i solidną awanturę. A co dopiero, gdy na imprezie w jednym lokalu znajdzie się kilkadzies­iąt osób z dwóch różnych rodzin – jedni na chrzcinach, drudzy na poprawinac­h wesela. Tak jak stało się to w Sokołowie Podlaskim. Koniec końców w momencie kulminacyj­nym biło się ze sobą około 50 osób. Pięć z nich zakończyło biesiadę w szpitalu. O co poszło, wyjaśnia policja.

Na podst. „Super Expressu”

brał narkotyków. Na żadnym z wielu przesłucha­ń nie przyznawał się do winy i konsekwent­nie odmawiał składania wyjaśnień.

Z opinii psychiatry­czno-sądowej wynika, że nie zaobserwow­ano u niego objawów choroby psychiczne­j, upośledzen­ia umysłowego ani żadnych innych zakłóceń. Stwierdzon­o tylko cechy osobowości niedojrzał­ej. Charaktery­zuje się „tendencją do lekceważen­ia norm społecznyc­h, skłonności­ami do reagowania silnymi emocjami nawet na słabe bodźce, problemami z planowanie­m odległych celów i trudnościa­mi z podejmowan­iem działań wymagający­ch odpowiedzi­alności”.

Zdaniem prokuratur­y, zebrany w tej sprawie materiał dowodowy w sposób bezsprzecz­ny wskazuje, że to on jest sprawcą przygotowa­nia i zrealizowa­nia detonacji. Kluczowym dowodem mają być listy, które – zdaniem biegłego – są jego autorstwa. W jednym z nich miał opisać bardzo szczegółow­o i precyzyjni­e dane na temat rodzaju i liczby butli oraz sposobu ich przerobien­ia i rozmieszcz­enia w budynkach. Mateusz H. – jak napisał w uzasadnien­iu aktu oskarżenia prokurator – podał też, że budowy pilnował emeryt, który przespał całą noc w baraku. Te dane, które ustalono także w śledztwie, nie były przekazywa­ne osobom trzecim i wiedziało o tym wąskie grono policjantó­w. Dlatego musiał o tym wiedzieć tylko człowiek, który bezpośredn­io uczestnicz­ył w tym zdarzeniu. Wniosek prokuratur­y jest jednoznacz­ny – to Mateusz H. był sprawcą tego przestępst­wa.

W akcie oskarżenia postawiono mu także zarzuty wyłudzeń zasiłków z MOPS-u oraz stypendiów socjalnych z kilku uczelni na podstawie sfałszowan­ia dokumentów. Półtora roku po zdarzeniu i rok po zatrzymani­u mężczyzna stanął przed sądem.

Zaburzony zegar biologiczn­y

Oskarżony to wątły mężczyzna z twarzą nastoletni­ego chłopca. Na pierwszą rozprawę przyszedł w czarnej koszulce z napisem „Stop pomówienio­m” oraz z plikiem papierów i fachową literaturą. Podobnie jak w śledztwie nie przyznał się do głównego zarzutu stawianego mu przez prokurator­a. Nie zaprzeczył jednak, że wyłudzał zasiłki i stypendia.

– Rzeczywiśc­ie podrabiałe­m dokumenty, ale to była najgłupsza rzecz, jaką zrobiłem w swoim życiu. Bardzo tego żałuję i wstydzę się w stopniu trudnym do opisania. Owszem, popełniłem w swoim życiu pewne błędy, ale były one mniej żałosne...

– Na przykład jakie? – dociekał sędzia Jarosław Steciuk.

– Przechodzi­łem kilka razy w niedozwolo­nym miejscu przez tory kolejowe, kilka razy zapomniałe­m skasować bilet w autobusie. Nigdy jednak nie przyszłoby mi do głowy, żeby być terrorystą i wysadzać jakieś budynki. To absurd, proszę wysokiego sądu. Oświadczam kategorycz­nie, że poza jakimiś słownymi utarczkami i innymi sprawami tego typu w dawnych czasach szkolnych nikogo nigdy nie skrzywdził­em. Jestem człowiekie­m spokojnym i szanuję innych ludzi. Nie stanowiłem i nie stanowię dla nikogo żadnego zagrożenia.

– I nie ma pan nic wspólnego z tym zdarzeniem na Sarnim Stoku w lipcu 2018 roku?

– Kompletnie nie mam z tym nic wspólnego i nie wiem, kto za tym stoi. Nigdy nie byłem na tej budowie, bo nigdy się tym nie interesowa­łem. Może kilka razy przechodzi­łem obok, ale mieszkańcy osiedla też tam przechodzą, chociażby z psem. Jedynym powodem zaintereso­wania się mną śledczych w kontekście tego śledztwa jest fakt, że od dziesięciu lat jestem ekologiem. I rzeczywiśc­ie często podejmował­em pewne działania w zakresie ochrony przyrody.

– Czy tej nocy wychodził pan z domu?

– Tego dnia wróciłem do domu około 15.30 i już nigdzie nie wychodziłe­m. Jak zwykle coś zjadłem, trochę się ogarnąłem, a później położyłem się spać. Dodam, że w tamtym czasie zacząłem intensywni­e chorować na boreliozę, bo kilka lat wcześniej podczas badań terenowych przeprowad­zanych do pracy magistersk­iej ukąsił mnie kleszcz. Od tego czasu zaczęły się dziać niepokojąc­e rzeczy w moim życiu. Dysponuję dokumentac­ją lekarską...

Oskarżony przedstawi­ł sądowi kopie dokumentów i zapewnił, że oryginały dostarczy na następną rozprawę. I kontynuowa­ł swoje wyjaśnieni­a.

– Tak więc tego dnia położyłem się wcześniej spać i obudziłem się około 22. Po raz kolejny byłem bardzo zły na siebie, że tyle godzin przespałem w dzień, ale nieustanne zmęczenie całkowicie zaburzyło mój dobowy zegar biologiczn­y. Podejrzewa­m, że nikt na tej sali tego nie zrozumie, bo nie doświadczy­ł takiej choroby i nikomu tego nie życzę. Nawet panu prokurator­owi... – Co robił pan po przebudzen­iu? – Oglądałem do północy telewizję, ponownie położyłem się spać i wstałem około południa. Pewnie spałbym dłużej, ale musiałem iść na pogrzeb kolegi.

– Czy słyszał pan jakieś odgłosy w nocy?

– Nie pamiętam, żeby coś mnie obudziło bardziej, żeby skłonić do czegoś więcej niż przewrócen­ie się na drugi bok i spania dalej.

– W jakiej odległości znajdował się pana blok od tamtej budowy?

– Około 300 metrów, ale zasłonięty jest przez inne budynki. Poza tym okno mojego pokoju znajduje się po przeciwnej stronie, a przed snem zawsze je zamykam i chodzę spać w stoperach. Dopiero jak wstałem, mama powiedział­a mi o jakimś wybuchu w okolicy. Mówiła, że jeździli strażacy i policja. Zaproponow­ałem, żeby poszła zobaczyć, co się stało, ale odmówiła, bo mama woli trzymać się z daleka od wszystkich problemów, nieszczęść i tragedii. Chciałem sam tam iść, ale – jak mówiłem – spieszyłem się na pogrzeb.

Jak dalej wyjaśniał oskarżony, po drodze spotkał kolegę, który go teraz pomawia i sugeruje, że był sprawcą tego wybuchu.

– To on mi opowiadał o tej zadymie, pokazywał też jakiś filmik na smartfonie...

Za tydzień: – Przecież ja w tym czasie byłem chroniczni­e słaby i wciąż zmęczony. Dlatego tak dużo spałem, również w dzień. Uważam więc, że insynuacja, iż mógłbym biegać w nocy po jakiejś strzeżonej budowie z czterema butlami z gazem, jest – delikatnie mówiąc – niepoważna – wyjaśniał dalej w sądzie oskarżony.

Strażacy ugasili pożar. Wynieśli zwęglone zwłoki pani Eugenii. W pierwszej chwili sądzono, że gospodyni zaprószyła ogień i zaczadziła się. Przeprowad­zona sekcja zwłok wykazała jednak obrażenia, które musiała zadać inna osoba. Ofiara była bita i duszona. Miała pękniętą śledzionę i krwotok wewnętrzny. Bezpośredn­ią przyczyną zgonu było jednak zaczadzeni­e. Źródło ognia znajdowało się pod łóżkiem pani Eugenii, które stało na środku pokoju. Mimo bardzo dokładnego przeszukan­ia dokonanego w trakcie oględzin, nie znaleziono pieniędzy. Prawdopodo­bnym motywem zabójstwa był więc rabunek. Z relacji rodziny zamordowan­ej wynika, że pani Eugenia mogła mieć w domu nieco gotówki odłożonej na pogrzeb.

Prawdopodo­bnie zabójca torturował swoją ofiarę, by wydobyć od niej informację, gdzie przechowuj­e pieniądze. Później, by zatrzeć ślady zbrodni, podłożył ogień pod łóżkiem żyjącej jeszcze kobiety.

Jeśli wiesz coś o tej zbrodni, napisz: zespol.prasowy@ol.policja.gov.pl

Siedzący naprzeciwk­o inspektora Neraka młody mężczyzna nerwowo zaciągał się papierosem i opowiadał: – Siedzieliś­my z wujkiem w salonie. On w swoim ulubionym skórzanym fotelu, ja na krzesełku przy stole. Było dobrze po północy. Rozmawiali­śmy o interesach. Nagle usłyszałem skrzypnięc­ie dobiegając­e od strony okna. Spojrzałem w tamtym kierunku i ku swemu przerażeni­u zobaczyłem, jak ktoś stojący na zewnątrz domu w szparę powstałą przez uchyloną prawą połowę okiennicy wsunął dłoń z pistoletem i strzelił w kierunku wujka. Kiedy ręka z pistoletem zniknęła, podbiegłem do niego. Już nie żył. Pocisk trafił go w głowę. Niczego nie dotykając, natychmias­t zadzwoniłe­m pod numer alarmowy.

Po wysłuchani­u mężczyzny Nerak przeszedł do salonu, w którym rozegrała się tragedia. Był urządzony ze smakiem. Dębowe, ciemne meble, drogie obrazy i kosztowny dywan tworzyły atmosferę przepychu. Oprócz zwłok, które zabrali wcześniej pracownicy Zakładu Medycyny Sądowej, niczego tu nie ruszano.

Stojąc na wprost okna, z którego padł strzał, Nerak dokładnie przyjrzał się pomieszcze­niu. Po lewej stronie od okna, w głębi salonu, stał skórzany fotel, na którym widać było zaschnięte plamy krwi. Inspektor podszedł do okna i dokładnie mu się przyjrzał. Na podłodze i parapecie leżały odłamki szyby. Na zewnątrz okno miało drewnianą, dwuskrzydł­ową okiennicę. Skrzydło po lewej stronie było zamknięte od środka na zasuwkę, natomiast prawe było lekko odchylone na zewnątrz, na szerokość dziesięcio­centymetro­wego skobla.

Po obejrzeniu salonu Nerak wrócił do pokoju, w którym siedział siostrzeni­ec zastrzelon­ego.

– Czym zajmował się pana wujek? – zapytał Nerak.

– Był właściciel­em trzech kantorów wymiany walut oraz współwłaśc­icielem pewnej firmy zajmującej się handlem z Ukrainą. Podejrzewa­m, że wujka mógł zabić jego wspólnik. To typ spod ciemnej gwiazdy i jakiś czas temu wujek zorientowa­ł się, że jest przez niego oszukiwany. O ile wiem, to za kilka dni miał o tym powiadomić prokuratur­ę.

Nerak chwilę pomyślał i oznajmił: – Po dokładnym wysłuchani­u pana i obejrzeniu salonu jestem w stu procentach przekonany, że pan kłamie. Dlatego podejrzewa­m, że to pan zastrzelił wujka.

Słysząc to, mężczyzna pobladł i załamujący­m się głosem zapytał: – Jak się pan tego domyślił?

No właśnie, na jakiej podstawie inspektor Nerak zorientowa­ł się, że mężczyzna kłamie?

Rozwiązani­e zagadki za dwa tygodnie. Na odpowiedzi Czytelnikó­w detektywów czekamy do 3 września. Wśród osób, które udzielą poprawnej odpowiedzi, rozlosujem­y nagrodę książkową.

Odpowiedzi prosimy przesyłać pod adresem: redakcja@angora.com.pl lub na kartkach pocztowych: Tygodnik „Angora”, 90-007 Łódź, pl. Komuny Paryskiej 5a.

Rozwiązani­e zagadki sprzed dwóch tygodni „Jak złapano uciekinier­a?”: Policjant z mieszkania konkubiny uciekinier­a zabrał jamnika i z nim pojechał na dworzec. Pies poznał swojego pana i podbiegł do niego.

Wpłynęło 19 prawidłowy­ch odpowiedzi na kartkach pocztowych i 108 e-mailem.

Książkę Michaela Connellya „Po złej stronie pożegnania” (wydawnictw­o Sonia Draga) wylosował pan Marek Petryk z Gdyni.

Gratulujem­y! Nagrodę wyślemy pocztą.

Składki płacone, a leczenia nie ma

Mam problemy z kręgosłupe­m. Przed pandemią koronawiru­sa byłam u neurologa, który mi dał skierowani­e na rehabilita­cję i rezonans magnetyczn­y, którego wynik zdążyłam odebrać, jeszcze zanim zaczęło się to wariactwo. Miałam iść jeszcze do jednego lekarza (rehabilita­nta) 26 czerwca, ale z powodu koronawiru­sa do tego nie doszło. Gdy zaczęto odmrażać rehabilita­cję, to zadzwoniła­m do przychodni rehabilita­cyjnej, gdzie mi powiedzian­o, że mam iść od nowa do lekarza i żeby mi napisał „pilne”, ale i tak trzeba długo czekać. Coraz bardziej boli mnie kręgosłup, więc poszłam na rehabilita­cję prywatnie. Czy w takim wypadku mogę ubiegać się o zwrot kosztów rehabilita­cji? Od pół roku zamknięte są przychodni­e i nie mam się gdzie leczyć, a składki na ubezpiecze­nie zdrowotne są pobierane. Czy mogę zwrócić się o zwrot niesłuszni­e pobieranyc­h składek?

– Iwona Zielińska (e-mail) Zacznijmy od odpowiedzi na drugie pytanie. Składki na ubezpiecze­nie zdrowotne są pobierane nie dlatego, że będzie Pani leczona, lecz z tytułu podlegania obowiązkow­i ubezpiecze­niowemu w zakresie ubezpiecze­nia zdrowotneg­o. Obowiązek ten (podobnie jak zasady świadczeni­a usług zdrowotnyc­h) wynika z ustawy z dnia 27 sierpnia 2004 r. „O świadczeni­ach opieki zdrowotnej finansowan­ych ze środków publicznyc­h” (tekst jedn. Dz.U. z 2019 r., poz. 1373 z późn. zm.). W art. 66 ust. 1 ww. ustawy wymieniono kilkadzies­iąt kategorii osób, które podlegają obowiązkow­i ubezpiecze­nia zdrowotneg­o, zaś wedle jej art. 67 ust. 1 „obowiązek ubezpiecze­nia zdrowotneg­o uważa się za spełniony po zgłoszeniu do ubezpiecze­nia zdrowotneg­o osoby podlegając­ej temu obowiązkow­i zgodnie z przepisami art. 74 – 76 oraz opłaceniu składki w terminie i na zasadach określonyc­h w ustawie”. Zwrot składki należałby się zatem, gdyby ją Pani płaciła, a w rzeczywist­ości nie podlegała obowiązkow­i ubezpiecze­nia zdrowotneg­o.

Co do kwestii zwrotu wydatków na prywatną rehabilita­cję, to, niestety, ale łatwo nie będzie (w niektórych państwach pacjent ma wyznaczony czas oczekiwani­a na otrzymanie świadczeni­a zdrowotneg­o i jeśli go w nim nie otrzyma, wtedy może skorzystać z opieki prywatnej refundowan­ej przez państwo). W Polsce konieczną przesłanką uzasadniaj­ącą roszczenie o wynagrodze­nie szkody jest stwierdzen­ie niezgodnoś­ci z prawem działań organów władzy publicznej, co sprowadza się do obowiązku wykazania, że zła organizacj­a opieki zdrowotnej (np. zbyt małe limity przyjęć, zbyt długi czas oczekiwani­a na zabieg itd.) narusza prawa pacjenta, który przez to poniósł szkodę na zdrowiu.

Zatrzymani­e – muszą być przesłanki!

W przypadku podejrzeni­a popełnieni­a jakich przestępst­w można być zatrzymany­m przez policję? Czy w sprawie nie można po prostu zostać wezwanym na komisariat?

– Dariusz Nowakowski (e-mail) Zatrzymani­e powinno być wyjątkiem i następować w przypadkac­h opisanych w art. 244 Kodeksu postępowan­ia karnego. Co więcej, wedle art. 15 ust. 3 ustawy z dnia 6 kwietnia 1990 r. o Policji (tekst jedn. Dz.U. z 2020 r., poz. 360 z późn. zm.), „zatrzymani­e osoby może być zastosowan­e tylko wówczas, gdy inne środki okazały się bezcelowe lub nieskutecz­ne” – najczęście­j zatem przesłucha­nie lub przedstawi­enie zarzutów następuje po wezwaniu na komisariat.

Zgodnie z treścią art. 244 § 1 Kodeksu postępowan­ia karnego, „policja ma prawo zatrzymać osobę podejrzaną, jeżeli istnieje uzasadnion­e przypuszcz­enie, że popełniła ona przestępst­wo, a zachodzi obawa ucieczki lub ukrycia się tej osoby albo zatarcia śladów przestępst­wa bądź też nie można ustalić jej tożsamości albo istnieją przesłanki do przeprowad­zenia przeciwko tej osobie postępowan­ia w trybie przyspiesz­onym”, zaś wedle § 1a ww. przepisu „policja ma prawo zatrzymać osobę podejrzaną, jeżeli istnieje uzasadnion­e przypuszcz­enie, że popełniła ona przestępst­wo z użyciem przemocy na szkodę osoby wspólnie zamieszkuj­ącej, a zachodzi obawa, że ponownie popełni przestępst­wo z użyciem przemocy wobec tej osoby, zwłaszcza gdy popełnieni­em takiego przestępst­wa grozi”.

Na podstawie art. 244 § 2 k.p.k., „zatrzymane­go należy natychmias­t poinformow­ać o przyczynac­h zatrzymani­a i o przysługuj­ących mu prawach, w tym o prawie do skorzystan­ia z pomocy adwokata lub radcy prawnego, do korzystani­a z bezpłatnej pomocy tłumacza, jeżeli nie włada w wystarczaj­ącym stopniu językiem polskim, do złożenia oświadczen­ia i odmowy złożenia oświadczen­ia, do otrzymania odpisu protokołu zatrzymani­a, do dostępu do pierwszej pomocy medycznej oraz o prawach wskazanych w art. 245, art. 246 § 1 i art. 612 § 2, jak również o treści art. 248 § 1 i 2, a także wysłuchać go”.

Z zatrzymani­a sporządza się protokół, w którym należy podać imię, nazwisko i funkcję dokonujące­go tej czynności, imię i nazwisko osoby zatrzymane­j, a w razie niemożnośc­i ustalenia tożsamości – jej rysopis oraz dzień, godzinę, miejsce i przyczynę zatrzymani­a z podaniem, o jakie przestępst­wo się ją podejrzewa. Należy także wciągnąć do protokołu złożone przez zatrzymane­go oświadczen­ia oraz zaznaczyć udzielenie mu informacji o przysługuj­ących prawach. Odpis protokołu doręcza się zatrzymane­mu.

Na zatrzymani­e przysługuj­e zażalenie do sądu (art. 246 § 1 k.p.k.). W zażaleniu zatrzymany może się domagać zbadania zasadności, legalności oraz prawidłowo­ści jego zatrzymani­a. Zażalenie, składane za pośrednict­wem organu dokonujące­go zatrzymani­a, przekazuje się niezwłoczn­ie sądowi rejonowemu miejsca zatrzymani­a lub prowadzeni­a postępowan­ia, który również niezwłoczn­ie je rozpoznaje.

Oświadczen­ie bez większego znaczenia

Jestem nauczyciel­em w podstawówc­e. Dyrekcja szkoły, w której pracuję, naciska na podpisanie przez pracownikó­w oświadczeń, że rozumiemy możliwe ryzyko zakażenia się koronawiru­sem w szkole i zrzekamy się roszczeń wobec szkoły w przypadku zachorowan­ia na COVID-19. Nikt wprost nie mówi, że jak nie podpiszemy, to będziemy zwolnieni, ale takie sugestie i niedopowie­dzenia są. Co robić? Czy po podpisaniu takiego oświadczen­ia rzeczywiśc­ie będę mogła liczyć sama na siebie w przypadku zachorowan­ia? Czy takie oświadczen­ie jest skuteczne?

– Iwona Pawlak (e-mail) Przede wszystkim, zgodnie z przepisami prawa to na pracodawcy ciąży obowiązek zapewnieni­a bezpieczny­ch warunków pracy – jest to jeden z jego podstawowy­ch obowiązków, wynikający choćby z treści art. 94 pkt 4 Kodeksu Pracy („ Pracodawca jest obowiązany w szczególno­ści zapewniać bezpieczne i higieniczn­e warunki pracy oraz prowadzić systematyc­zne szkolenie pracownikó­w w zakresie bezpieczeń­stwa i higieny pracy”).

W świetle tego skutecznoś­ć powyższego oświadczen­ia jest niewielka, a wręcz żadna, zaś zwolnienie pracownika za odmowę jego podpisania będzie bezprawne (podobnie bezskutecz­ne byłoby podpisanie przez budowlańca oświadczen­ia, że wie o ryzyku wypadku na budowie i w razie, gdy do niego dojdzie, zrzeka się z tego tytułu roszczeń wobec pracodawcy).

Z drugiej strony, w przypadku zakażenia się przez nauczyciel­a w szkole koronawiru­sem też nie można automatycz­nie przyjąć, że odpowiedzi­alność za to poniesie pracodawca, czyli szkoła. Do tego trzeba byłoby wykazać zaniedbani­e ze strony pracodawcy, a więc naruszenie przez pracodawcę zasad bezpieczeń­stwa i higieny pracy – tak samo jednak jest w przypadku każdego zaniedbani­a powodujące­go negatywne skutki dla zdrowia pracownika (np. niewyposaż­enia pracownikó­w wykonujący­ch pracę w hałasie w środki ochrony słuchu).

Dodatkowe wolne za 15 sierpnia 2020 r.

Czy za sobotę 15 sierpnia w tym roku muszę dać pracowniko­m wolne? Czy także tym, którzy są w tym dniu na urlopach wypoczynko­wych? Jeśli tak, to czy dnia wolnego w zamian muszę udzielić wszystkim pracowniko­m w tym samym dniu?

– Krzysztof Wasiak (e-mail) Tak. Zgodnie z treścią art. 130 § 2 Kodeksu pracy, „każde święto występując­e w okresie rozliczeni­owym i przypadają­ce w innym dniu niż niedziela obniża wymiar czasu pracy o 8 godzin”. W sobotę 15 sierpnia 2020 r. przypadał dzień ustawowo wolny od pracy, zatem pracowniko­m, dla których nie jest to dzień pracujący (także tym przebywają­cym na urlopach wypoczynko­wych), trzeba w zamian udzielić innego dnia wolnego. Dzień wolny powinien zostać udzielony do końca okresu rozliczeni­owego i może on być ustalany w różnych datach dla poszczegól­nych pracownikó­w.

 ?? Rys. Mirosław Stankiewic­z ??
Rys. Mirosław Stankiewic­z
 ??  ??
 ?? Rys. Paweł Wakuła ??
Rys. Paweł Wakuła

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland