Warto bywać w Częstochowie...
Poza potrzebami osobistymi jest parę powodów, dla których chętnie odwiedzam Częstochowę. Od lat w Filharmonii kierowanej teraz przez prominentnego działacza kultury częstochowskiej Ireneusza Kozerę prowadziłem dobrze dyrygowane, grane i śpiewane koncerty. Kilkakrotnie usiłowałem przekonać pod Jasną Górą kogo trzeba, że leżące nieopodal Skrzydłów i Garnek – niegdysiejsze majątki Jana i Edwarda Reszków, największych polskich śpiewaków o światowej renomie przełomu XIX i XX stulecia – są wystarczającym pretekstem do wykreowania międzynarodowego festiwalu, a może nawet wokalnego konkursu ich imienia. Zwłaszcza że mogiła Edwarda, ozdabiająca wiejski cmentarz w pobliskim Borownie, mogłaby stać się miejscem kultu dla współczesnej młodzieży operowej.
Słuchano mnie z zainteresowaniem, ale zrobiono niewiele. Tylko rozumiejący więcej Robert Jasiak, dyrektor Ośrodka Promocji Kultury „Gaude Mater”, zaprosił mnie na spotkanie z melomanami skupionymi wokół Mirona Pietrasa (niestety, nie jesteśmy krewnymi!), wielkiego miłośnika sztuki operowej, zarażającego swą pasją licznych częstochowian przybyłych na spotkanie ze mną. Wśród nich zwróciłem uwagę na rówieśną mi, elegancko odzianą parę, żywo reagującą na to, o czym opowiadałem.
Po zakończeniu prelekcji, jakby w hipnozie, zbliżyliśmy się do siebie i ja natychmiast rzuciłem się im na szyję, wołając: – Barbara! Janusz! Ona – pełna prowokującego temperamentu, wdzięku i aktywności, moja koleżanka jeszcze z lat licealnych. Wprawdzie chodziliśmy nie do tej samej szkoły, ale przyjaźniliśmy się intensywnie, z domieszką wzajemnego wczesnomłodzieńczego zauroczenia. On – drużynowy 73. drużyny harcerskiej w szkole przy ul. Promyka, gdzie ja kierowałem drużyną zuchową im. Maciusia I. Już wtedy nie bardzo tolerował moje zauroczenie jego przyszłą żoną, więc nasze stosunki pozostawały raczej chłodne.
Co innego teraz, kiedy oboje po ślubie i studiach opuścili rodzinny Będzin i na wiele lat związali się z dolnośląskim Lubinem. Raz tylko odwiedziłem oboje, rewizytując ich przyjazd do Wrocławia na spektakl operowy, kiedy tam dyrektorowałem. Podczas tej wieczornej wizyty w Lubinie podziwiałem – pamiętam – śpiącą w kołysce maleńką córeczkę Anię, która, nie obudziwszy się, nie została mi wtedy przedstawiona.
Warto bywać w Częstochowie... Podczas kolacji w gościnnym domu Barbary i Janusza zapytałem, co dzieje się z ich – zapewne dorosłą już – Anną. Najpierw spojrzeli na siebie, potem na półkę z książkami i niemal równocześnie poinformowali: Po studiach na Uniwersytecie Śląskim związała się z Warszawą, gdzie wyszła za mąż i kontynuuje działalność literacką, którą rozpoczęła jeszcze we wczesnej młodości. Nazywa się Anna Robak-Reczek i jest autorką opasłych powieści, które spoczywały na półce między pokaźną liczbą innych publikacji.
Postanowiłem tak długo prosić o pożyczenie mi tych egzemplarzy, aż zgodzili się, pod warunkiem że zwrócę podczas następnej wizyty. Przeczytałem i ciągle nie mogę ochłonąć z wrażenia. Każdy wolumin liczy ponad 400 stron. Wydana w roku 2018 przez Wydawnictwo BIS powieść nosi tytuł Zniknięty i opowiada o rodzinie, której ojciec zaginął przed laty w zagadkowych okolicznościach. Matka, już w podeszłym wieku, ma dość rodzinnego niepokoju i wieloletniego uporu syna w dążeniu do wyjaśnienia rodzinnej tajemnicy. Wszystko to napisane jest językiem barwnym, z prawdziwie literacką wyobraźnią, swobodną narracją