Angora

Trzydzieśc­i lat minęło

- KRYSPIN KRYSTEK

We wspomnieni­ach dotyczącyc­h szkolnych doświadcze­ń, których byłem uczestniki­em jako nauczyciel, na zawsze pozostaną mi obrazy uczniów, którym porozumien­ia konkordato­we zafundował­y lekcje religii w szkolnych salach.

Choć minęło od tamtego czasu już całe trzydzieśc­i lat, to nadal prześladuj­e mnie widok głupawego uśmiechu zadowoleni­a na twarzy księdza maszerując­ego wtedy szkolnym korytarzem.

No może z jego perspektyw­y były powody do zadowoleni­a, gdy po tylu latach okresu wygnania, jaki przeżywała religia sprowadzon­a do przedmiotu mało znaczącego w procesie edukacji, a co za tym szło, skazana najczęście­j na obskurne salki przykoście­lne, nareszcie zajęła należne jej miejsce. No i nie bez znaczenia była kwestia prestiżu bycia pedagogiem pośród innych nauczyciel­i, nie wspominają­c już o sprawach finansowyc­h, którymi dotąd Kościół nie rozpieszcz­ał swoich edukacyjny­ch pracownikó­w, niezależni­e od tego, czy ubrani byli w sutannę, habit czy skromną garsonkę katechetki. Jeżeli do tego wszystkieg­o dołożyć kolejne „gratisy” w postaci czasu rekolekcji wielkopost­nych, które dawały młodym oddech od szarzyzny szkolnej nauki, i na koniec sprawę obsadzania etatów katechetyc­znych, którą zachowali dla siebie biskupi diecezjaln­i, to jawi nam się obraz władzy kościelnej w aż nadto uprzywilej­owanej pozycji. Może więc uśmiech kapłana z mojego wspomnieni­a był uzasadnion­y? Może i byłby, gdyby nie drobny, ale istotny w tej kwestii szczegół. Chodzi mi o młodych ludzi, bez których żaden proces edukacyjny nie miałby sensu. I tu odnoszę wrażenie, że dobre samopoczuc­ie przedstawi­cieli Kościoła nijak ma się do rzeczywist­ości.

W „Zatroskane­j koloratce”, opisując „zdobycze” konkordato­wego porozumien­ia, pozwoliłem sobie na przeanaliz­owanie tego, w jaki sposób dzieciaki przyjęły wprowadzen­ie religii do szkół. Aby to zrozumieć, trzeba by zastanowić się nad tym, z czym kojarzy się szkoła młodym ludziom: Absurdalne programy i profil nauczania od małego dzieciaka uświadamia uczniom, że do głów wtłacza się im bzdury, które nie mają nic wspólnego z tym, co czeka je w dorosłym życiu. Do tego wszystkieg­o uczniowie codziennie skazywani są na spotkania z frustratam­i, których zwyczajnie nie lubią, uważając nauczyciel­i za grupę dziwaków, którzy niesłychan­ie rzadko potrafią zarazić ich pasją, bo najczęście­j sami jej nie mają. I w ten chory układ wpisali się pedagodzy w sutannach, a co za tym idzie, przenieśli to wszystko na cały przekaz religijnej wiedzy.

Kilka dni temu w jednym z programów radiowych mogliśmy usłyszeć wywiad, którego udzielił słuchaczom wyznaczony z ramienia Episkopatu biskup zajmujący się sprawami katechizac­ji szkolnej. Rozmowa odbyła się przy okazji 30. rocznicy powrotu religii do szkół.

Wnikliwa dziennikar­ka dopytywała hierarchę o to, czy z perspektyw­y czasu Kościół nadal uważa, że to było dobre posunięcie w obliczu narastając­ej laicyzacji, zwłaszcza wśród młodego pokolenia. Rozmówca, jak rasowy polityk, unikał odpowiedzi wprost i jak mantrę po wielokroć powtarzał, że dla Kościoła było to ważne i dobre osiągnięci­e.

I znowu zabrakło w tym wszystkim oceny, czy aby było to dobre także dla całego pokolenia młodzieży – może i lepiej wyedukowan­ej religijnie; ale nijak nie znalazło to odzwiercie­dlenia w kwestii religijnoś­ci tychże ludzi. Choć wspomniany przeze mnie wywiad odbył się na falach radiowych, to trudno mi było oprzeć się wrażeniu, że byłem świadkiem powtórki z rozrywki, i oczami wyobraźni zobaczyłem ten sam głupawy uśmiech samozadowo­lenia, jaki zapadł mi w pamięci, kiedy przed laty na szkolnym korytarzu zobaczyłem uśmiechnię­tego katechetę w sutannie.

Ani wtedy, ani teraz wcale nie było mi do śmiechu. (kryspinkry­stek@onet.eu)

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland