Lewandowskomania
– Czym dla pana jest sport? – Z naukowego punktu widzenia ciekawym laboratorium do obserwowania procesów społecznych. Pewne rzeczy widać tu wyraźniej niż w innych obszarach życia. Uprawianie sportu sprawia mi przyjemność od dziecka, kibicowanie też jest dla mnie ważne, dostarcza emocji i wzruszenia. – Takich, jakich nie ma w innych obszarach? – W sporcie występują najmocniej, najwyraźniej, naturalnie. Patrzę na sport jako na obszar podobny do polityki, ekonomii, mediów, nauki, to miejsce niesamowicie uniwersalne. Jest też wyścig po sukces, pogoń za pieniądzem, za sławą, występuje fair play – to wszystko jest bardzo cenne dla socjologów. Funkcjonowanie nowoczesnego sportu to przestrzeń, która dostarcza niesamowicie ciekawych tematów do rozważań, choćby takich: czym jest naród?
– W sporcie chyba wyraźniej widać, czym jest wspólnota.
– Bo jasno daje odpowiedź na pytanie, co mamy wspólnego jako przedstawiciele tego samego narodu. W kwestii polityki to się okładamy pałkami po głowie, trudno się nam dogadać w najbardziej podstawowych sprawach. Brakuje nam uwspólnionych symboli. A jest nim zapewne reprezentacja narodowa w tej czy innej dyscyplinie. W gospodarce nie mamy czegoś takiego, bo szybko się okaże, że podatki opłacane na Cyprze, siedziba na Kajmanach, w zarządzie osoby z kilkoma obywatelstwami, robi się to złożone, bo nikt nie operuje kategoriami narodowymi.
– A gdy na boisko wychodzi jedenastu piłkarzy albo pięciu koszykarzy czy siedmiu piłkarzy ręcznych z szyldem Polska...
– ...to rozpoczyna się dyskusja nie tylko na temat: kto może w tym zespole grać, ale czym jest wspólnota i kto do niej może i powinien się załapać. Sport jest domeną jasnych podziałów, wszystko jest klarowne. W biznesie nikt nie wymaga zdecydowanych deklaracji, nie jest istotne, jeśli ktoś ma dwa obywatelstwa, ale w sporcie przynajmniej dla tej kibicowskiej części ma to ogromne znaczenie. Momentalnie można stać się zdrajcą. Sport błyskawicznie uzmysławia nam procesy, które normalnie nie są wyeksponowane medialnie.
– Kto lub co było dla pana w świecie sportu szczególnie frapujące z naukowego punktu widzenia?
– Adam Małysz jest niezwykłym fenomenem socjologicznym. Różnie radziliśmy sobie na początku XXI wieku, a tu pojawił się swojski chłopak, który zagrał na nosie Niemcom, Austriakom, Japończykom, a my tego bardzo potrzebowaliśmy. Małyszomania była również wybuchem reklamowo-marketingowym. Nagle się okazało, że Małysz uczył nas funkcjonowania wolnego rynku i jeszcze kilku innych rzeczy. Ciekawe z punktu widzenia socjologii jest i to, że wykraczał poza sport. Nie był katolikiem, a problemu nikt z tego nie robił.
– A Robert Lewandowski jest zjawiskiem społecznym?
– Oczywiście. Najpłytsza odpowiedź jest taka – to osoba, która odniosła wielki sukces sportowy. To jednak mało, byłoby zbyt proste, gdyby sprowadzić to wyłącznie do jego sukcesu sportowego. – Dlaczego jest społecznym fenomenem? – Dobrze wpisuje się w narrację heroiczną, czyli w opowieść jednostki borykającej się z przeciwnościami losu; pokonuje je i odnosi sukces. Wcześnie zmarł jego ojciec, rodzina nie opływała w dostatki, młody Lewandowski był chuderlawy, nie wyróżniał się szczególnie na tle rówieśników. Nie chciano go w znanym klubie, poradził sobie i potem było już tylko lepiej. Te opowieści mają transgresywną moc.
– Bo unaoczniają innym, że pokonanie przeciwności losu jest możliwe dla każdego?
– Dokładnie o to chodzi. Przykładowo, młody chłopak stykający się z przemocą domową dostaje wyraźny sygnał, że może z tym problemem dać sobie radę, że nic mu nie będzie w stanie przeszkodzić w tym, by osiągnąć sukces. Zapewne niepolegający na grze w Bayernie Monachium czy innym znanym klubie, ale może będzie to skończenie szkoły albo znalezienie bardzo dobrej pracy. Lewandowski dostarcza takiej narracji, choć może nie aż tak spektakularnej, na granicy życia i śmierci, jak u niektórych współczesnych idoli. – Co jeszcze dostrzega pan jako socjolog? – Lewandowski sprawnie operuje bliskością dystansu. Czyni to z zakupioną, wyuczoną, ale pewnie i nabytą inteligencją. Dawne gwiazdy były osobami, o których życiu wiedzieliśmy niewiele, cechował je dystans, informacje o nich były sączone plotkami. Współcześni celebryci, niekoniecznie mający znaczące osiągnięcia, mają wszystko na wierzchu, pokazują siebie od rana do wieczora. Lewandowski zaś sprawnie balansuje między bliskością a oddaleniem. Ktoś zapewne mu w tym pomaga. Ciekawe, że nie sili się na żaden skandal, który często jest strategią ludzi powszechnie znanych. Nie jest mdły, świadomie dyskontuje to, co ma, z wyczuciem porusza się w tym, co jest domeną celebrytów. Gwiazdy są wytworem ekonomii uwagi, poruszają się w przestrzeni, która funkcjonuje dlatego, że przyciąga czyjąś uwagę. Żyjemy w czasach, w których cierpimy na deficyt uwagi. Lewandowski ma ją przypisaną, bo jest światową gwiazdą sportu, ale potrafi też nią zarządzać. Co ważne, ma przy sobie żonę, która również odpowiednio to potrafi dawkować. Cały czas utrzymuje zainteresowanie swoją osobą – albo nową fryzurą, albo życiem domowym, jakimś filmikiem. – To może być wyuczone? – Jest bardzo świadomy czasów, w których żyje, razem z żoną nie wzbrania się pewnie przed podpowiedziami specjalistów. Takie są wymogi posiadania uwagi, on sam jest produktem i to jest jego siłą, dlatego może reklamować kilkanaście towarów. Czeka go życie podobne do Davida Beckhama, jeżeli nadal będzie to umiejętnie robił. Niektórzy badacze kultury celebryckiej twierdzą, że kult celebryty pojawił się jako efekt kryzysu instytucjonalnej religii. Potrzebujemy kogoś do wielbienia i szukamy takich ludzi pośród piosenkarzy, aktorów. Lewandowski nie jest osobą, która generuje fanatyzm – i to jest ciekawe, bo jest podobny do większości z nas. Ma element familiarności, mamy poczucie, że nie jest to odległa gwiazda, ale gość choć trochę podobny do każdego z nas.
– Nie do końca udał mu się finałowy turniej Ligi Mistrzów.
– Wszyscy są tutaj zgodni. Na wielkich imprezach nie dokonuje tego, czego od niego oczekujemy. To obciążenie wielkich gwiazd; nadczłowiek, jeśli chodzi o gole strzelane w Bundeslidze, a bez sukcesów w turniejach reprezentacji. To jest probierz, z czym celebryci muszą się spotykać, ich życie nie jest usłane różami, muszą się mierzyć z ciągłą presją. – Nie potrafimy sobie tego wyobrazić? – W Lizbonie w turnieju finałowym Ligi Mistrzów Bayern grał widowiskowo, ale jeśli przegrałby decydujący mecz, to Lewandowski byłby mocno grillowany. Bayern wygrał, zdobył puchar i Lewandowskiemu upiekło się, że nie zdobył wielu goli, że nie błyszczał tak, jak to robił w meczach ligowych. Sam chyba wiedział, że to nie był jego turniej. Pozostanie delikatne ukłucie, bo Bayern batożył inne drużyny, ale Lewandowski nie był główną postacią drużyny. Tytuły osładzają, niwelują niedosyt, ale Lewandowski jest bardzo ambitny i jestem przekonany, że trochę go kłuje, że nie strzelał goli. Uciekł spod topora. Jest też ofiarą tego, co przynoszą nam ostatnie miesiące. Jego sukces, wyczyny mogły smakować inaczej, lepiej, gdyby nie epidemia koronawirusa.
– Redakcja „France Football” odstąpiła od przyznania nagrody Złotej Piłki. A gdyby tak złożyli się na nią kibice?
– Ciekawy pomysł, można by się dowiedzieć, czym dla ludzi, kibiców, jest rzeczywiście figura Lewandowskiego. Czy jednak w świecie, w którym jesteśmy przekonani, że ma on naprawdę wszystko, będziemy chcieli dorzucić choćby symboliczną złotówką, by jeszcze go dodatkowo honorować? Nagrody potrzebujemy, bo jest społecznym dowodem, by wreszcie czarno na białym wiedzieć, że Lewandowski jest rzeczywiście najlepszy. Życie lub zdrowie jest głównie stawką, do której lubimy się dorzucać finansowo, więc ciekawe by było sprawdzenie wskaźnika wielbienia Lewandowskiego. Dzisiaj chyba nikt nie wesprze gwiazdy, bo one funkcjonują jednak w innym ekonomicznym porządku.