Obowiązkowy powrót do szkoły
Mimo że padają kolejne dzienne rekordy liczby osób zakażonych koronawirusem, Ministerstwo Edukacji Narodowej wydaje się nieugięte – 1 września wszyscy uczniowie powinni stawić się w szkołach. MEN przypomina o konsekwencjach naruszenia „obowiązku szkolnego”.
„Rodzic może zostawić dziecko tylko wtedy, gdy w domu znajduje się członek rodziny objęty kwarantanną lub jest to uzasadnione chorobami dziecka, w tym objawami infekcji dróg oddechowych lub choroby przewlekłej – na podstawie opinii lekarza sprawującego opiekę zdrowotną nad uczniem z taką chorobą” – poinformował resort. Przepis mówi, że w razie nieusprawiedliwionej nieobecności dziecka w szkole przez co najmniej pół miesiąca rodzic może zostać ukarany grzywną do 10 tys. zł. Konsekwencje wynikają z art. 42 Prawa oświatowego i są realizowane w trybie przepisów o postępowaniu egzekucyjnym w administracji. – W skrajnych przypadkach mogłoby to się nawet otrzeć o sąd rodzinny – mówi adwokat Andrzej Śmigielski.
Organizacja lekcji w czasie pandemii
Rozporządzenia w tej sprawie zostały opublikowane dopiero niedawno – przypominają dyrektorzy szkół. To, według nich, przynajmniej o miesiąc za późno. W rozporządzeniach zaleca się m.in. taką organizację pracy szkoły, która umożliwi zachowanie dystansu (nauczyciele i inni pracownicy szkoły powinni zachowywać dystans społeczny między sobą, w każdej przestrzeni placówki, wynoszący min. 1,5 m) i ograniczy gromadzenie się uczniów (np. różne godziny przychodzenia uczniów z poszczególnych klas, różne godziny przerw lub zajęć na boisku) oraz unikanie częstej zmiany pomieszczeń, w których odbywają się zajęcia. – Prócz wietrzenia sal i lekcji wuefu na świeżym powietrzu GIS proponuje na przykład, by uczniowie wychodzili na przerwy o różnych porach. Jak oni to sobie wyobrażają? – pyta Marek Gaweł, dyrektor Zespołu Szkół nr 8 w Krakowie. – Przecież nauczyciel po lekcji z jedną klasą ma następną lekcję. Aby spełnić to zalecenie, musiałby się kilka razy sklonować.
– Nie ma szans, by powrót do szkół odbył się naprawdę bezpiecznie – mówią jednym głosem związkowcy reprezentujący różne centrale. – Dyrektorzy placówek nie są w stanie spełnić wytycznych, bo (poza brakiem czasu) nie dysponują wystarczającą przestrzenią, by zapewnić dystans społeczny.
Jeśli sytuacja epidemiczna zagrozi zdrowiu uczniów, dyrektorzy szkół mogą wprowadzić zajęcia zdalne lub częściowo zdalne – poinformowała rzeczniczka MEN Anna Ostrowska. Takie rozwiązanie jest możliwe jednak dopiero po konsultacji ze służbami sanitarnymi.
Strefy żółte i czerwone
Nie można zapominać, że szkoły funkcjonują także w powiatach „żółtych i czerwonych”. Co z nimi? Taki status powiatów nie oznacza jeszcze automatycznego zamykania placówek. Zgodnie z wytycznymi trzeba będzie mierzyć temperaturę ciała pracownikom przy wejściu do szkoły. W przypadku gdy będzie ona równa albo przekroczy 38°C, zatrudniony nie podejmie pracy i powinien skorzystać z teleporady medycznej – przypomina ministerstwo. Podobne zasady mają dotyczyć uczniów. – W naszej placówce jest łącznie blisko tysiąc uczniów i pracowników. Nie ma możliwości dokonywania wszystkim pomiaru – mówi Jacek Rudnik, były dyrektor gimnazjum, a obecnie wicedyrektor Szkoły Podstawowej nr 11 w Puławach.
Wszystko na głowach dyrektorów
Wychodzi na to, że podejmując decyzję o powrocie do zajęć stacjonarnych, Ministerstwo Edukacji Narodowej chce jednocześnie zrzucić z siebie odpowiedzialność za potencjalny wzrost zakażeń, obarczając wszelkimi obowiązkami organizacyjnymi dyrektorów szkół i przedszkoli. To dyrektorzy będą od 1 września odpowiedzialni za sytuację na swoim terenie i to oni staną pod ścianą w przypadku nagłego wzrostu wirusowych infekcji. Dodajmy do tego spodziewane braki kadrowe spowodowane obawą nauczycieli (szczególnie tych starszych) przed zakażeniem. Nie można wykluczyć, że ci właśnie nauczyciele skorzystają z prawa do urlopów dla podratowania zdrowia. Nie można wykluczyć także, iż z pracy będą rezygnować zatrudniani dotychczas na tzw. godziny nauczyciele emeryci. Z takimi problemami dyrektorzy także będą musieli się zmierzyć.
Znikąd pomocy
Wydając pięć rozporządzeń regulujących działanie szkół i przedszkoli od 1 września, narzucając kosztowne często rozwiązania, resort edukacji nie wspomniał ani razu o pomocy finansowej, zrzucając wszystko na samorządy.
– Mamy dosyć zrzucania na nas odpowiedzialności za to, jak ma wyglądać edukacja. Minister (...) musi zrozumieć, że nasze możliwości finansowe już się dawno wyczerpały – mówi Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich. – Organy prowadzące muszą mieć środki finansowe na dostosowanie struktury organizacyjnej, zmniejszenie liczebności grup, zapewnienie większej liczby personelu obsługowego, skoro ma być cała kategoria działań zmierzających do częstej dezynfekcji, unikania wspólnych pomieszczeń. Przecież są hole, toalety, biblioteki, świetlice, stołówki, gdzie będą gromadzić się uczniowie. Takie przepisy i wytyczne może napisać ktoś, kto szkołę zna, bo tylko koło niej przejeżdża – dodaje Wójcik.
Postulat, by obowiązkowymi regularnymi testami objąć wszystkich nauczycieli i kadrę wspomagającą, ministerstwo uznało za niemożliwy do spełnienia.
A może dwa tygodnie później?
Interdyscyplinarne Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego, według którego jednoczesne otwarcie szkół może spowodować wzrost zakażeń do kilku tysięcy dziennie, zaproponowało, by rok szkolny wyjątkowo tym razem rozpocząć w połowie września. Aby po powrocie z kraju i z zagranicy dać rodzicom szansę obserwacji stanu zdrowia dziecka. Za pomysłem stoi sprawdzone już w praktyce i popierane przez epidemiologów twierdzenie, że okres dwóch tygodni kwarantanny da jasną odpowiedź na pytanie o zdrowie i pozwoli w sposób odpowiedzialny podjąć decyzję o posłaniu ucznia do szkoły.
Do chwili zamykania tego numeru „Angory” ministerstwo nie zmieniło swego stanowiska, pozostając przy dacie 1 września.
Na podst.: onet.pl, wp.pl, TVN24, Gazeta Prawna, Gazeta Wyborcza Kraków, Rzeczpospolita