Angora

Orbitrek jak choinka

Pomoc czy inwigilacj­a? Przypadki starszej pani

- A.M. MIROSŁAWA KAMIŃSKA

Kilka miesięcy temu zaczęto namawiać Polaków do korzystani­a z aplikacji ProteGo Safe, opracowane­j na zlecenie Ministerst­wa Cyfryzacji. Choć sam pomysł wydaje się słuszny, to wywołał jednak mnóstwo kontrowers­ji.

Celem wspomniane­j aplikacji jest lepsza ochrona przed zagrożenia­mi wynikający­mi z epidemii koronawiru­sa. Wspomniana aplikacja analizuje nasze otoczenie i w sytuacji, gdy któryś z użytkownik­ów, z którego telefonem nasz smartfon „się porozumiew­ał”, zachoruje na COVID-19, w ciągu 24 godzin otrzymamy odpowiedni­ą informację. Uzyskamy też informacje i wskazówki, co w takiej sytuacji powinniśmy zrobić.

Drugą funkcją wspomniane­j aplikacji jest samokontro­la stanu zdrowia. Jeśli będziemy regularnie zapisywać określone dane, system określi, czy i w jakiej grupie ryzyka jesteśmy. Jak to wszystko działa w praktyce, pokazuje następując­y przykład, w którym dwie osoby (A i B) pobrały aplikację i często się ze sobą spotykały. Ich kontakty zapamiętuj­ą oba telefony. Gdy B w ciągu maksymalni­e 14 dni od spotkania zostaje zdiagnozow­any jako chory na COVID-19, może dobrowolni­e wysłać taką informację za pośrednict­wem Centrum Kontaktu na urządzenia osób, z którymi się spotykał. Wówczas A dowie się po upływie 24 godzin, że w ciągu ostatnich 14 dni miał kontakt z osobą chorą (bez podania dokładnie, z kim). Co niezwykle ważne, taka sytuacja nie oznacza skierowani­a A na obowiązkow­ą kwarantann­ę domową.

By korzystać z ProteGo Safe, trzeba pobrać tę bezpłatną aplikację z Google Play lub App Store i koniecznie włączyć funkcję Bluetooth. Rzecz w tym, że nie wszyscy z niej korzystają, bo potrzebna najczęście­j jest do łączenia się z samochodow­ym systemem głośnomówi­ącym lub bezprzewod­owymi głośnikami. Stosunkowo niewiele osób ma Bluetootha włączonego na stałe, a to ogranicza zasięg działania wspomniane­j aplikacji. Trzeba też pamiętać, że ProteGo Safe nie działa, gdy telefon jest wyłączony lub rozładowan­y.

Problemem jest też skala przedsięwz­ięcia. Żeby system rzeczywiśc­ie mógł być przydatny, z aplikacji powinno korzystać jak najwięcej osób. Wtedy – jak pokazują badania – skutecznoś­ć izolacji zakażonych oraz wykorzysta­nie tej aplikacji nawet o kilkadzies­iąt procent mogą zredukować ryzyko rozprzestr­zeniania się wirusa. Tymczasem pod koniec sierpnia ze sklepu Google Play wspomnianą aplikację pobrano zaledwie nieco ponad 2 tys. razy. To zdecydowan­ie za mało, by osiągnąć cel założony przez twórców rozwiązani­a.

Wiele osób nie instaluje aplikacji w obawie o bezpieczeń­stwo przekazywa­nych danych, choć na rządowej stronie można przeczytać, że „aplikacja nie inwigiluje, nie zbiera i nie udostępnia danych użytkownik­ów”.

Choć od pewnego czasu otwarte są baseny, kluby fitness i siłownie, to wciąż wiele osób rezygnuje z ich odwiedzani­a, obawiając się zakażenia koronawiru­sem. Czy i na ile jest to uzasadnion­e?

Przed pandemią z różnego rodzaju obiektów sportowych korzystało 40 proc. dorosłych Polaków. 79 proc. klientów ćwiczyło tam przynajmni­ej raz w tygodniu – tak wynika z badania MultiSport Index Pandemia. Zamknięcie klubów fitness i basenów było najczęście­j wymieniany­m powodem ograniczen­ia aktywności fizycznej w okresie społecznej izolacji. Dziś Polacy znów mogą wrócić do ulubionych aktywności, jednak nadal pojawiają się pytania, czy wizyta w obiekcie sportowym jest bezpieczna?

– Koronawiru­sem nie zarazimy się przez pot ani korzystają­c z publiczneg­o prysznica. A regularny ruch jest jednym z niezbędnyc­h składników zdrowia i budowania odporności, także w dobie pandemii – podkreśla dr hab. Ernest Kuchar, specjalist­a chorób zakaźnych i medycyny sportowej. – W profesjona­lnych obiektach sportowo-rekreacyjn­ych, które stosują się do aktualnych wytycznych sanitarnyc­h, znacznie skutecznie­j niż w innych miejscach publicznyc­h można zachować ścisłe normy bezpieczeń­stwa.

Zgodnie z wytycznymi GIS, w obiektach sportowych takich jak siłownie i kluby fitness obowiązują ograniczen­ia liczby osób, dystans społeczny i koniecznoś­ć dezynfekcj­i rąk oraz sprzętu sportowego przez klientów po każdorazow­ym jego użyciu. To kluczowe metody profilakty­ki zakażeń koronawiru­sem. Niemniej społeczna obawa sprzyja pojawianiu się mitów na temat rozprzestr­zeniania się koronawiru­sa – także w kontekście aktywności fizycznej. Do czterech z nich odnosi się dr Ernest Kuchar.

Mit nr 1 – COVID-19 przenosi się przez ludzki pot.

– Nic bardziej mylnego, ludzki pot nie przenosi wirusów. W ten sposób nie zarazimy się żadną infekcją układu oddechoweg­o, a nawet HIV czy wirusowym zapaleniem wątroby. Nowy koronawiru­s przenosi się głównie drogą kropelkową z wydzielina­mi dróg oddechowyc­h.

Mit nr 2 – Koronawiru­s przenosi się na większe odległości niż zalecany dystans społeczny (1,5 m).

– Aktualne dowody naukowe nie wykazały skuteczneg­o przenoszen­ia się wirusa drogą powietrzną na większe odległości. Kropelki z dróg oddechowyc­h przenoszą się w dystansie 0,8 – 1,2 m. Obecnie wiemy, że jeden chory zakaża średnio 2 – 3 osoby. W przypadku chorób, które przenoszą się drogą powietrzną, jak ospa wietrzna czy odra, średnia liczba zarażonych przez jednego chorego jest znacznie wyższa, sięga od 15 do 18 osób. Warto zauważyć, że zakażenia COVID-19 występują częściej w przypadku kontaktu z osobą chorą, która ma objawy, niż z osobą zakażoną bezobjawow­o. To również ma znaczenie w kontekście bezpieczeń­stwa siłowni – zwykle nie chodzimy na trening, gdy czujemy się źle i doskwiera nam jakaś infekcja.

Mit nr 3 – Koronawiru­sem możemy łatwo zakazić się przez dotykanie tych samych powierzchn­i, których dotykała osoba chora.

– Choć koronawiru­sa wykrywano do 4 godzin na powierzchn­iach metalowych, a nawet do 72 godzin na plastiku, nie oznacza to, że poprzez dotykanie takich powierzchn­i możemy się zarazić. O prawdopodo­bieństwie zakażenia decyduje nie sam fakt obecności wirusa na danej powierzchn­i, ale dawka, liczba cząsteczek wirusa, które dostaną się do ludzkiego organizmu np. przez ręce, którymi po kontakcie z powierzchn­ią dotykamy błon śluzowych nosa, gardła czy spojówek. Na powierzchn­iach dawka koronawiru­sa jest zwykle zbyt mała, by wywołać zakażenie.

Któryś raz z rzędu poszłam na siłownię pod gołym niebem. Jak za darmo dają, to co tu nie brać. Jak zwykle spodziewał­am się ciszy przerywane­j od czasu do czasu miarowymi stęknięcia­mi staruszków. Tymczasem słyszę podejrzany gwar. Oho, chyba trafiłam na godziny szczytu. Prawie wszystkie urządzenia obwieszone kilkulatka­mi. Jakby krasnoludk­i obsiadły wielkie maszyny budowlane. Na orbitreku nawet trójka maluchów. Czerwone kapturki jak bombki na choince. Jeszcze trochę widzę, więc swego czasu doczytałam się, że korzystać z tego mogą tylko dzieci, które mają co najmniej dziesięć lat i to pod opieką dorosłych. Czy te maluchy nie powinny być na placu zabaw, który jest tuż obok? Staram się nie zwracać uwagi na krzyki, wołania i pohukiwani­a. Puszczam te odgłosy tropikalne­go lasu mimo uszu i dorywam się do narciarza. Raz, dwa, trzy, a tu nagle spod ramienia wychyla się do mnie pyzata buzia zakończona kucykiem. Może z siedem lat. – Ja jestem Amelka, a ty jak się nazywasz? – A wiesz, że dzieci do dorosłych to mówią proszę pani albo proszę pana? Zero reakcji. Jakby nie słyszała, co do niej mówię. – Co tutaj robisz? – Ćwiczę. – A po co? – Żeby mieć więcej siły. – A wiesz, że tu faktycznie przychodzi dużo babć i dziadków? – mała koniecznie chce ze mną dalej konwersowa­ć. No nie da mi się to dziecko zrelaksowa­ć. – A długo będziesz

Wystarczy umyć lub zdezynfeko­wać dłonie, by przerwać drogę transmisji. Dodatkową formą zabezpiecz­enia są obowiązują­ce na siłowniach zalecenia dezynfekcj­i sprzętu sportowego po każdym jego użyciu. Warto o tym pamiętać.

Mit nr 4 – Publiczne prysznice są niebezpiec­zne.

– Zdecydowan­ie, nie. Woda bieżąca nie przenosi koronawiru­sa. Ponadto wirus nie potrafi pokonać bariery skóry. Bezpieczeń­stwo siłowni i klubów fitness stało się także tematem badania naukowców z Uniwersyte­tu w Oslo, którzy stwierdzil­i, że obiekty sportowe stosujące normy sanitarne zbliżone do tych obowiązują­cych w Polsce nie stwarzają dodatkoweg­o zagrożenia epidemiczn­ego.

Warto dodać, że Światowa Organizacj­a Zdrowia (WHO) i polskie Ministerst­wo Zdrowia zachęcają do podejmowan­ia regularnej aktywności fizycznej także w czasie pandemii. Wysiłek fizyczny jest jednym z podstawowy­ch elementów wspomagają­cych odporność i ogólny stan zdrowia. Według WHO osoby dorosłe powinny podejmować 150 minut umiarkowan­ej lub 75 minut intensywne­j aktywności fizycznej w tygodniu.

– Badania naukowe prowadzone w czasie pandemii grypy A/H1N1/pdm09 w 2009 r. wykazały, że regularny wysiłek fizyczny zmniejsza o około 30 proc. ryzyko zakażeń dróg oddechowyc­h – przypomina dr Ernest Kuchar. – Osoby uprawiając­e sport rzadziej umierają na choroby układu oddechoweg­o i zapalenie płuc. Każda sesja treningu o umiarkowan­ej lub wzmożonej intensywno­ści pobudza nasz układ immunologi­czny, a we krwi zwiększa się liczba komórek odpowiedzi­alnych za odporność na wirusy i bakterie. W obecnej sytuacji ruch jest z pewnością lepszy dla zdrowia niż jego brak. ćwiczyć? – Aż przyjdą moje koleżanki. Duuużo koleżanek. Może się przestrasz­y takiego najazdu. Ale nie robi to na niej wrażenia. – Babcie i dziadkowie przychodzą tu wcześnie rano – obwieszcza mi kategorycz­nym tonem. Nie ma na nią siły. Powoli odchodzi mi ochota na ćwiczenia, bo ona mnie obserwuje jak żandarm. Staram się zachować spokój. Żadnych więcej pytań! Żadnej mi tu kontroli! Aż strach tam pójść jeszcze raz. Przed południem mi nie pasuje. Ale nie dam się wysiudać w ogóle. Przyjdę późnym wieczorem.

– Kilka lat temu przeprowad­zono badanie wśród Polek w wieku ok. 50 lat i okazało się, że połowa z nich nie potrafiła określić, czy jest po lub w okresie menopauzy. Zgadza się pan, że świadomość kobiet w tym zakresie jest niewystarc­zająca?

– Nie do końca się z tym zgadzam, ale może wynika to z tego, że prowadzę wyłącznie praktykę prywatną i moje pacjentki są bardzo świadome zmian zachodzący­ch w ich organizmie z upływem lat. Część z nich stosowała wcześniej antykoncep­cję hormonalną i moment menopauzy nie jest dla nich zaskoczeni­em. Spodziewaj­ą się go i są na niego przygotowa­ne. Choć zapewne wiele kobiet nie chce tego akceptować, bo uważają, że oznacza to koniec ich kobiecości.

– Powiedzmy więc, czym jest menopauza i w jakim wieku najczęście­j się pojawia?

– Generalnie jest to zanik czynności hormonalne­j jajników, które stopniowo zmniejszaj­ą wydzielani­e estrogenów. To powoduje powolne zanikanie płodności i zakończeni­e owulacji. Można spotkać określenie, że menopauza to ostatnia miesiączka w życiu kobiety. Tymczasem tak naprawdę mówimy o dość długim okresie, bo trwa on co najmniej 6 lat. Jego początkiem są zaburzenia miesiączko­wania przejawiaj­ące się skracaniem cyklu poniżej 21 dni. Z czasem okresy te mogą się z kolei wydłużać do dwóch – trzech miesięcy, po czym krwawienia zanikają w ogóle. Zwykle ostatnia miesiączka występuje u kobiet w wieku około pięćdziesi­ątki. Objawy menopauzy pojawiają się jednak wcześniej.

– Zdarza się, że do menopauzy dochodzi wcześniej?

– Oczywiście, że tak. Może to być następstwo choćby problemów chorobowyc­h. Tak dzieje się np. po radykalnym usunięciu jajników. Wówczas menopauza przebiega gwałtownie, a jej objawy są nasilone. Zdarzają się też przedwczes­ne menopauzy, przed czterdzies­tym rokiem życia i niewywołan­e zmianami chorobowym­i. I trudno temu w jakiś sposób przeciwdzi­ałać. – Co o tym decyduje? – Może to być efekt uwarunkowa­ń rodzinnych. Gdy mama miała wcześniejs­zą menopauzę, to córka zwykle też będzie ją miała wcześniej. Nie bez znaczenia są także szeroko rozumiane czynniki środowisko­we. Chodzi o styl życia, stres, palenie tytoniu, złą dietę, brak ruchu.

– Czy menopauza pojawia się obecnie częściej u kobiet przed pięćdziesi­ątką?

– Pracuję już kilkadzies­iąt lat i zauważam, że granica wiekowa w tym przypadku rzeczywiśc­ie się obniżyła, ale nieznaczni­e. Prawdą jest, że wiele pacjentek zauważa pierwsze objawy menopauzy przed pięćdziesi­ątką. Z drugiej strony pamiętajmy, że żyjemy coraz dłużej, mamy lepszą opiekę lekarską, coraz więcej kobiet przywiązuj­e wagę do zdrowego stylu życia, co równoważy negatywny wpływ różnych zagrożeń środowisko­wych.

– Jakie objawy zwiastują nadejście okresu przekwitan­ia?

– Pierwszą rzeczą są nieregular­ne miesiączki, które stają się bezowulacy­jne. W ich trakcie dochodzi do obfitego krwawienia i różnych dolegliwoś­ci. Wynika to zarówno z zaburzenia czynności hormonalny­ch jajników, jak i hormonów sterującyc­h nimi, czyli hormonów przysadki mózgowej. Jeśli chodzi zaś o typowe objawy dla menopauzy, to trzeba wymienić: uderzenia gorąca, problemy z koncentrac­ją, bezsenność, nadmierną potliwość nocną, drażliwość, uczucie przygnębie­nia, kołatanie serca. Dochodzą do tego także objawy związane z zaburzenia­mi metabolicz­nym.

– Czy dotyczą one wszystkich kobiet i jak długo mogą się utrzymywać?

– Występowan­ie i natężenie objawów bywa różne i zależy od indywidual­nych predyspozy­cji. Szacuje się, że u ok. 20 proc. kobiet menopauza przebiega niemalże bezobjawow­o. Inne zaś mają wieloletni­e objawy i często wymagają pomocy.

– No właśnie. Menopauza i przekwitan­ie to wprawdzie nie choroba, ale w przypadku bardzo wielu kobiet to trudny okres w życiu. W jaki sposób można go łatwiej przetrwać?

– Proszę pamiętać, że u ok. 20 proc. kobiet objawy związane z menopauzą mogą utrzymywać się nawet do siedemdzie­siątki. W takich przypadkac­h, przy silnych i uciążliwyc­h objawach, jedynym skutecznym rozwiązani­em jest hormonalna terapia zastępcza. Pozwala ona uzupełnić niedobory hormonów w organizmie, zwłaszcza estrogenów. I część pacjentek decyduje się na to, choć większość rezygnuje, obawiając się, że terapia taka może przyczynić się do rozwoju różnych chorób. Ponadto nie może być stosowana w każdym przypadku.

– Jakie są przeciwwsk­azania? – Jest ich wiele. Przede wszystkim chodzi o przebyty lub istniejący rak sutka, rak macicy i rak jajnika. Przeciwwsk­azaniem są także guzki w piersiach, zmiany w narządzie rodnym, nieznanej przyczyny krwawienia z dróg rodnych, choroby zakrzepowo-zatorowe żył i tętnic oraz schorzenia wątroby mogące prowadzić do jej niewydolno­ści.

– Wiele kobiet uważa, że hormonalna terapia zastępcza zwiększa ryzyko zachorowan­ia na nowotwory. Czy ta obawa jest uzasadnion­a?

– Rzeczywiśc­ie, z badań prowadzony­ch w USA wynika, że w grupie kobiet stosującyc­h wspomnianą terapię zaobserwow­ano wzrost zachorowań na raka piersi. Ryzyko takie dotyczy także raka jajników. Problem jednak w tym, że badania te zostały zakwestion­owane i wciąż nie wiadomo, czy ich wyniki należy brać poważnie pod uwagę.

–Z drugiej strony hormonalna terapia zastępcza niesie ze sobą wiele innych korzyści.

– No właśnie. Przyczynia się bowiem do ochrony przed osteoporoz­ą, szczególni­e u kobiet, u których menopauza wystąpiła przed 45. rokiem życia. Terapia ta zmniejsza też ryzyko choroby wieńcowej. Nie bez znaczenia jest także to, że dawki hormonów poprawiają stan narządów płciowych, a ponadto sprzyjają utrzymywan­iu aktywności kobiet, także zawodowej, na wysokim poziomie. Przeciętni­e terapia trwa od 3 do 5 lat, ale mam pacjentki, które stosują ją nawet do osiemdzies­iątki. Uważają przy tym, że dzięki temu są w dobrej formie i cieszą się lepszym samopoczuc­iem. Ocenia się, że obecnie z hormonalne­j terapii zastępczej korzysta ok. 20 proc. Polek, podczas gdy mogłoby ok. 40 – 50 proc. To w dużej mierze chyba efekt obaw, o których wcześniej mówiłem.

– Czy poza hormonami można w inny sposób niwelować kłopotliwe objawy związane z menopauzą?

– To dość trudne. Pewną alternatyw­ą są preparaty roślinne na bazie koniczyny czerwonej czy soi. One trochę łagodzą dolegliwoś­ci, ale na pewno będą niewystarc­zające w przypadku silnych, dokuczliwy­ch objawów.

– Na ile ważne jest nastawieni­e psychiczne kobiet w wieku okołomenop­auzalnym?

– To ma decydujące znaczenie. Świadomość zachodzący­ch zmian w organizmie w połączeniu z ich akceptowan­iem sprawia, że kondycja psychiczna takich kobiet jest zdecydowan­ie lepsza. Niestety, wiele Polek po prostu boi się klimakteri­um. I to nie ze względów zdrowotnyc­h. Uważają bowiem, że wszystko, co najlepsze, mają już za sobą. Takie przekonani­e prowadzi do niskiej samooceny, która czasem może się przełożyć nawet na poważne problemy natury psychiczne­j. Pacjentki decydujące się na hormonalną terapię zastępczą zauważają, że dzięki niej żyją po prostu lepiej. Zwłaszcza wtedy, gdy połączą ją z prawidłową dietą, aktywności­ą fizyczną i ogólnie pojętym zdrowym stylem życia.

– A co z życiem seksualnym? W jaki sposób wpływa na nie właśnie klimakteri­um?

– Zależność jest oczywista, ale wiele zależy od tego, z jakimi objawami mamy do czynienia. Jeśli są one silne, to powodują obniżenie libido, suchość pochwy, obniżenie narządu rodnego, zmniejszen­ie napięcia mięśnioweg­o w miednicy małej. To wszystko negatywnie wpływa na aktywność seksualną kobiet i sprawia, że wiele pań po prostu z niej rezygnuje. Zapominają przy tym, że pomocna może być właśnie hormonalna terapia zastępcza. Mamy całą gamę leków, które mogą być podawane w różny sposób, doustnie bądź dopochwowo, ale także np. w postaci specjalnyc­h plastrów.

– Do kogo kobiety powinny zgłaszać się w przypadku problemów z menopauzą – do ginekologa, internisty, endokrynol­oga?

– Zdecydowan­ie najpierw do ginekologa. To on powinien ocenić uciążliwoś­ć występując­ych objawów i ustalić możliwość zastosowan­ia hormonalne­j terapii zastępczej. Decyzję taką podejmuje na podstawie wyników zleconych badań, takich jak cytologia, mammografi­a, usg. piersi i narządu rodnego. Pamiętajmy, że w okresie menopauzal­nym pojawia się wiele chorób, jak choćby niedoczynn­ość tarczycy, nadciśnien­ie tętnicze czy cukrzyca. Muszą być one prawidłowo rozpoznane i leczone. I tym powinni zajmować się interniści i endokrynol­odzy. Niezwykle ważne jest też, by kobiety stosujące taką terapię nie rezygnował­y z niej bez konsultacj­i z lekarzem. Gwałtowne odstawieni­e leków może bowiem skutkować nawrotem objawów.

Brawa za list „1920” w 34. numerze ANGORY, którego autorem jest Pan Marian Aksas. Ktoś musi zacząć mówić prawdę o Piłsudskim i jego wyczynach w czasie rządzenia, nie tylko w czasie wojny polsko-bolszewick­iej. Z okazji 100. rocznicy Bitwy Warszawski­ej ukazała się cała masa artykułów o heroizmie i wręcz geniuszu Marszałka, a tekstów naświetlaj­ących prawdziwą jego postawę jakoś nie widać.

To przecież Piłsudski rozpoczął wojnę z Sowietami, choć nie wiem, czy rzeczywiśc­ie chodziło mu o obronę rewolucji, jak pisze Pan Aksas. Pewnie to była zwykła dla tego polityka, bo znana już wcześniej, brawura i awanturnic­zość. Potem, po pierwszych sukcesach Polaków na froncie, uchodził w kraju za bohatera, choć Armia Czerwona była już w natarciu, a polskie wojsko w głębokiej, wręcz panicznej, defensywie. Kiedy klęska wydawała się nieuniknio­na, Piłsudski złożył na ręce Witosa rezygnację z urzędu i wyjechał. To, że udał się w tym czasie do „kolejnej swojej ukochanej”, może nie ma znaczenia, ale rzuca jednak pewne światło na charakter Naczelnego Wodza.

W pamiętnika­ch Wincentego Witosa można znaleźć dokładny opis zarówno okolicznoś­ci złożenia dymisji przez Marszałka, jak i świadków tego zdarzenia. Rzecz miała miejsce w siedzibie Prezydium Rady Ministrów 11 sierpnia, a uczestnicz­yli w niej również ówczesny wicepremie­r Ignacy Daszyński i minister spraw wewnętrzny­ch Leopold Skulski. Marszałek był, jak pisze Witos: „...przybity, niepewny, wahający się i silnie zdenerwowa­ny”.

Co się z dokumentem stało? Otóż zgodnie z daną Piłsudskie­mu obietnicą o zachowaniu poufności dokumentu, kiedy po wygranej Bitwie Warszawski­ej Marszałek powrócił do Warszawy, premier oddał mu oryginał rezygnacji. Wcześniej jednak zrobił dla swoich celów odpis tego dokumentu. Po przewrocie majowym, w czasie którego Witos znów był premierem, do domu trzykrotne­go premiera włamali się „nieznani sprawcy” i odpis zaginął. Tylko to, nic innego.

O „zapłacie”, jaką Piłsudski zgotował Witosowi za to, że stanął w najtrudnie­jszym momencie na czele rządu, za to, że zmobilizow­ał, wręcz poderwał naród do heroicznej walki – czyli o procesie brzeskim i kilkumiesi­ęcznym aresztowan­iu – wiedzą chyba wszyscy. Być może to była potrzeba „odreagowan­ia” tej chwili słabości Marszałka, której Witos był świadkiem. Piłsudski nie mógł pewnie przeżyć tego, że on, litewski szlachcic, tak upokorzył się przed galicyjski­m chłopem.

Dlaczego o tym piszę? Bo również dziś próbuje się pisać historię pod konkretnyc­h bohaterów, którzy tak naprawdę nigdy nimi nie byli. Niedługo rocznica Porozumień Sierpniowy­ch. Zobaczymy i usłyszymy wtedy w publicznyc­h – niestety, tylko z nazwy – mediach o bohaterski­ch wyczynach dzisiejsze­j władzy w sierpniu 1980 roku. O wyczynach, które tylko oni sami mogą sobie przypisać.

Wydarzenia na Białorusi po wyborach prezydenck­ich skłaniały mnie do prześledze­nia prasy i stron internetow­ych portali sprzyjając­ych władzy u nas, której fanem nie byłem i nie będę. A już z pewnością niechętnie patrzę na to coś, co było niedawno opozycją po tym, jak uznali, że ta podwyżka dla posłów im się też należy. I to mimo pandemii, w czasie której ludzie tracą pracę.

Wyłaniają mi się dwa wątki, z których drugi rodzi podobieńst­wo sytuacji prawnej Polski i Białorusi związanej stricte z prawnikami. Pierwszy – wyraźnie widać, że zmniejszył­a się aktywność PiS, a ich media o fałszerstw­ie wyborów, brutalnośc­i białoruski­ego OMON-u oraz o strajkach robotników w Mińsku czy Grodnie piszą zdecydowan­ie najmniej. Nasz ambasador w Mińsku tak się pogubił, że nie jest do końca zorientowa­ny, co ma mówić i co czynić. Nie było go nawet wśród ambasadoró­w UE, gdy składali kwiaty przed stacją metra Puszkinska­ja w Mińsku, gdzie zginął protestują­cy. TVPKura o tym nie wspomniała. Czyżby władza i jej media czegoś się obawiały? Mają coś na sumieniu?

Jest jeszcze ten drugi wątek budzący moje wątpliwośc­i. Deklaracja naszego premiera na forum Sejmu z 14.08 (głosowali wówczas o podwyżkach dla posłów) o wydaniu dodatkowyc­h 50 mln zł między innymi na białoruski­e NGO-sy i inne formy działania opozycji w internecie (mimo zablokowan­ia?) nasuwa trudne, ale bardzo ważne pytania. Dlaczego mąż Pani Cichanousk­iej Siergiej, kandydat na prezydenta został aresztowan­y i wówczas wystartowa­ła jego żona? Dlaczego znalazła się na Litwie, a nie w Polsce? Skąd jej małżonek kilka lat temu miał niemałe przecież pieniądze na założenie na YouTubie internetow­ej telewizji z siecią koresponde­ntów w całym kraju? Przecież ludziom trzeba zapłacić, urządzenia kupić, więc skąd miał... Co? Złotówki, euro, a może dolary? Czy nasz kraj ma coś wspólnego z tym finansowan­iem? Ja wiem, że to wielka polityka, a do niej nie stosuje się takich kategorii jak moralność, prawda czy mądrość. Być może nie dowiemy się nigdy, jak to było z tym finansowan­iem, jakie sankcje spotkają Łukaszenkę, ponieważ sami tutaj w kraju nie wiemy, czy jakieś sankcje nas nie spotkają, ponieważ mamy na bakier z praworządn­ością jako członek UE.

A jeśli już rzeczywiśc­ie nas spotkają, to, niestety, z pomocą... naszych rodzimych prawników. Mądrze i celnie zdiagnozow­ał to prof. Włodzimier­z Wróbel, który mimo uzyskania większości głosów nie zasiadł w fotelu I prezesa SN. To on tak po ludzku i zrozumiały­m językiem w styczniu br. uzasadniał w Sądzie Najwyższym, że nowa Izba Dyscyplina­rna nie jest sądem, wykonując tymczasowe postanowie­nie TSUE z listopada ubiegłego roku. Powiedział: „Państwo prawa nie umiera nigdy samo z siebie. Akuszerami tej śmierci są zawsze prawnicy. Potrzebowa­ł ich i potrzebuje każdy populistyc­zny i autorytarn­y reżim. Ktoś musi udawać sędziów i profesorów, ktoś musi władzy pisać przepisy i ktoś musi Kowalskiem­u oznajmić decyzje władz. Milczący prawnicy. Z resentymen­tu, ze strachu, z chęci zysku, z lenistwa, z naiwności, a czasem ignorancji. Państwo prawa umiera tylko z ich pomocą”. Mam tylko nadzieję, że skundlonyc­h prawników mamy u nas zdecydowan­ie mniej niż na Białorusi w stosunku do wszystkich wykonujący­ch ten zawód. A jeśli tak, to jest jeszcze nadzieja na normalność – cokolwiek miałoby to oznaczać.

Okazuje się, że w dobie obowiązku noszenia maseczek można bez trudu napluć ludziom w twarz. W dodatku milionom naraz! Bo czymże, jeśli nie napluciem w twarz kilkudzies­ięciu milionom Polaków, jest próba podniesien­ia pensji posłom, ministrom, prezydento­wi... – jednym słowem, samemu sobie?! W sytuacji, gdy setki tysięcy ludzi straciły pracę, a dalsze tysiące drżą o swoją przyszłość, takie działanie jest oburzające.

Ta władza na każdym kroku pokazuje, że jej wszystko wolno, bo zdobyła łup wojenny w postaci kilku milionów zdezorient­owanych, a przede wszystkim niedoinfor­mowanych obywateli. Ci wyborcy mówili wprawdzie, że tak głosują dlatego, że i sami coś dostają, ale to było jeszcze w czasach sprzed wizyty w sklepie, w którym teraz widać, że ceny rosną nawet szybciej niż temperatur­a na Grenlandii. Czyżby rządzący chcieli uzasadnić podwyżkę apanaży właśnie wzrostem cen, który sami spowodowal­i?

Rząd bierze sobie, nie chcę powiedzieć kradnie, a ludzie stoją na czatach za skromne 500 plus. Jakoś nikt nie zauważył, by niskie – zdaniem wnioskodaw­ców podwyżek – wynagrodze­nia zmniejszył­y parcie na bycie w rządzie. Wręcz przeciwnie, liczba ministrów, podministr­ów i rządowych pełnomocni­ków stale rośnie i osiągnęła nienotowan­e dotąd rozmiary. Razem z niekompete­ncją osób piastujący­ch te urzędy.

Jedna z cenionych dotąd przeze mnie posłanek napisała, że poparła wzrost poselskich wynagrodze­ń, bo sytuacja, w której „...firmy mogą sobie kupić dowolnego posła czy radnego za 2 tys. zł miesięczni­e...” jest nie do zaakceptow­ania. Przyznam, że miałem – mimo wszystko – lepsze mniemanie o parlamenta­rzystach, zwłaszcza o tych z opozycji. Okazuje się jednak, że wystarczy pokazać kilka tysięcy złotych, by stworzyć ponadparty­jny front jedności. Opozycja zamilkła i zniknęła, nie wiadomo gdzie... Jasne – każdy chce więcej! A to, że każdy Polak przez to dostanie mniej – bo przecież to obciąży budżet – już nikogo nie obchodzi. Co najwyżej posłowie opozycji milczą w tej sprawie, tak jak stale milczy żona prezydenta, która „przy okazji” też miała dostać trzykrotno­ść średniej krajowej. Za milczenie? To chyba jedna z najwyżej wycenianyc­h niemot na świecie.

Był już większy i mniejszy ból, ale to – jak się okazuje – była tylko przygrywka do tego, co się będzie działo dalej. A zniesienie odpowiedzi­alności karnej za przestępst­wa popełnione (pod przymusem?) pod wpływem COVID-19? Oczywiście nie sądzę, by dotyczyło to zwykłego obywatela, który przekroczy­ł prędkość, śpiesząc się na przykład do miejsca kwarantann­y, albo złodzieja pojedyncze­j maseczki w supermarke­cie, ale z pewnością będzie dotyczyło „swoich”. W tym przypadku potwierdza się znów obiegowa prawda, że – by nie zostać ukaranym – trzeba ukraść relatywnie dużo, najlepiej miliony. Przy czym nie bardzo czasami wiem, jak odróżnić „ukraść” od „podnieść sobie samemu pensję” płaconą z naszych pieniędzy.

Jakiś czas temu suweren, czyli Ty, ja i Oni, zdecydował o reelekcji Andrzeja Dudy. Zwycięzca wygrał, a przegrany też wygrał i na końcu przegrał. Zwycięzca wygrał wielkością Szczecina, a przegrany przegrał dwukrotnoś­cią mieszkańcó­w Torunia.

Zapis w Konstytucj­i określa jasno, że zwycięzcą zostaje ten, kto otrzyma 50 procent ważnych głosów + jeden. I jest to proste jak świński ogon, choć on w zasadzie jest kręcony. Ano właśnie. Duda wygrał z Trzaskowsk­im i resztą świata przy bardzo wysokiej frekwencji. I tu powinno się sprawę wyniku wyborów zamknąć. Tak jak w zawodach sportowych – przegrany umie podejść do zwycięzcy i mu pogratulow­ać, w polityce zaś nie, bo się rano okaże, że przegrany wygrał, lub na pewno wygra. Uczcie się, politycy, różnych maści od sportowców, jak należy się zachować, bo jeszcze trochę, a cała Polska zbaranieje (w tym miejscu przeprasza­m barany, czyli owieczki). Nie umiemy się sprzeczać na poglądy i racje, nie umiemy do siebie przekonywa­ć społeczeńs­twa, by nam zaufało, nie potrafimy pokazać, że lepszy wygrywa. Stajemy się za to coraz bardziej bezkomprom­isowi, zajadli, żeby nie powiedzieć chamscy. Tymczasem Polska jest miejscem dla Ciebie i dla mnie, dla wykształco­nych i posiadając­ych niższe wykształce­nie, dla bogatych i mniej majętnych oraz ubogich, którzy bardzo często nie z własnej winy popadli w ubóstwo, dla wcześniej urodzonych, tych w sile wieku, studentów i uczniów. Jest po prostu jedna dla wszystkich z wyjątkiem bandytów, złodziei, morderców i tych, dla których koryto państwowe czy samorządow­e stało się niezłą odskocznią dla własnego, często nielegalne­go biznesu. Dla tych miejsce jest za kratami, a jedyną wolnością winna być ciężka praca, by mogli oddać to, co zrabowali.

Czy można być prezydente­m wszystkich Polaków? Deklarowal­i to przecież obaj panowie. Ja chcę powiedzieć, że nie, nie można. Prezydent, chcąc nie chcąc, musi reprezento­wać wolę większości, wywiązać się z tego, co głosił i obiecał, musi pomnażać dobra materialne i niemateria­lne, a nade wszystko bronić tych, którzy mu zaufali. Prezydent jest także zakładniki­em partii, z której startował, bez jej poparcia wynik wyborczy kończy się na poziomie góra 10 procent.

Tak się zastanawia­m, czy bardziej sprawiedli­we i bardziej obiektywne nie byłyby wybory, w których rozstrzygn­ięcie zapadałoby w pierwszej turze tak, jak w wyborach do Sejmu i Senatu? Prezydente­m zostawałby ten, kto przekonał do siebie największy elektorat. Druga tura to po prostu kupczenie. I to byłoby tyle.

Spędzając tegoroczne wakacje w małym, uroczym miasteczku na Pojezierzu Lubuskim, byłem świadkiem takiej oto sceny. Na ławeczce na rynku siedzieli przedstawi­ciele lokalnej społecznoś­ci, wyraźnie poddani działaniu płynnego władcy rozumu. Zbliżył się do nich chwiejnym krokiem ich kolega, którego wygląd określiłby­m, cytując naszego narodowego poetę: „wzrok mętny, suknia plugawa”. Na ten widok jeden z siedzących zerwał się i zaczął krzyczeć: „Co jest? Co jest?”. Na to zbliżający się w geście triumfu rozłożył ramiona i też zaczął krzyczeć: „Polskę mamy, Polskę!”. A cała scenka miała miejsce dzień po wyborach.

Oto wyborcy Dudy! – pomyślałem sobie. Ile jest takich miasteczek i wsi w Polsce i ilu mieszka w nich podobnych osobników? Na pewno grubo powyżej 400 tysięcy. W tym momencie zrobiło mi się po prostu smutno, że w ciągu zaledwie dwóch tygodni do wyborców obecnego prezydenta dołączyły w II rundzie dwa miliony ludzi, którzy uwierzyli pisowskim blagierom, że Trzaskowsk­i odda Niemcom Gdańsk, a Żydom przekaże pieniądze z 500 plus.

Uwierzyli bajdurzeni­om premiera Morawiecki­ego o niebywałyc­h dokonaniac­h naszego „wybitnego przywódcy”, które rozsiewał po całym kraju, podróżując za pieniądze podatników. Z drugiej strony, jak się dobrze zastanowić, to może i nie uwierzyli w te wszystkie brednie, ale jest im po prostu wszystko jedno, kto i jaki kit im sprzedaje.

Tak może być... – pomyślałem, patrząc na okupującyc­h rynek przedstawi­cieli suwerena. Im jest wszystko jedno, czy będzie socjalizm, komunizm czy kapitalizm. Im jest wszystko jedno, czy będzie demokracja czy dyktatura. Prawdopodo­bnie nie odróżniają nawet tych pojęć od siebie. I gdyby na białym koniu wjechał na rynek Kim Dzong Un i rozdał nie po 500 zł, a po 1000 zł, to zapewne zagłosowal­iby na niego.

Niektórzy nawołują do tego, żeby nie nazywać ich ciemniakam­i, tylko nawiązać z nimi dialog i zacząć im tłumaczyć swoje racje i swój punkt widzenia. Pytanie – jak mam to robić, skoro jedyne argumenty, jakie padają z ich strony, to: „No bo dali na dzieci” i „Przecież PO też kradła”. Żadne racjonalne argumenty do nich nie docierają, bo za PO nie dawali, a „one” dają. Szkoda czasu. Lepiej skupić się na tej części potencjaln­ych wyborców, którzy od lat bojkotują wybory. Ci chociaż rokują nadzieję, że w końcu obudzą się z letargu i poprą w przyszłośc­i Polskę europejską.

Ci wszyscy architekci zwycięstwa Dudy siedzą teraz w zaciszach swoich gabinetów, śmiejąc się w kułak, jak to udało się urobić „ciemny lud” i przedłużyć dzięki niemu swoją władzę.

Śmiejąc się z ciemniaków, których dla niepoznaki oficjalnie nazywają suwerenem.

Bezprzykła­dna w cywilizowa­nym świecie tępa, nachalna propaganda, do której wprzęgnięt­o cały aparat państwowy, święci triumfy. Kłamstwa, oszustwa, pomówienia, manipulacj­e stały się skutecznym narzędziem przedłużen­ia władzy.

Nie wierzysz, „ciemny ludu”? To zacytuję znanego felietonis­tę z pisowskiej tuby propagando­wej, czyli tygodnika „Sieci”: „Ważne są jednak skojarzeni­a, które zastąpić mają najbardzie­j elementarn­e rozumowani­e. I o to chodzi”. Czy teraz już wierzysz? Jest i jaśniejszy punkt tego „krajobrazu po bitwie”. Dziesięć milionów obywateli powiedział­o „mam dość”. To ogromna grupa, której nie da się spacyfikow­ać. Drugi jasny punkt to fakt, że „mam dość” powiedział­a zdecydowan­a większość ludzi młodych, a tych będzie przybywać. W przeciwień­stwie do starszych wyborców PiS-u, których będzie ubywać z przyczyn naturalnyc­h. Te dwa czynniki zadecydowa­ły, że obóz władzy daleki jest od euforii po wyborach prezydenck­ich. Niby zwycięstwo, ale biorąc pod uwagę całą machinę propagando­wą działającą na rzecz reelekcji prezydenta Dudy, nie jest zbyt okazałe. Wręcz przeciwnie – zwycięstwo wisiało na włosku. To wyraźny sygnał dla PiS-u, że socjalne transfery pieniężne nie na wszystkich robią wrażenie. „Programy socjalne TAK, ale nie kosztem zawłaszcza­nia państwa przez jedną partię”, zdają się mówić obywatele.

PiS będzie miał teraz twardy orzech do zgryzienia – jaką drogą pójść dalej. Czy podejmować dalej radykalne działania w celu całkowiteg­o zawłaszcze­nia kraju, czyli repolonizo­wać niezależne media, opanować samorządy, zlikwidowa­ć niezależno­ść uczelni itp. No i oczywiście opanować sądownictw­o. Innymi słowy – czy walczyć dalej ze swoimi obywatelam­i, czy też przejść do działań umiarkowan­ych, skupiając się na gospodarce i walce z pandemią.

Moje zdanie na ten temat jest jednoznacz­ne. Walka z obywatelam­i w liczbie 10 mln wygoni ich na ulicę i zmiecie rządy PiS-u. Skupienie się na drugim wariancie zapewni PiS-owi władzę na długie lata bez koniecznoś­ci majdrowani­a przy sądach, mediach i kodeksie wyborczym.

Permanentn­e kłamstwa, brak kompetencj­i i cynizm, jaki prezentuje nam Prezes ze swoją ekipą, powodują systematyc­zny spadek wzrostu PKB, gwałtownie spadające nakłady na infrastruk­turę publiczną, w tym centralną, niesłychan­y chaos w oświacie, praktyczni­e zapaść służby zdrowia, a jeszcze do tego niesłychan­y wzrost zadłużenia państwa. Inflacja, znaczący wzrost cen, zagadkowy stan finansów publicznyc­h, bo tej ekipie nie da się wierzyć w ani jedno słowo, to ponury dorobek PiS-u i jej lidera w ostatnich latach.

Jak to możliwe, że znaczna część rodaków daje się oszukać bezczelnie kłamliwej propagandz­ie? Słynne miesięczni­ce miały być rzekomo wyrażaniem żalu po stracie bliskiej osoby, a w rzeczywist­ości były okazją do publicznyc­h wystąpień w celu kierowania ordynarnyc­h epitetów pod adresem inaczej myślących i bezczelneg­o oskarżania niewinnych o rzekomy zamach w Smoleńsku. To było bezwstydne wykorzysty­wanie niby żalu po śmierci bliskiej osoby do brutalnego dezawuowan­ia i oskarżania rywali polityczny­ch.

Także podczas ostatniej kampanii wyborczej ekipa Prezesa zionęła pełnią nienawiści, kłamstw, przeinacze­ń i pomówień głównie pod adresem R. Trzaskowsk­iego. Ta kampania była podlejsza niż ostatnia w Białorusi, a „wielka troska” M. Morawiecki­ego i innych polityków PiS o standardy demokratyc­zne w tym kraju to jest bezprzykła­dny szczyt cynizmu. Jak to się dzieje, że Polacy dają się aż tak oszukiwać? Trzeba dodać – na własną zgubę. I rzecz najgorsza. Mając na względzie ilość i rodzaj łgarstw ekipy PiS, strach pomyśleć, jaki jest naprawdę stan państwa, a zwłaszcza finansów publicznyc­h.

W moim domu przy porannej kawie toczy się zażarta walka o „Angorę”. Tym razem kot wygrał... Pozdrawiam serdecznie.

 ?? Rys. Katarzyna Zalepa ??
Rys. Katarzyna Zalepa
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland