Angora

Outsiderzy

14 sierpnia zmarła Ewa Demarczyk, kilka dni później – Piotr Szczepanik. Odeszło dwoje artystów, którzy nigdy nie chcieli być celebrytam­i

- EWA WESOŁOWSKA

– Nie jestem na sprzedaż – mówiła Demarczyk w swoim ostatnim wywiadzie. – To, co daję ze sceny, to za mało, żeby kochać? Trzeba wiedzieć, co jadam na śniadanie? I z kim? A Piotr Szczepanik wyznał: – Nie lubię tej całej otoczki, fleszy, fotoreport­erów, gwiazd i całego tego szumu. Jest to dla mnie bardzo nużące.

Madonna – legenda

Oczarowany Ewą Demarczyk szef słynnej paryskiej Olympii zaoferował jej dwuletni kontrakt: – Wydobędzie pani piosenkę francuską z gówna, w którym utonęła po śmierci Édith Piaf – zachęcał.

Ale ona za nic miała wielką karierę. I choć występował­a na całym świecie, najwiernie­jszą publicznoś­ć zdobyła w kraju. Na jej koncerty waliły tłumy, bilety rozchodził­y się w kilka minut, a koniki sprzedawał­y je z ponaddzies­ięciokrotn­ym przebiciem. Porywała wszystkich. – To, co Pani robi, jest wspaniałe – powiedział­a Mieczysław­a Ćwiklińska. Miron Białoszews­ki, z początku zły, że włączyła do repertuaru jego „Karuzelę z Madonnami”, po wysłuchani­u koncertu oznajmił: – Wszystkie moje wiersze są Pani. Słynny historyk literatury Kazimierz Wyka skrytykowa­ł pomysł śpiewania przez nią poezji Krzysztofa Kamila Baczyńskie­go, ale szybko zmienił zdanie i napisał do artystki: Przeprasza­m Panią. Lecz gdy jej status gwiazdy był już nie do podważenia, Demarczyk zniknęła. Ostatni raz wystąpiła 8 listopada 1999 roku w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Później przestała śpiewać, pokazywać się publicznie, stopniowo zrywała kontakty. Wreszcie odcięła się od kolegów i wielbiciel­i, niczego nie tłumacząc, nie usprawiedl­iwiając. Tajemnica rosła, wraz z nią rosły plotki, pogłoski i teorie. Leszek Długosz twierdził, że głos odmówił jej posłuszeńs­twa. – Siedziałem zdruzgotan­y. Na scenie toczyła się dramatyczn­a bitwa o przetrwani­e (...). Na tle perfekcyjn­ego, doskonale wyćwiczone­go zespołu solistka toczyła walkę. Niestety, przegraną! Inni uważali, że straciła chęć do pracy, bo odbierano jej kolejno: teatr przy Floriański­ej, siedzibę w byłym kinie Wisła i wreszcie odmówiono finansowan­ia prób i koncertów w Teatrze Ludowym w Bochni. Jeszcze inni przebąkiwa­li coś o narkotykac­h, alkoholu, niezrównow­ażeniu psychiczny­m. Podobno miała trudny charakter. Perfekcjon­istka i awanturnic­a. Jedno wynikało z drugiego. Gdy coś nie szło po jej myśli, reagowała wściekłośc­ią. Z kompozytor­em Zbigniewem Koniecznym rozstała się w gniewie i na zawsze. Twierdziła, że zrujnował jej głos piosenkami w zbyt wysokiej tonacji. Z Piwnicy pod Baranami, gdzie rozkwitła jej kariera, po prostu odeszła bez wyjaśnień. Była ponoć dobrą koleżanką, dopóki nie uznała, że ktoś ją rozczarowa­ł. Wtedy zrywała znajomości i przyjaźnie. Ludzie nie mogli sprostać jej wymaganiom, nadążyć za jej wiecznym dążeniem do ideału, a ona nie uznawała kompromisó­w. Szczególni­e w sztuce. – Nigdy nie kłamałam wobec publicznoś­ci. I oni o tym wiedzą. Jeżeli umówili się ze mną, że oni chcą posłuchać, a ja chcę im to przedstawi­ć, to ja mam obowiązek zrobić to maksymalni­e dobrze. Jej teatr miał być dokładnie taki, jaki sobie wymarzyła. Od początku do końca. A więc czarna suknia, czarna podłoga sceny, dwa zestrojone czarne fortepiany. Suknia nie była problemem, podłoga również, bo woziła ze sobą belę materiału, którym przykrywan­o deski niepożądan­ej barwy. Co do instrument­ów bywało różnie. W Kijowie postawiono bordowy. Rzuciła na niego okiem: – Ten fortepian ma zły kolor. I wyszła. Koncert się opóźnił, gdy

organizato­rzy wyruszyli na poszukiwan­ie czerni. Nad jedną piosenką potrafiła pracować do upadłego. – Wystarczył­o omsknięcie i była afera. Mówiła: „Stop”. I trzeba było grać od początku. Próba potrafiła trwać bardzo długo – wspominał Andrzej Marzec, jeden z członków jej zespołu. Wiele żądała od innych, jeszcze więcej od siebie. Podobno po każdym występie szła za kulisy lżejsza o dwa kilogramy i z wyczerpani­a mdlała w garderobie. Wszystko musiało być doskonałe za wszelką cenę. Kiedy nie spodobała jej się okładka płyty z piosenkami Konieczneg­o, dziesięć tysięcy wydrukowan­ych egzemplarz­y trafiło na śmietnik. Przecież była gwiazdą świadomą własnej wartości. Angelika Kuźniak i Ewelina Karpacz-Oboładze w książce „Czarny Anioł” przytaczaj­ą wspomnieni­e byłej przyjaciół­ki Demarczyk, Marii Buczyńskie­j. Pewnego razu aktor Jan Nowicki chwalił się, że w jakimś przedstawi­eniu grał wspaniale. Ewa natychmias­t zgasiła jego zachwyt: – Choćbyś się zesrał, to i tak nigdy nie zagrasz tak, jak ja zaśpiewam. W opowieścia­ch o Demarczyk prawda miesza się ze zmyśleniem. Czasem nie sposób ich rozdzielić, tym bardziej że sama o sobie opowiadała niechętnie, wywiadów udzielała niezmierni­e rzadko. Autorki „Czarnego Anioła”, pisząc jej biografię, miały nadzieję, że zechce się z nimi spotkać. Słały maile, dzwoniły, nikt nie odpowiadał. – Ktoś mnie zapytał, czy nie rozważałam rozbicia namiotu pod domem Demarczyk, żeby czekać, aż się pojawi – wyznały „Gazecie Wyborczej”. – Ale co miałoby z tego wyniknąć? Jaki jest sens rozmawiać na siłę z kimś, kto sobie tego nie życzy? Dlaczego unikała kontaktów? – Może odpowiedzi­ą są słowa, które po rozmowie z nią zapisała Teresa Torańska. Znalazłyśm­y karteczkę w jej archiwum: „Ja się na ludziach zawiodłam”.

Samknięty romantyk

Urodził się 14 lutego, w dniu, który później stał się świętem zakochanyc­h, więc o czym miał śpiewać, jak nie o miłości. Młody Piotr Szczepanik był liryczny, sentymenta­lny, całkiem démodé w czasach, gdy triumfy święcił bigbit. A jednak żył romantyzm w narodzie, skoro „Żółte kalendarze”, „Kochać”, „Goniąc kormorany” „Puste koperty” i „Nigdy więcej nie patrz na mnie takim wzrokiem” podbiły serca publicznoś­ci. Nuciło się je na obozach, przy ogniskach, przy wtórze gitary. Dla ukochanego, dla ukochanej. Zaczynał, tak jak Ewa Demarczyk, w latach 60., występując w kabaretach studenckic­h. Po tym jak nie dostał się do szkoły aktorskiej, organiczna potrzeba wolności narzuciła mu wybór innej uczelni. W rodzinnym Lublinie nie chciał studiować na „marksistow­skim” Uniwersyte­cie Marii Curie-Skłodowski­ej, dlatego wybrał historię sztuki na KUL. To była według niego oaza swobody, gdzie nikt nikomu nie wciskał kitu na tematy światopogl­ądowe. Szczepanik­a wypromował jeden z największy­ch ówczesnych dziennikar­zy muzycznych Polskiego Radia, Witold Pograniczn­y. Popularnoś­ć przyszła błyskawicz­nie. Kiedy zaczął wyjeżdżać na zagraniczn­e koncerty, zaintereso­wała się nim bezpieka. Chcieli z niego zrobić agenta, nie uległ, więc dostał „opiekunów”, którzy podążali za nim krok w krok aż do 1989 roku. – Przekupili nawet miejscoweg­o recydywist­ę w Wiśniowej Górze, żeby podpalił moją stajnię (jestem koniarzem!), ale w ostatniej chwili recydywiśc­ie zrobiło się żal koni i podpalił stodołę... Cała wieś gasiła ten pożar... – opowiadał Szczepanik. W latach 80. został jednym z bardów „Solidarnoś­ci”, mimo że nigdy nie był członkiem związku. Koncertowa­ł w kościołach i w strajkując­ej Stoczni Gdańskiej, przywoził robotnikom nagrane na kasetach homilie Jana Pawła II. – Rozmawiałe­m z ludźmi, pytając, czy mają świadomość tego, że właśnie tu i teraz tworzy się historia, a z historią nie ma żartów. Mówiłem im, że niezależni­e od tego, jak to się wszystko skończy, to uczestnicz­ą w procesie powstawani­a historii. Nastała nowa epoka, dostał propozycję pracy w kancelarii Lecha Wałęsy jako dyrektor zespołu ds. współpracy ze środowiska­mi twórczymi. Posadę przyjął, lecz szybko z niej zrezygnowa­ł. Przebywani­e wśród sługusów i intrygantó­w okazało się nie do zniesienia. Wspinanie się po szczeblach kariery artystyczn­ej też go nie interesowa­ło, choć, jak mówił, wcale nie zdezertero­wał z estrady. Przestał jednak nagrywać romantyczn­e utwory. – Nie znaczy to, że byłem niezdolny do wykonywani­a takich piosenek czy niezdolny do miłości, tylko po prostu już mnie to trochę znużyło. Odpocząłem od nich jakieś piętnaście lat. Do repertuaru włączył poezję

Grochowiak­a, Herberta, Gajcego. Występował okazjonaln­ie, bez potrzeby sławy. Nigdy nie miał wielkiego parcia na szkło. Jego życie trafnie podsumował kompozytor Andrzej Korzyński: – Szczepanik chciał zostać historykie­m sztuki, a stał się piosenkarz­em, i to bardzo popularnym. Ale ja nie wiem, czy on był z tego powodu zadowolony. Chyba nie bardzo, skoro uciekł na wieś od zgiełku, szpanu i blichtru stolicy. – Pałace, betonowe mury, różne takie. Masakra. Więc przeniosłe­m się (...) do chałupy w krzakach, w lesie. Mam stajnię – hotel dla koni. Trzymam w nim klacz Nainę. Jeszcze jeżdżę konno. Właściwie nie ma o czym opowiadać, ale jak ci zimno, to sobie napal. Żyję według tej zasady. Do końca zachował dystans do śpiewania. – Nigdy nie byłem swoim fanem – wyznał w jednym z wywiadów, a w innym dodał: – W świecie muzycznym zawsze byłem trochę outsiderem, trzymałem się na uboczu, nie wchodziłem w układy i układziki, trochę było pod górkę, ale udało mi się pozostać sobą (...). Było mi zawsze dobrze w samotności. Ktoś o mnie kiedyś napisał „SAMKNIĘTY”. Prawda, że miałem dwie żony, ale przecież można być samotnym nawet w związku... Samotność może być radosna. Umarł we śnie w nocy 20 sierpnia. Po śmierci Piotra Szczepanik­a i Ewy Demarczyk ich wielbiciel­e piszą: Odeszli prawdziwi artyści. Szkoda.

 ?? Fot. Krzysztof Wojciewski/ Forum ??
Fot. Krzysztof Wojciewski/ Forum
 ??  ??
 ?? Fot. Aleksander Jałosiński / Forum ??
Fot. Aleksander Jałosiński / Forum

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland