Niedyplomatyczny dyplomata
Już od ponad miesiąca było wiadomo, że z Ministerstwa Spraw Zagranicznych odejdzie Jacek Czaputowicz, co zresztą sam ogłosił. Jednak do dziś nie wiemy, czy chciał odejść, czy musiał.
Kiedy obejmował tekę szefa dyplomacji, miał wiele atutów: opozycyjną przeszłość, wykształcenie (doktorat z habilitacją) oraz doświadczenie w służbie cywilnej i dyplomacji. Miał też jedną dużą wadę: nazywano go uczniem Geremka, a to w PiS-ie gorzej niż należenie do PZPR.
Mimo to Jarosław Kaczyński dał mu szansę i Czaputowicz ją wykorzystał. Dyplomacja ma to do siebie, że rzadko poznajemy jej kulisy. Minister wydawał się skuteczny, a z pewnością nie gorszy (co nie było takie trudne) niż jego poprzednik Witold Waszczykowski. Cieniem na jego dyplomatycznej służbie kładzie się jednak nieporadność, z jaką podczas warszawskiego szczytu w sprawie Iranu w lutym 2019 r. słuchał bez żadnej reakcji wystąpienia swojego amerykańskiego kolegi Mike’a Pompeo. Sekretarz stanu USA wychwalał Franka Blaichmana (komunistyczny bandyta który podczas wojny rabował polskich chłopów, a potem został funkcjonariuszem Urzędu Bezpieczeństwa) jako wzór dla polskiego i amerykańskiego narodu. A potem upomniał nas w sprawie konieczności uregulowania kwestii restytucji mienia pożydowskiego, niepomny na umowę Polska – USA z 1960 r., która załatwiła te kwestie definitywnie.
Gdy wszyscy zastanawiali się, czy następcą Czaputowicza zostanie Konrad Szymański, Jarosław Gowin czy może Krzysztof Szczerski, premier ogłosił, że będzie nim Zbigniew Rau.
Ten profesor prawa z Uniwersytetu Łódzkiego jest wybitnym specjalistą z zakresu myśli filozofii politycznej (szczególnie liberalizmu). Był stypendystą i wykładowcą na uczelniach w Europie
Zachodniej i Stanach Zjednoczonych. Jednak zarówno w kierowanej przez siebie katedrze (gdzie pracuje także Kazimierz Michał Ujazdowski), jak i w Łódzkim Urzędzie Wojewódzkim (w latach 2015 – 2019 był łódzkim wojewodą) hołdował raczej feudalnym, a nie liberalnym metodom zarządzania.
Dyrektorem jego biura, a potem następcą na stanowisku wojewody został były student, asystent i doktorant.
Odejście ze stanowiska wojewody (po wygraniu wyborów do Sejmu) wielu pracowników Urzędu Wojewódzkiego przyjęło z ulgą, ponieważ według nich największą wadą profesora jest... brak dyplomacji.
Trudno przypuszczać, żeby Zbigniew Rau został polskim Metternichem czy Talleyrandem, ale dobrze by było, żeby osiągnął chociaż poziom innego absolwenta Uniwersytetu Łódzkiego – Stefana Olszowskiego.
W cieniu zmian na stanowiskach dwóch konstytucyjnych ministrów miała miejsce dymisja Wandy Buk, podsekretarza stanu w resorcie cyfryzacji. Ministerstwo zapewne nie przetrwa rekonstrukcji, więc trudno się dziwić, że pani Buk (córka zmarłego w katastrofie smoleńskiej generała Buka, dowódcy wojsk lądowych) poszukała sobie nowej posady. W zarządzie PGE zamiast dotychczasowych 10 tys. prawdopodobnie będzie zarabiać prawie 10 razy więcej. Ale nie ma w tym nic złego, bo mimo zaledwie 32 lat pani minister to osoba znająca języki i wszechstronnie wykształcona: jest adwokatem (ukończyła ten sam wydział co Zbigniew Rau) i robi doktorat w Akademii Sztuki Wojennej. Jest przy tym inteligentna i ładna, co w PiS-ie często się nie zdarza.
Rekonstrukcja jeszcze się nie zaczęła, a już jak u Hitchcocka mamy trzęsienie ziemi. Potem z pewnością napięcie jeszcze będzie rosnąć.