Najgroźniejszym mitem jest ten, że koronawirus
– Na początku epidemii świat obiegły przerażające zdjęcia pacjentów z koronawirusem na oddziałach intensywnej terapii. Czy rzeczywiście tak to wygląda, że samotny pacjent jest przytłoczony ogromną ilością sprzętu?
– Straszenie odbiorców w ten sposób jest nieodpowiedzialne. Ci chorzy są dokładnie tak samo leczeni jak wszyscy na intensywnej terapii. Jestem przeciwny epatowaniu tego typu środkami oddziaływania na społeczeństwo. Te fotografie faktycznie mogą robić wrażenie na kimś, kto nigdy nie był na intensywnej terapii. Podobnie przebiega również leczenie ciężkiej grypy. Nasz personel nie umieszcza jakichkolwiek treści w mediach społecznościowych, bo dzielenie się właśnie w ten sposób obrazami, dźwiękami, swoimi przemyśleniami tak naprawdę nasila panikę i w większości niczemu nie służy, oprócz szukania taniego poklasku. Niezrozumiałe jest dla mnie, po co medycy robią sobie zdjęcia z odbitą maską na twarzy. Podejrzewam, że chcą stawiać siebie w roli jakiegoś tragicznego bohatera, aby wszyscy im współczuli. W zasadzie opieka nad pacjentem z COVID-19 (oprócz środków ochronnych) różni się brakiem odwiedzin rodziny. Jest to konieczne obostrzenie ze względu na chorobę wysokozakaźną. Do tej pory nie spotkaliśmy się z ani jednym przypadkiem niezrozumienia, oskarżeń pod naszym adresem. Wszyscy na razie rozumieją powagę sytuacji. Jednak jeśli chory odzyska świadomość, to staramy się umożliwić mu zdalny kontakt z rodziną za pomocą internetu, aby ułatwić przeżycie tego trudnego okresu.
– Oddziały intensywnej terapii są tymi, gdzie jest najwyższa śmiertelność, ze względu na to, że trafiają tu pacjenci w bardzo ciężkich stanach.
– Faktycznie, w Polsce oddziały intensywnej terapii mają wyższą śmiertelność w porównaniu z innymi krajami Europy, ale nie wynika to z tego, że gorzej leczymy. Chodzi o to, że u nas jest zdecydowanie mniej
łóżek intensywnej terapii, więc siłą rzeczy dostęp do nich jest ograniczony. Ponieważ każde łóżko jest cenne, to nie przyjmuje się pacjentów w zbyt lekkim stanie ani nie dąży się do tego, żeby leżeli zbyt długo. Śmiertelność w polskich OIT kształtuje się na poziomie 30 – 40 proc. Jak na ciężkość stanu chorych uważam ten wynik za całkiem dobry.
– Z drugiej strony jesteście traktowani jako ostatnia deska ratunku, również w przypadku COVID-19.
– Trzeba powiedzieć, że większość osób zakażonych koronawirusem SARS-CoV-2 nie potrzebuje żadnej opieki medycznej. Następnie część z nich wymaga hospitalizacji na oddziale zakaźnym i wdrożenia leczenia ze względu na objawy (np. tlenoterapia, leczenie gorączki, nawadnianie). U stosunkowo niewielkiej liczby tych chorych dojdzie do nagłego pogorszenia stanu, czyli do niewydolności oddechowej i pełnoobjawowego zapalenia płuc. Lekarze z kliniki chorób zakaźnych robią wtedy wszystko, żeby nie wymagali intensywnej terapii. I to się bardzo często udaje przy zastosowaniu skutecznego leczenia. Ostatnia populacja chorych to ta, której stan zdrowia się nie poprawia, mimo wysiłków naszych kolegów zakaźników, bo następuje progresja i dochodzi do niewydolności wielonarządowej. Tacy właśnie pacjenci trafiają do nas. Zazwyczaj mamy od 1 do 3 takich pacjentów z COVID-19 na oddziale intensywnej terapii. Łącznie było to około 20 osób w najcięższych stanach. Wśród nich byli m.in. pierwsi zakażeni w woj. lubelskim: pacjent z Niedrzwicy czy pacjentka z Janowa Lubelskiego, a także sekretarka medyczna ze szpitala w Radomiu czy lekarz ze Starachowic, którego niestety nie udało się uratować. Pierwsze trzy osoby wyzdrowiały, mają się dobrze, są pod naszą opieką. Śmiertelność w tych najcięższych przypadkach wynosi u nas ok. 40 – 50 proc. Uważam, że to nie najgorzej jak na dane ze świata o 80 proc. umieralności na OIT-ach.
– Do Lublina trafiają pacjenci z całego regionu i innych województw, bo to właśnie w SPSK1 znajduje się urządzenie ECMO. Opowiedzmy o nim.