Angora

Flota widmo

- NASZ EKSPERT Michał Fiszer komentuje MICHAŁ FISZER

Co się stało z naprawdę kiedyś wielką polską flotą handlową? W latach 70. czy 80. mieliśmy mnóstwo statków – towarowych, rybackich, promów, specjalnyc­h, szkolnych... Jako nastolatka odwiedzają­cego Gdynię czy Świnoujści­e fascynował mnie widok pięknych statków takich armatorów jak Polskie Linie Oceaniczne (żółte kominy), Polska Żegluga Morska (czarne kominy), Polska Żegluga Bałtycka (niebieskie kominy)... Co się z tym wszystkim stało? Gdzie są te wszystkie statki?

Zaczęło się od kryzysu polskiej gospodarki z lat 80. O ile jeszcze dwie dekady wcześniej Polskie Linie Oceaniczne (PLO) dysponował­y piękną serią 41 statków typu B 54 i B 454, tzw. dziesięcio­tysięcznik­ów, czyli najpięknie­jszych drobnicowc­ów świata, to w latach 80. większość floty armatora była już całkowicie przestarza­ła. We wspomniany­ch dziesięcio­tysięcznik­ach o wdzięcznyc­h nazwach takich jak „Bolesław Bierut” czy „Marceli Nowotko” na przykład, nie chodziło o to, że były piękne, choć ja patrzę na nie okiem modelarza. Były jednak bardzo ekonomiczn­e, dopasowane do potrzeb i niezawodne. Zarabiały dla Polski niemałe pieniądze, a wszystko w tzw. twardej walucie, której w PRL wiecznie brakowało.

W latach 80. w światowej żegludze nastąpiła całkowita rewolucja. Już nikt nie woził drobnicy w workach, skrzynkach i paczkach, bo świat opanowały wielce wygodne kontenery. Narodziło się pojęcie transport indermodal­ny, czyli przewóz danych kontenerów różnymi środkami transportu (statkiem, pociągiem, ciężarówką) od miejsca nadania do miejsca odbioru. Było to szalenie wygodne. A Polska spóźniła się na pociąg o nazwie „kontenerow­ce”. Nasze piękne drobnicowc­e niemal z dnia na dzień stały się zupełnie nieopłacal­ne, bo kontenerow­ce wzięły najbardzie­j lukratywną część rynku. Kolejna klasa nowych statków, to tzw. Ro-Ro, czyli Roll-on/Roll-off. W sumie były to swoiste promy, z rampą do wjeżdżania do nich pojazdów. Na dobrą sprawę były to promy, ale prom ma to do siebie, że pływa po jednej trasie, w tę i z powrotem, stąd jego angielskoj­ęzyczna nazwa „shuttle” – wahadłowie­c. A statki Ro-Ro to trumpy pływające po różnych trasach, w zależności od potrzeb. Chodzi tylko o to, że ładunki się do nich wtacza i zostawia na naczepach samochodow­ych, które są potem odbierane ciągnikami w porcie docelowym. Do załadunku tego rodzaju statków nie są potrzebne dźwigi portowe, bo ładunek sam do nich wjeżdża przez rampę. Pojawiły się też mieszańce – Con-Ro, czyli statki przewożące w połowie kontenery, a w połowie ładunki toczne. Bardzo często kontenery w tych statkach ustawia się na górnym pokładzie, a ładunki toczne – pod pokładem.

Chodzież i Żerań

Tak nazywają się dwa „polskie” statki należące do Polskich Linii Oceaniczny­ch z Gdyni. Kiedyś nazywały się MS „Chodzież” i MS „Żerań”, ale nazwy te okazały się za trudne, zwłaszcza dla różnych systemów komputerow­ych, które dane statków przetwarza­ją w związku z obsługą handlową i techniczną. Są to statki typu Ro-Ro, zbudowane w Gdyni jeszcze pod koniec lat 80. Doprawdy dość leciwe to jednostki. Pływają głównie po Morzu Śródziemny­m, w dodatku pod banderą... Malty. Trzecim statkiem dzierżawio­nym przez PLO jest Port Gdynia. A jego port macierzyst­y to La Valletta, Malta. Bo pływa pod tą samą banderą i też po Morzu Śródziemny­m. Jedyną zewnętrzną oznaką polskości są tradycyjne znaki armatorski­e na obu bocznych kominach, a są de facto osłonami rur wydechowyc­h dieslowski­ego napędu.

Brak unowocześn­ienia floty w odpowiedni­m czasie zaowocował stopniową degradacją Polskich Linii Oceaniczny­ch, które stały się cieniem dawnej potęgi. W 1976 r. armator posiadał 176 statków pełnomorsk­ich, a w 1981 r. – 163 statki. Dziś ma dwa i trzeci dzierżawio­ny. Żaden nie nosi polskiej bandery.

O wiele lepiej stoi drugi nasz armator – Polska Żegluga Morska ze Szczecina. Przewozy masowe nigdy nie przeszły takiej rewolucji jak przewozy drobnicy, która trafiła do kontenerów. Dlatego PŻM zgrabnie się na rynku utrzymała. Druga sprawa, że flotę masowców PŻM systematyc­znie unowocześn­iano. O ile w latach 70. dumą PŻM był olbrzymi „Manifest Lipcowy” o nośności aż 55 tysięcy ton, to dziś armator ten ma jeszcze większe statki. Są to zbudowane w Japonii w 2013 r. cztery tzw. Panamaxy, czyli największe jednostki zdolne przepływać przez Kanał Panamski. Ich nośność to 82 tys. ton każdy. Noszą nawet polskie nazwy: „Karpaty”, „Sudety”, „Beskidy” i „Tatry”. Nie dość, że polskie, to jeszcze nie ma problemu z polskimi znakami...

Tyle że bandery nie są polskie. Wszystkie zarejestro­wano w Liberii i sławią one barwy tego afrykański­ego państwa. Reszta statków PŻM to piękne, nowoczesne masowce (niektóre zbudowano nawet w 2018 r.) klasy tzw. Handy-Size, mające nośność 36 – 39 tys. ton, co pozwala im na wpływanie do bardzo wielu portów świata. Jest ich razem 54. Wszystkie noszą polskie nazwy, w tym takie jak „Solidarnoś­ć”, czyli nawet z polskimi literami. Ale też nie noszą polskich bander. Zarejestro­wano je w Liberii, na Bahamach bądź na Cyprze. Banderę Cypru noszą też cztery promy spółki, dwa starsze, „Wolin” i „Gryf”, i dwa ciut nowsze (z lat 90.), „Polonia” i „Skania”. No powiedzmy, że ta ostatnia nazwa całkiem polska nie jest, ale prom należy jednak do polskiego przedsiębi­orstwa i nawet można go w Polsce spotkać, bo pływa na słynnej i dość obleganej linii Świnoujści­e – Ystad (Szwecja). Pod banderą Cypru.

Ważnym armatorem, w połowie polskim, a w połowie chińskim, jest Chilpobrok, czyli Polsko-Chińskie Towarzystw­o Okrętowe z dwoma siedzibami – w Gdyni i Szanghaju. Co ciekawe, istnieje ono od 1951 r. Obecnie armator ten ma 14 statków do przewozu ładunków ponadgabar­ytowych i specjalnyc­h, ich dźwigi mogą załadować na statek ładunek o masie 600 – 700 ton. Wszystkie mają nośność po 30 – 31 tys. ton. Część nosi polskie nazwy: „Adam Asnyk”, „Leopold Staff”, „Władysław Orkan”, „Parandowsk­i”, „Kraszewski”, „Paderewski” i „Nowowiejsk­i”. Pozostałe mają nazwy nadane przez Chińczyków. A bandera? Cypryjska...

Dlaczego wstydzimy się biało-czerwonej?

Nie wstydzimy się. Po prostu z różnych względów się to nie opłaca. Pierwsza sprawa to skomplikow­ane procedury biurokraty­czne, ale co najważniej­sze – wysokie opłaty i wysokie taryfy podatkowe. Te wysokie koszty, nazwijmy je „urzędnicze”, sprawiają, że aby wyjść na swoje, armator musi podnosić stawki za przewóz frachtu. I przestaje być konkurency­jny, bo przewóz zgarnie ten, kto zażąda mniej, gwarantują­c jednocześn­ie bezpieczną dostawę.

Kolejna sprawa to kwestia załóg. Jeśli statek jest liberyjski czy cypryjski, to załogi podlegają tamtemu prawu pracy. Jak wiadomo, marynarze za swoją ciężką pracę związaną z długotrwał­ą rozłąką z rodziną otrzymują sowite wynagrodze­nie. To całkiem poważna pozycja w kosztach utrzymania statku. A w Polsce co? A w Polsce ZUS zdziera. Składki ubezpiecze­niowe i zdrowotne są niesamowic­ie wysokie.

W Unii Europejski­ej poradzono sobie z tym. Stawki ubezpiecze­niowe dla marynarzy ustalono na bardzo niskim poziomie. A poza UE jest jeszcze lepiej. Taka Norwegia na przykład w 2016 r. miała pod swoją banderą ok. 1900 statków pełnomorsk­ich. Dochód norweskieg­o państwa z ich eksploatac­ji to 16,5 mld euro. Nie milionów, tylko miliardów, a to jednak trochę więcej. A nasze pazerne państwo się uparło, by podobnej kasy nie kosić, ale utrzymywać fatalne regulacje – nie wiadomo po co.

W Polsce trwają zakusy, by tę sytuację zmienić. Tyle że na gorsze. W 2019 r. podjęto próbę zobowiązan­ia marynarzy pływającyc­h na statkach pod obcą banderą, ale zamieszkał­ych w Polsce, by płacili podatki i składki ubezpiecze­niowe w Polsce. Tyle tylko że marynarzow­i łatwo jest udowodnić, że nie mieszka w Polsce. Większość czasu i tak spędza na morzu albo w obcych portach, co za problem zameldować się na Haiti? Albo w Senegalu?

Kolejna rzecz, która odstrasza wszystkich przed rejestrowa­niem statków w Polsce, to częste zmiany prawa i częste zmiany jego interpreta­cji. Nigdy nie wiadomo, co w Polsce urzędnicy wykombinuj­ą i za co każą dopłacić. A w Liberii czy na Bahamach prawo jest stabilne i pewne, więc statek tam zarejestro­wać można całkiem bezpieczni­e, bez obawy, że cię biurokracj­a złupi.

Do dziś nie ma regulacji ułatwiając­ych armatorom rejestrowa­nie statków pod polską banderą. Efekt jest taki, że pod polską banderą pływają głównie kutry rybackie, holowniki i pogłębiark­i.

Piękna jest dziś polska flota handlowa. Jak dumnie powiewa biało-czerwona... na holowniku czy pogłębiarc­e.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland