...tak szybko odchodzą
Nie mam moralnej odwagi, by w całości zacytować słowa poczciwego ks. Jana Twardowskiego, bo sytuacja w rządzie Najjaśniejszej normalna nie jest. Nie brałem nigdy pod uwagę zapowiedzi premiera Morawieckiego, że za miesiąc zacznie sam rekonstruować gabinet, bo wiadomo, że jak Morawiecki mówi, to znaczy tyle, że mówi. Decyzje podejmuje Kaczyński. Aliści sytuacja obecna zdaje się sugerować, że zmiany personalne już się toczą, a rząd rekonstruuje się sam. Przynajmniej w trzech przypadkach – do tego na własnych warunkach. I tylko pani Wandzia z Ministerstwa Cyfryzacji rzuciła posadę wiceminister, by zyskać finansowo. Reszta spieprza z frontu, nie oglądając się na nic. Dymisje dwóch ministrów zdrowia i jednego od spraw zagranicznych miały ciężar natychmiastowej wykonalności. Żaden z nich nie czekał ani chwili na formalną zgodę premiera! Ponoć ustalali to miesiące temu, ale przez trzy dni Morawiecki sprawiał wrażenie głęboko oszołomionego wypadkami, jakby operator telekomu odciął mu nagle łączność z prezesem.
Moje rozczarowanie wzbudziło odejście Łukasza Szumowskiego. Z kilku powodów. Szumowski był inną twarzą rządów PiS. Inteligentny, obyty w świecie, z zawodem i dorobkiem, był obiecująco kimś innym, niż np. poseł Tarczyński, którego Kaczyński odsyła do ławki gniewnym ruchem ręki. Innym niż milczące przydupasy, grzejące się ciepłem odbitym, którym partia życie ratuje. Przez pierwsze tygodnie pandemii Szumowski budził szacunek i sympatię, które automatycznie rozciągały się na pisowski aktyw partyjny i monstrualny rząd. Budził też nadzieję, że władza może mieć wizerunek inny niż wyciskają go w zbiorowej pamięci Polaków Jacek Sasin czy Beata Mazurek. Cieniem na „apostolskim” – jak prawił jakiś duchowny wazeliniarz – obliczu Łukasza legło jednak partactwo ministra zdrowia i jego cwanej drużyny. Każdy, kto choć otarł się o biznes, tarł gały ze zdumienia... Stuprocentowa, gigantyczna przedpłata dla nieznanej nikomu spółeczki spoza branży medycznej? Na zakup sprzętu, o którym szemrana spółeczka nie miała pojęcia. Potem wielotygodniowe opóźnienia w dostawach, niezrealizowanych w pełni zresztą do dziś. Szumowski wcześniej sprawiał wrażenie, że wie, co to duży pieniądz, bo to u nich rodzinne, czemu się więc podłożył? Oddał lekką ręką państwową kasę byłemu handlarzowi bronią, nauczycielowi szusowania i sprzedawcy oscypków, a może i – któż to wie – żętycy? Minister przysięga przy tym przekonująco, że rekomendacje tajnych służb były mimo to dla oferentów pozytywne, może więc to nie minister parł do tego dziwnego geszeftu, ale to służby podsunęły mu swoich figurantów? Może stąd płynie zadziwiająca chwilami pewność siebie Łukasza Sz., że niewydana kasa wróci na konto ministerstwa? I do tego z karnymi odsetkami! Może Szumowski już wie, że jeśli legnie w boju spółeczka z Lublina, to jej zobowiązania przejmie Orlen, który też prowadził z nią milionowe biznesy? I że żadnej komisji śledczej zapowiadanej przez sejmowe koguciki nie będzie? Przynajmniej do kiedy PiS będzie miało w Sejmie większość.
Stylu, w jakim Szumowski i jego ekipa wydali budżetowe pieniądze na złe maseczki, niedostarczone przyłbice i nieliczne respiratory, nie tłumaczy naiwne wyznanie, że w tamtym czasie wszedłby w spółkę nawet z diabłem. Tę ocenę pogłębia też matactwo nielicujące z etosem lekarza, ba! – nielicujące z etosem urzędnika państwowego. Szumowski bił się bowiem głośno w piersi, zapewniając, że nie odejdzie ze stanowiska, po czym kilka dni później odchodzi z uśmiechem na twarzy! Zapewniając przy tym jeszcze, że wcześniej musiał kłamać, bo wyszedłby na kogoś niepoważnego... On, bokser amator, zapomniał, że ucieczka z ringu w połowie rundy to nie jest taktyka, ale kompromitacja? Gdybyż to zrobił ze strachu... Ale nie, jemu tylko robota zbrzydła. A przecież sam twierdził, że jest żeglarzem i sternikiem, więc wie, że okrętu się nie opuszcza, gdy zbliża się jakiś krytyczny moment. A przecież zbliża się nieuchronnie. Dobrze, że Szumowski jest kardiologiem, a nie kardiochirurgiem, bo trudno byłoby znaleźć przytomnego pacjenta, który uwierzyłby temu bogobojnemu kawalerowi maltańskiemu, że nie odejdzie od stołu w połowie zabiegu, bo zachce mu się do dzieci, żony i świętego spokoju... Donald Tusk, zmieniający w mediach status z obrońcy narodu na dyżurnego satyryka kraju, roześmiał się krzywo: „Przecież Uchadzi! (Odejdź!) było pod adresem Łukaszenki, a nie Łukasza”.
Komentatorzy życzliwi Szumowskiemu piszą, że choć dymisja ich nie zaskoczyła, to zaskoczył ich sam jej moment. I chyba nie tylko ich, bo premier znów okazał się malowany, a Kaczyński zbaraniały. Próbował sytuację wykorzystać nieutulony w żalu po swym stanowisku były marszałek senatu Karczewski i zgłosił się na ochotnika, by objąć tekę ministra zdrowia, ale na szczęście zdecydowano się na fachowca. Wszyscy bowiem pamiętają, że Karczewski nawet jako wolontariusz kosztuje budżet ciężkie pieniądze...
Świadomy zamętu i rozczarowania, jakie wywołał, Łukasz Szumowski tłumaczy swą niezrozumiałą, a może tylko egoistyczną decyzję, że była ona uzgodniona, więc przewidziana. I nie ma w niej drugiego dna! Zgadzam się z byłym ministrem. Tu nie ma drugiego dna. Jest tylko pierwsze.
henryk.martenka@angora.com.pl