Angora

Polska pasza

Polak to lekoman, a biznes parafarmac­eutyczny to wpływowe lobby

-

Niedzielna wycieczka z detektorem metali zakończyła się historyczn­ym odkryciem. Pochodzący z Głogowa na Dolnym Śląsku Mariusz Stępień (obecnie mieszka w Edynburgu) odnalazł wyjątkowy skarb z epoki brązu. Mówi o nim cała Wielka Brytania, piszą światowe media.

Mariusz Stępień spacerował z detektorem po polu w okolicach miejscowoś­ci Peebles w Scottish Borders. Wraz ze znajomymi – Tomaszem i Dariuszem – uzyskali pozwolenie na poszukiwan­ia od właściciel­a terenu i razem ruszyli w drogę.

– Usłyszeliś­my nawet, że nic tam nie znajdziemy, bo już wiele razy chodzono tu z detektoram­i i wszystko jest przebrane – wspomina pan Mariusz.

Teren, na który się wybrali, jest ogromny. Farma ciągnie się na przestrzen­i kilkunastu mil. Detektoryś­ci sprawdzili najpierw jedno pole, potem udali się na drugie. Koledzy pana Mariusza szli przy szpalerze drzew.

– Byłem w tyle za nimi, ponieważ wyciągałem jeszcze sprzęt z samochodu. Ruszyłem więc nieco inną trasą, żeby nie sprawdzać tego samego terenu co oni. Moją uwagę zwróciła specyficzn­a górka na polu. Ruszyłem więc w jej stronę – opowiada znalazca skarbu.

Ta decyzja poskutkowa­ła odnalezien­iem jednego z najważniej­szych skarbów w historii brytyjskie­j archeologi­i ostatnich lat. Nagle urządzenie głogowiani­na wskazało coś znajdujące­go się pod ziemią.

Do pana Mariusza dołączyli również koledzy, którzy stwierdzil­i, że to musi być coś z epoki rzymskiej, choć nigdy czegoś takiego nie widzieli. Potem ruszyli w swoją stronę, a on sam przeszedł jeszcze kawałek. Po kilku metrach usłyszał w słuchawkac­h czysty, mocny sygnał. Detektor wykrył coś wielkiego. Wtedy już wiedział, że trafił na wyjątkowe znalezisko.

Niespodzie­wany skarb

Głogowiani­n wykopał niewielki otwór. Ponownie dołączyli do niego koledzy. Wydobycie przedmiotó­w nie było łatwe, bo znajdowały się pod ogromnym zwaliskiem kamieni. Wreszcie jednak spod ziemi wydobyto pierwsze części skarbu.

– Moim oczom ukazała się piękna, zielona patyna. Ten widok potwierdzi­ł, że mamy do czynienia z czymś starym. Gdy jednak wyciągaliś­my dalej, dostrzegli­śmy drewniane elementy. To już było coś. Podjęliśmy decyzję o przerwaniu kopania, żeby nie niszczyć warstw historyczn­ych – opowiada pan Mariusz.

Następnie poszukiwac­ze... zakopali znalezisko i cały dzień chodzili po polu, omijając ten teren. Zdawali sobie sprawę, że ktoś mógł ich obserwować i zwrócić uwagę na miejsce, w którym spędzili sporo czasu.

Wieczorem zaś pan Mariusz skontaktow­ał się z pobliskim muzeum. Archeolodz­y szybko zorganizow­ali ekspedycję i już po dwóch dniach spotkali się na miejscu ze znalazcą. Szybko też zrozumieli, że znalezisko jest bezprecede­nsowe.

Miecz z epoki brązu

Okazało się, że pod ziemią znajduje się m.in. miecz (w pochwie), pierścieni­e, naszyjnik oraz uprząż dla konia. Wszystko z epoki brązu, czyli sprzed ok. 3 tys. lat. To najcenniej­sze elementy skarbu, który dopiero będzie dokładnie „prześwietl­ony” i zbadany.

W Szkocji do tej pory odnalezion­o niewiele takich artefaktów ze

RAJCZYK

Wobec kategorycz­nej opinii biegłych – profesora psychiatri­i i doktora neurologii – Sąd Apelacyjny w Krakowie nie miał wątpliwośc­i: ogrom krzywd, których w wyniku działań polskiego państwa doznał pokrzywdzo­ny, wymaga wyjątkoweg­o podejścia. Prawomocny­m wyrokiem podwoił kwotę zadośćuczy­nienia zasądzoną przez Sąd Okręgowy i 62-letni pan Stanisław otrzyma niebawem od rybnickieg­o szpitala okrągłe 2 mln złotych.

„Nieszczęsn­y szpital”

Tak sędziowie, uzasadniaj­ąc wyrok, określili placówkę, w której pan Stanisław przymusowo spędził osiem lat życia. Jak tam trafił? Decydujące o jego losie zdarzenie miało miejsce w 2006 roku, w jednym z krakowskic­h supermarke­tów. Nie ma wątpliwośc­i, że zatrzymany przez sklepową ochronę próbował ukraść kawę, ważne są jednak szczegóły. Po przyjeździ­e policji mówił, że ochroniarz­e go pobili, tłumaczył też, że paczek było kilka, a większość dorzucili po fakcie ochroniarz­e z kierowniki­em, by udowodnić, że sprawca przekroczy­ł magiczny próg wartości szkody (wówczas 250 zł) dzielący karane mandatem wykroczeni­e od przestępst­wa kradzieży. Jak było naprawdę – nikt nie sprawdził, choć trudno pojąć, jak szczupły mężczyzna miałby pod ubraniem taszczyć kawę wartą 327 zł. Pan Stanisław obstawał przy swoim, a prokurator uznał, że w tej sytuacji warto – z pomocą biegłych – zbadać, czy nie jest psychiczni­e w zamkniętym oddziale psychiatry­cznym. 31 marca 2008 r. za panem Stanisławe­m zamknięto kratę w drzwiach Szpitala Psychiatry­cznego w Rybniku.

Aby wyzdrowieć z urojeń, pacjent musi zrozumieć, że one istnieją, a potem z przekonani­em przyjmować leki psychotrop­owe, które sprawią, że „przywidzen­ia” nie wrócą. Wersji, że urojeń nie ma, że sąd się pomylił, a pacjent mówi prawdę na temat zaistniały­ch faktów, podręcznik­i psychiatri­i nie przewidują. Gdy pan Stanisław uparcie powtarzał swoje o kawie podrzucone­j przez ochroniarz­y, pogarszał tylko sytuację. Zachowane w dokumentac­ji lekarskiej pacjenta kolejne opinie o koniecznoś­ci dalszej izolacji z powodu „braku wglądu pacjenta w swą chorobę” psychiatrz­y obudowywal­i innymi przykładam­i rzekomych

RAJCZYK Poczytaj mi. Wydany w 1926 roku przez Ministerst­wo Spraw Wojskowych regulamin służby wewnętrzne­j w części poświęcone­j służbie wartownicz­ej wskazywał: „W wartowni musi panować cisza. Żołnierze muszą zachowywać się odpowiedni­o do godności żołnierski­ej i pełnionej służby. Głośne zabawy, śpiew, granie w karty oraz używanie napoi zawierając­ych alkohol i przyjmowan­ie odwiedzin jest wzbronione. Wskazane jest, by w wartowni znajdowała się bibljotecz­ka (...). Książki należące do bibljotecz­ki warty mają być inwentaryz­owane i każdorazow­o w komplecie i w należytym stanie oddane nowej warcie”. Warto dodać, że w 1926 roku poziom analfabety­zmu w Polsce wynosił około 25 proc. Wśród poborowych z Kresów był jeszcze wyższy.

„Bramką bezpieczeń­stwa” dla pacjentów beztermino­wo uwięzionyc­h w psychiatry­cznym szpitalu jest w teorii kontrola sądu – nie rzadziej niż raz na pół roku lekarze powinni napisać opinię na temat stanu pacjenta do sądu kontrolują­cego przebieg jego detencji. Sąd prowadzi własne postępowan­ie i wypuszcza pacjenta na wolność lub uznaje, że leczenie musi trwać dalej, bo z powodu choroby ryzyko ponownego popełnieni­a przestępst­wa przez „detenta” wciąż jest wysokie.

W praktyce było prościej: sąd (na co wskazuje analiza dokumentac­ji wielu przymusowy­ch pacjentów rybnickieg­o szpitala) po prostu przepisywa­ł wnioski z opinii lekarzy do własnego postanowie­nia.

W przypadku pana Stanisława sędziowie nawet nie zauważyli, że pisane przez lata kolejne opinie bywały kopiami poprzednic­h. Pacjent jest grzeczny, spokojny, „nie przejawia oznak agresji”, ale jeśli wyjdzie na wolność, pewnie przestanie brać leki. Wtedy zaś urojenia i zagrożenie dla porządku prawnego powrócą „z wysokim prawdopodo­bieństwem graniczący­m z pewnością”.

Marząc latami o wolności i tracąc na jej odzyskanie nadzieję, pan Stanisław powoli zapadał się w sobie. Widzieli to też lekarze: z „rozmownego

 ?? Fot. Prywatne archiwum M. Stępnia/YouTube ??
Fot. Prywatne archiwum M. Stępnia/YouTube

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland