Tragedia Judasza
Za czasów studenckich miałem sposobność poznać ks. Mieczysława Malińskiego, ekscentrycznego myśliciela, który w swym dorobku literackim miał kilka kontrowersyjnych książek, i chociaż zaznaczył, iż były to tylko literackie wizje autora, to jednak prowokował do myślenia o najróżniejszych sprawach dotykających delikatnych materii od wieków zabezpieczonych klamrą Tradycji albo niepodważalnych dogmatów.
Mnie najbardziej w pamięci utkwiła jego książka „Świadkowie Jezusa”, w której bohaterami swoich rozważań uczynił kilku apostołów najbliższych sercu Mistrza. Wśród nich znalazł się Judasz, ten, o którym ewangelie zawyrokowały, że lepiej, by się nie narodził, a wszystko przez zdradę, której się dopuścił bezpośrednio po ostatniej wieczerzy. W książce Malińskiego Judasz jednak nie jest tak jednoznacznie negatywną postacią, a autor, snując swoją wizję, przedstawił go jako osobę tragiczną, ale niezasługującą na jednoznaczne potępienie. Jako jeden z bystrzejszych uczniów Mistrza z Nazaretu uroił sobie, że Zbawiciela trzeba by sprowokować, by ten w sytuacji zagrożenia okazał wobec wrogów swoją Boską moc i tak światu objawił wielkość Mesjasza.
W swoim rozumowaniu wcale się nie różnił od innych apostołów, bo przecież i oni prowadzili rozmowy na temat funkcji, które Mistrz im już niebawem przydzieli, kiedy światu objawi nadejście swojego królestwa. Później, kiedy siepacze Heroda, a następnie żołdacy Piłata upokorzyli do granic ich nadzieje, wszyscy jak jeden mąż rozbiegli się, a Judasz – dodatkowo nękany wyrzutami sumienia – targnął się na swoje życie. Przecież nie musiał tego zrobić, ale ból połączony z beznadzieją i świadomość zdradzonej miłości popchnęły go tego tragicznego czynu. Pod koniec fragmentu książki