Między zwierzęciem a nadczłowiekiem
Człowiek jest liną związaną między zwierzęciem a nadczłowiekiem, liną ponad przepaścią. Niebezpiecznym przejściem z tej na tamtą stronę, niebezpieczną drogą, niebezpiecznym spoglądaniem wstecz, niebezpiecznym wzdraganiem się i przystawaniem. Człowiek jest czymś, co trzeba przezwyciężyć. Będę was nauczał nadczłowieka – napisał Fryderyk Nietzsche w „Tako rzecze Zaratustra”, książce dla wszystkich i dla nikogo, stylizowanej na nową Biblię. Po ogłoszonej śmierci Boga ów schorowany apostoł nowej moralności „poza dobrem i złem” toczył walkę ze światem i z sobą samym, chcąc uzdrowić i siebie, i ludzkość.
Nietzsche zmarł 120 lat temu, 25 sierpnia 1900 roku, w wieku 55 lat jako sławny filozof, choć przez ostatnie jedenaście lat życia, będąc w stanie obłędu, nie napisał już ani słowa. Chory umysłowo popadał w ataki złości, smarował się własnymi odchodami, tłukł szyby, nie rozpoznawał bliskich. W końcu, sparaliżowany, nie mógł nawet samodzielnie spożywać posiłków. Zmarł na zapalenie płuc bez kontaktu ze światem. Został pochowany na cmentarzu w Röcken, obok ojca, luterańskiego pastora, który zmarł w wieku 36 lat na chorobę umysłową, kiedy Fryderyk miał pięć lat. Zapewne była to choroba dziedziczna, która przyczyniła się do obłędu syna.
Przez całe życie Nietzsche był słaby, obolały, niedowidzący, stale towarzyszyło mu osamotnienie oraz fizyczne i psychiczne cierpienie („moje życie jest torturą”). Gnany wewnętrznym niepokojem błąkał się po górach i morskich nadbrzeżach, tułał po hotelach, pensjonatach, oberżach, gdzie spisywał swe błyskotliwe myśli. I ten słabowity, schorowany człowiek stał się bogiem życia i siły, uosobieniem biologicznego arystokratyzmu. Swoją wolą mocy uwiódł i słabych, i silnych: polityków (Piłsudski, de
Gaulle), filozofów (Foucault, Derrida), kompozytorów (Mahler, Strauss, Schönberg), pisarzy (Mann, Kafka, Shaw, Gide, Rilke, Hesse), bożyszcze popkultury (Morrison), masy ludzi, co nie lubią swej słabości. Bo i kto ją lubi? Kto by nie chciał pełni życia i mocy, która wyzwala kruchą egzystencję z biologicznej słabości. Kto by nie chciał być panem swojego życia, do czego nawoływał ów Niemiec tak pogardzający Niemcami jako filistrami, że wymyślił sobie nową wersję pochodzenia – z polskiej szlachty. Chętnie przyznają się do niego Francuzi, twierdząc, że geniusz filozofa byłby niemożliwy bez jego fascynacji kulturą francuską („jako artysta człowiek nie ma domu w Europie poza Paryżem”). W jego okrągłą rocznicę śmierci stał się tematem debat w paryskich kafejkach filozoficznych.
Wola mocy to pierwotne pojęcie filozofii Nietzschego, bez niej niczego nie ma. Cały ludzki świat jest pewnym quantum woli mocy, jej „rozproszonego i wszechogarniającego pola z lokalnymi skupiskami”. „Co jest dobre? – Wszystko, co wolę mocy, uczucie mocy, moc samą w człowieku podnosi. Co jest złe? – Wszystko, co ze słabości pochodzi. Co jest szczęściem? – Uczucie, że moc rośnie, że przezwycięża się opór”.
Nasza europejska cywilizacja – głosił – wymaga wyższej kultury, która uwolni narody ze stadnych nacjonalizmów rodzących wzajemną wrogość ludów Europy, co ze strachu zamykają się w swoich narodach, nazywając to dumnie patriotyzmem. Europie potrzeba nowej organizacji politycznej gwarantującej nieskrępowany rozwój wolnego umysłu. W tym celu musi się zjednoczyć, by stworzyć nową syntezę „europejskiej rasy”. Inaczej grozi nam utrata „naukowo-krytycznego zmysłu”, jaki odziedziczyliśmy po starożytnych Grekach, a w konsekwencji buddyzacja kontynentu oraz szczęście na wzór chińskiego posłuszeństwa niszczącego pasję życia.
Gott ist tot! – napisał w „Wiedzy radosnej”. Bóg umarł, jest martwy, odszedł w zapomnienie („czymże są jeszcze te kościoły, jeśli nie są grobowcami i pomnikami boga”). Idei śmierci Boga przeciwstawił wiarę w życie i koncepcję nadczłowieka przekraczającego samego siebie, wojownika prowadzącego wojnę z samym sobą według słynnego aforyzmu: „Co mnie nie zabije, uczyni mnie silniejszym”. Chciał życia w zgodzie z naturą i poza dręczącą kontrolą sumienia, życia w zachwycie nad światem i „ciałem radosnym”, bo to radość jest egzystencjalnie głębsza od smutku. Nie na śmierć jesteśmy skazani, ale na życie – losu umiłowanie ( amor fati). Umiłowanie losu, jakikolwiek by on był: przypadkowy, zdeterminowany, znośny, radosny czy pełen rozpaczy; losu przenikniętego współzależnością wszystkiego ze wszystkim.
I nawet jeśli gwieździste niebo kiedyś zgaśnie, to tylko po to, żeby wszystko zaczęło się na nowo. Ideę wiecznego powrotu uważał Nietzsche za „najbardziej naukową ze wszystkich możliwych hipotez”. Dzieje świata, tak czy inaczej, i tak dojdą do swego kresu – i rozpoczną się na nowo. Wszystko przebiega zgodnie z ideą wiecznego zdarzeń powrotu („wszystko powraca; wiecznie toczy się koło bytu”). W nowym jego cyklu znów najważniejsza będzie potęga woli silniejszego – zarówno w przyrodzie, jak i w człowieku. To my wymyśliliśmy pojęcie końca, którego nie ma i nigdy nie było. Jest tylko upadek – tam, gdzie nie ma woli mocy.