Dwa worki przynoszące śmierć
Dopalacze, które mieli rozprowadzać oskarżeni, doprowadziły do śmierci przynajmniej cztery osoby. W częstochowskim sądzie trwa proces
Msza świetna
Brawurowym występem podzielił pokolenia i kultury młodzian, który w samych spodenkach wpadł do opactwa Ojców Benedyktynów w Tyńcu na koncert Krakowskiego Kwartetu Harfowego i uświetnił go swoim tańcem. Ale przesadził, w artystycznym uniesieniu wskakując na ołtarz, czym sam siebie skazał na wizytę w psychiatryku. Ludzie przypuszczają, że intruz przypałętał się do kościoła z pobliskiej imprezy techno, ale nie mają pojęcia, co mogło sprawić, że mu tak odpaliło!
Na podst. „Super Expressu”
Bestiariusz osiedlowy
Gliniarze przystępujący do przeszukania mieszkania na jednym z osiedli w Poznaniu spodziewali się znaleźć nielegalną broń i amunicję. Ale nie docenili fantazji i pasji jego lokatora. W środku zastali bowiem prawdziwą dżunglę i sawannę w jednym. Ściślej zaś rzecz biorąc – faunę: warana pustynnego, płazy, ślimaki i mnóstwo węży, w tym dwa czterometrowe pytony ciemnoskóre, potężnego pytona siatkowego i dwie anakondy. Zwierzęta i ich właściciel trafili za kratki. Oddzielnie.
Na podst. „Gazety Wyborczej”
Tolerancja Kalego
Wojna o pokój i tolerancję w Polsce coraz szerszym łukiem omija równouprawnienie. Pracownik łódzkiej pizzerii odmówił obsłużenia działaczy ruchu LGBT i ma przegrane w pracy, w prasie i prawnie. Ale już drukarnię z Zielonej Góry, która nie przyjęła do druku ulotek ONR-u uderzających w LGBT, media ukazują jako bastion oporu przeciw fali hejtu. Tymczasem Episkopat Polski wprowadza „nową misję Kościoła katolickiego”, czyli nawracanie homo na bycie hetero... (sic!).
Na podst. inform. prasowych
Zabili go i wrócił
Na policję w Kraśniku zadzwonił zrozpaczony mężczyzna. Powiedział, że zastrzelił swojego brata, żałuje tego czynu i nie wie, co ma teraz zrobić. Policjanci bezzwłocznie podjęli wezwanie, a zaraz za nimi na miejsce zdarzenia dotarł także... domniemany nieboszczyk. Na rowerze. O własnych siłach. Wtedy „morderca” wyznał, że od rana pił i zmartwił się, że nie widzi przy sobie brata, więc zadzwonił pod numer ratunkowy. Rachunek będzie słony.
Na podst. „Dziennika Łódzkiego”
Mistrz selfie
– Halo, policja?! Po moim domu chodzi psychopata z nożem – poważny głos w słuchawce postawił na nogi dyżurnego policji w Lublinie. Natychmiast więc wysłał pod wskazany adres funkcjonariuszy. Jak się okazało, dzwoniący prawdopodobnie miał na myśli samego siebie, bo w mieszkaniu nie było nikogo innego. Ale i tak opłacało się jechać, gdyż facet był poszukiwany do odbycia kary w więzieniu za niezapłaconą grzywnę.
Na podst. „Super Expressu”
To była seria tajemniczych zgonów. Kilka osób trafiło też do szpitala po ostrym zatruciu. Dziennikarskie śledztwo w tej sprawie prowadzili telewizyjni reporterzy. To ich materiał o handlu dopalaczami w Zawierciu, wyemitowany w programie „Uwaga” TVN, zszokował opinię publiczną i zainspirował organa ścigania.
Na nagraniach, do których dotarli dziennikarze, widać było między innymi mężczyznę rozpakowującego reklamówki z torebkami z białym proszkiem. Było też słychać, jak mówi: „To dwa worki śmierci, po takim kawałku się umiera”. W reklamówkach były substancje o nazwach: „Cherry”, „Cocolino”, „4MPHP”, „3C” oraz... „Władysław”.
Towar trzymany w wersalce
Jak później ustaliła prokuratura, autorem tych słów był Dariusz W., ps. „Funkcja” – z wykształceniem podstawowym i będący głównie na utrzymaniu rodziców, choć miał już czterdzieści lat. Czasami pracował dorywczo na budowach. To on miał nagrywać filmiki i przesyłać je znajomym.
Podczas przesłuchania Dariusz W. złożył obszerne wyjaśnienia. Najpierw opowiadał o swoich problemach po powrocie z Holandii w 2018 roku.
– Popadłem w depresję, bo rzuciła mnie dziewczyna i umarł mój przyjaciel, który wcześniej częstował mnie dopalaczami. Za jakiś czas spotkałem niejakiego Krystiana, który też zaczął mnie częstować. Po zażyciu byłem nawet 8 dni w śpiączce, a jego wówczas zatrzymała policja. Z tego, co wiem, mówił na komendzie, że to ja dałem mu środki odurzające. Później tłumaczył, że tak zeznawał, bo myślał, że ja nie przeżyję. Mnie jednak dręczyło, skąd on ma te dopalacze, bo później też mnie częstował. W końcu przyznał, że jego kolega sprowadził je kiedyś przez internet i pomyłkowo dostał kilkanaście razy więcej, niż zamówił. Podobno towar był wart 3 mln złotych.
Opowieść Dariusza W. była wręcz nieprawdopodobna.
– Krystian mi opowiedział, że kiedyś spotkał tego kolegę „Dziadka”, gdy szedł z wiaderkiem pełnym
Oskarżeni: Dagmara L. (37 l.), Monika N. (38 l.), Dariusz W. (42 l.) O: m.in. sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia wielu osób, obrót znacznymi ilościami dopalaczy Sąd: Marcin Buzdygan – Sąd Okręgowy w Częstochowie Oskarżenie: Bartłomiej Maniara – Śląski Wydział Zamiejscowy Departamentu do spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Katowicach
Obrona: Karol Dudek (adwokat Dagmary L.), Marek Barnet, Karolina Barnet – substytucja (adwokaci Moniki N.), Tomasz Bartnik (adwokat Dariusza W.) dopalaczy. Szukał miejsca, żeby je gdzieś zakopać, i Krystian miał mu w tym pomóc. W rezultacie zabrał wiadro do domu, a później wszystkich częstował. Bywało tak, że ludzie nie mieli papierosów, ale dopalaczy nikomu nie brakowało. Za jakiś czas wyniósł wiadro z domu i trzymał w bagażniku auta. W końcu zapytał, czy mogę to przechować. Zgodziłem się, bo dla mnie dopalacze to po prostu rarytas. Dostałem więc część w reklamówkach.
Jako że Dariusz W. mieszkał z rodzicami, schował je do wersalki.
– Były u mnie około trzech tygodni i właśnie wtedy nagrałem ten filmik. Pokazałem na nim, jak wykładam wszystko na kuchence w kuchni.
Pytany przez śledczych, dlaczego to zrobił, odpowiedział:
– Chciałem wystraszyć ludzi. Dlatego, jak brałem kryształki do ręki, mówiłem: „To jest śmierć”. Prawdę mówiąc, to był taki wygłup, chciałem zrobić wielkie wow! Zawsze lubiłem i lubię robić szum wokół siebie...
Córka ze „spidującym tematem”
Policja zatrzymała też 38-letnią Monikę N., z zawodu nauczycielkę wychowania fizycznego, utrzymującą się jednak z zasiłków MOPS. Jest matką dwójki dzieci w wieku 13 i 15 lat. Kobieta nie zaprzeczała, że kilka razy sprzedała dopalacze. Od razu wydała policjantom pudełko z zawartością białego proszku. Po przeprowadzonej ekspertyzie wynikało, że substancja zawiera chlorowodorek MPHP oraz sacharozę. Wyjaśniała tak: – Najpierw kupowałam dopalacze tylko do osobistego użytku. A że miałam trudną sytuację finansową, to chciałam trochę zarobić i sama zaczęłam sprzedawać. Później dostałam od swojego przyjaciela 300 gramów, ale prosił mnie, żebym tego nikomu nie sprzedawała. Najpierw sama spróbowałam, ale od razu zwymiotowałam. Moje dzieci pilnowały mnie i sprawdzały w nocy, czy jeszcze żyję. Powiedziałam o tym mojemu koledze i kazał mi to wszystko spuścić do toalety. I tak zrobiłam.
Kobieta przyznała też, że czasami prosiła nieletnią córkę, żeby podrzuciła komuś „spidujący temat”.
Kolejną zatrzymaną była 37-letnia Dagmara L. mająca na utrzymaniu 17-letnią córkę. Początkowo nie przyznawała się do stawianych jej przez prokuraturę zarzutów.
– Dopalaczami to ja handlowałam kilka lat temu, jak mieszkałam jeszcze w starym mieszkaniu. A teraz kupowałam towar od Moniki N. I tylko dla siebie – nie było żadnej zorganizowanej grupy i żadnego kierownictwa, co próbuje się nam zarzucić.
Dagmara L. konsekwentnie pogrążała swoją koleżankę, twierdząc, że to ona zajmowała się handlem i nawet nadawała paczki przez internet.
– Ja tylko wchodziłam do niej na pięć minut, kupowałam gram lub dwa i wychodziłam, bo tam zawsze było dużo ludzi. Unikałam też imprezowania u niej – wolałam zaćpać sobie kreskę w domu i mieć święty spokój. Monika chwaliła mi się, że teraz to ona „rzuca dopalacze na Zawiercie”. Z tego, co wiem, to dalej w areszcie rozpowiada, że jak wyjdzie, to da sobie radę, bo ma jeszcze sporo schowanego towaru na czarną godzinę.
Na kolejnych przesłuchaniach Dagmara L. przypomniała sobie, że kilka razy sprzedawała jednak dopalacze, które wcześniej kupiła od Moniki N.
W trakcie śledztwa przeprowadzono badania toksykologiczne zwłok zmarłych osób. W ich krwi ujawniono obecność „nowych substancji psychoaktywnych”.
Prokuratura uznała, że ma dostateczne dowody na to, że zarówno Monika N., Dagmara L., jak i Dariusz W. handlowali na terenie Zawiercia dopalaczami, po których
zażyciu cztery osoby zmarły, a osiem trafiło do szpitala. Tworzyli grupę przestępczą, a handel środkami odurzającymi miał być ich źródłem stałego dochodu. Według ustaleń śledztwa sprzedaż prowadzona była przede wszystkim wśród znajomych, a oskarżeni wzajemnie wspomagali się w dilerce. Cena 0,2 – 0,4-gramowej dawki była ustalona na 20 złotych. Rozmawiając między sobą, nie mówili o dopalaczach, tylko o „temacie”. Co najgorsze, jednym ze składników „nowych dopalaczy” miała być między innymi strychnina, związek chemiczny posiadający silne właściwości toksyczne. Według toksykologów w dopalaczach pojawiających się na rynku może być nawet 12 tysięcy rodzajów związków chemicznych.
Odrębne postępowanie prowadzone było też wobec innych osób, które zajmowały się handlem dopalaczami. Niebawem do sądu ma trafić kolejny akt oskarżenia.
Prokurator uratował jej życie?
Na pierwszej rozprawie obrońcy oskarżonych wnioskowali o wyłączenie jawności procesu. Stanowczo sprzeciwił się temu prokurator i sąd nie zaakceptował tego wniosku.
Dagmara L. wyraziła chęć dobrowolnego poddania się karze 7 lat pozbawienia wolności, a prokurator to zaakceptował. Część pokrzywdzonych nie zgodziła się na to. Podobnie było w przypadku drugiej oskarżonej – Moniki N. Kobieta oświadczyła w sądzie: – Do momentu zatrzymania codziennie zażywałam dopalacze, po prostu byłam osobą uzależnioną. Nawet podziękowałam panu prokuratorowi, że dzięki niemu i aresztowaniu już tego gówna nie biorę. Można powiedzieć, że uratowało to mi życie.
Monika N. potwierdziła, że Dariusz W. przyniósł do niej na imprezę urodzinową w listopadzie 2018 roku reklamówkę z dopalaczami oraz że wszyscy je zażywali. Ale, jak zapewniała, nikomu nic złego się nie stało.
– Przecież ja też je zażywałam i nic mi nie jest.
Zaprzeczyła również, że płaciła za te środki odurzające.
– Nie wiem jednak, ile tego było oraz że te dopalacze zawierały strychninę. Dowiedziałam się o tym dopiero od policji. Mogę tylko powiedzieć, że z tej reklamówki dostałam 10 gramów PV4 i 50 gramów cocolino.
Dagmara L., druga z oskarżonych, pytana była zaś przez mecenasa Tomasza Bartnika, obrońcę Dariusza W., czy słyszała o tym, że jego klient sprzedawał komuś dopalacze.
– Nigdy osobiście nie widziałam, żeby brał od kogoś pieniądze. On tylko „udzielał”. Nie mam też pojęcia, z kim spotykał się na terenie Zawiercia. Mogę tylko powiedzieć, że wiele osób rozprowadzało na terenie miasta dopalacze, ale Darek do tego grona nie należał. Gdy do mnie przychodził, to był zawsze sam, bo nie lubię, jak się kogoś obcego wprowadza do mojego mieszkania.
Nietypowy prezent urodzinowy
Dariusz W. nie przyznał się do stawianych mu zarzutów i odmówił składania w sądzie wyjaśnień. Potwierdził jednak to, co mówił w śledztwie. Stanowczo zaprzeczył, że komukolwiek sprzedawał dopalacze oraz że w reklamówkach, które przechowywał, były dopalacze z zawartością strychniny.
– Takiego czegoś nie dostałem na przechowanie – oświadczył.
Z wyjaśnień odczytanych przez sąd wynika, że Dariusz W. rzeczywiście pojechał z reklamówką dopalaczy na urodziny współoskarżonej Moniki N.
– Wziąłem ze sobą chyba z kilogram tego wszystkiego. Nie miałem pomysłu na prezent i pomyślałem, że Monika bardzo się ucieszy. I tak było. W końcu u nas wszystkich było biednie, a mogliśmy ćpać przez całą noc. Na tej imprezie było kilka osób i nikomu nic się nie stało, a wyćpaliśmy sporo. Ale mogło być tak, że ktoś wyniósł z mieszkania część towaru i rozprowadził go po mieście. Ale tylko część, bo zabrałem tę reklamówkę do domu i dalej leżała w wersalce. Za jakiś czas mój kolega zażądał zwrotu dopalaczy i oddałem mu reklamówkę, zostawiając sobie część towaru. Po tym wszystkim siedziałem dwa tygodnie, bo nie odrobiłem prac społecznych, na które wcześniej byłem skazany. I wówczas nastąpił pierwszy zgon, a później kolejne. A teraz widzę, że wszyscy chcą na mnie zwalić winę za te śmierci.
Oskarżony nie ma natomiast wątpliwości, że Monika N. handlowała dopalaczami.
– Jak u niej byłem, to bez przerwy przychodzili i wychodzili ludzie. Po prostu sprzedawała im towar. Nie pytałem nigdy, skąd ma dopalacze. Nie wypadało o to pytać, skoro mnie posypywała darmo. Chciałem też dodać, że w tamtym okresie byłem często bardzo naćpany i wszystkiego mogę nie pamiętać.
Oskarżonym grozi nawet do 10 lat pozbawienia wolności.
Piętrowa willa stała na końcu ulicy Tulipanowej. Mężczyzna ubrany w elegancki drogi dres zaprosił inspektora Neraka do środka i opowiedział przebieg całego zdarzenia: – Około godziny siódmej, jak zwykle o tej porze, wybrałem się do pobliskiego parku, aby pobiegać. Mniej więcej pół godziny po wyjściu z domu zadzwonił mój telefon komórkowy. W słuchawce usłyszałem głos żony. Przestraszona prosiła, abym natychmiast wrócił, bo rozsadzając kwiatki stojące na werandzie, przez szybę zobaczyła jakiegoś podejrzanego typa kręcącego się po ogrodzie. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale nagle usłyszałem brzęk tłuczonej szyby, upadający na podłogę telefon i charczenie. Natychmiast wróciłem do domu. Kiedy wbiegłem na werandę, małżonka już nie żyła. Po mordercy nie było śladu. Pozostała jedynie wybita szyba w drzwiach prowadzących na ogród.
Inspektor wysłuchał mężczyzny i wszedł na werandę. Tuż obok półki, na której stało kilkadziesiąt doniczek z kwiatkami, leżała martwa kobieta. Była ubrana w niebieski dres, a na dłoniach miała drelichowe rękawiczki. Na szyi denatki widać było ślady duszenia. Obok ciała zabitej, na podłodze, leżał smartfon.
Inspektor chwilę się zastanawiał, a następnie wyciągnął z kieszeni swoją komórkę. Okazało się, że jest rozładowana.
– Czy ma pan w domu telefon stacjonarny? – zapytał.
– Nie. Mając oboje z żoną komórki, zrezygnowaliśmy z usług telekomunikacji. Może pan jednak zadzwonić z mojej komórki.
Nerak połączył się z komendą i poprosił o przysłanie fotografa, następnie oddał telefon mężowi zamordowanej i dokładnie obejrzał całą werandę.
– Żona od pewnego czasu prowadziła interesy z biznesmenem z Krakowa – informował mężczyzna. – Gdy okazało się, że to hochsztapler, zerwała z nim wszelkie kontakty. To spowodowało, że facet zbankrutował. Jestem przekonany, że mszcząc się na żonie, nasłał płatnego zabójcę.
Inspektor Nerak chwilę pomyślał i oświadczył: – Według mnie to pan udusił małżonkę.
Słysząc to, mężczyzna pobladł i drżącym głosem zapytał: – Na jakiej podstawie pan się tego domyślił?
No właśnie, na jakiej podstawie inspektor Nerak zorientował się, że mężczyzna zamordował żonę?
Rozwiązanie zagadki za dwa tygodnie. Na odpowiedzi Czytelników detektywów czekamy do 17 września. Wśród osób, które udzielą poprawnej odpowiedzi, rozlosujemy nagrodę książkową.
Odpowiedzi prosimy przesyłać pod adresem: redakcja@ angora.com.pl lub na kartkach pocztowych: Tygodnik „Angora”, 90-007 Łódź, pl. Komuny Paryskiej 5a.
Rozwiązanie zagadki sprzed dwóch tygodni „Drewniane okiennice”: Fotel stał w głębi salonu po lewej stronie od okna. Bandyta, wsuwając rękę z pistoletem przez wąską szparę stworzoną przez prawą okiennicę, w żaden sposób nie mógł skierować pistoletu w stronę siedzącego na fotelu.
Wpłynęło prawidłowych odpowiedzi na kartkach pocztowych i 51 e-mailem.
Książkę Sandrine Destombes „Bliźnięta z Piolenc” (wydawnictwo Sonia Draga) wylosowała pani Izabela Tkocz z Byciny.
Gratulujemy! Nagrodę wyślemy pocztą.
Projektowany podatek od deszczu
Jestem właścicielem parterowego domu jednorodzinnego na działce o powierzchni 1023 mkw. Dom ma powierzchnię użytkową zabudowy nieco ponad 200 mkw., zaś powierzchnia utwardzona nieruchomości (kostka na podjeździe przed domem i chodnik dookoła) około 350 mkw. Czy wedle przepisów dotyczących podatku „od deszczu” będę musiał go płacić?
– Andrzej Ciesielski (e-mail) Trudno powiedzieć, gdyż nie wiadomo, jaki ostatecznie kształt będą miały przepisy projektu z dnia 12 sierpnia 2020 r. ustawy „O inwestycjach w zakresie przeciwdziałania skutkom suszy”.
Zgodnie z obecnym brzmieniem art. 34 pkt 4 ustawy z dnia 20 lipca 2017 r. „Prawo wodne” (tekst jedn. Dz.U. z 2020 r., poz. 310 z późn. zm.), „szczególnym korzystaniem z wód jest (...) korzystanie z wód obejmujące wykonywanie na nieruchomości o powierzchni powyżej 3500 m robót lub obiektów budowlanych trwale związanych z gruntem, mających wpływ na zmniejszenie naturalnej retencji terenowej przez wyłączenie więcej niż 70 proc. powierzchni nieruchomości z powierzchni biologicznie czynnej na obszarach nieujętych w systemy kanalizacji otwartej lub zamkniętej”.
Wedle proponowanej zmiany wspomnianym wyżej „szczególnym korzystaniem z wód” ma być „wykonywanie na nieruchomości o powierzchni powyżej 600 mkw. robót lub obiektów budowlanych trwale związanych z gruntem, mających wpływ na zmniejszenie tej retencji przez wyłączenie więcej niż 50 proc. powierzchni nieruchomości z powierzchni biologicznie czynnej, zwane dalej «zmniejszeniem naturalnej retencji terenowej»”.
Kluczowy dla ustalenia opłaty jest art. 269 ust. 1 pkt 1 „Prawa wodnego”, wedle którego obecnej treści „opłatę za usługi wodne uiszcza się także za zmniejszenie naturalnej retencji terenowej na skutek wykonywania na nieruchomości o powierzchni powyżej 3500 mkw. robót lub obiektów budowlanych trwale związanych z gruntem, mających wpływ na zmniejszenie tej retencji przez wyłączenie więcej niż 70 proc. powierzchni nieruchomości z powierzchni biologicznie czynnej na obszarach nieujętych w systemy kanalizacji otwartej lub zamkniętej”. W projektowanych zmianach przewiduje się, że opłata będzie należna za „zmniejszenie naturalnej retencji terenowej”.
W opisanej więc sytuacji, jeśli powierzchnia zabudowana domem i innymi obiektami budowlanymi trwale związanymi z gruntem przekroczy 50 proc. powierzchni nieruchomości, a brzmienie projektowanych przepisów nie ulegnie zmianie, będzie Pan zobowiązany do uiszczania opisanej opłaty (jej wysokość będzie jednak mogła być obniżona w przypadku retencji wody opadowej).
Bez pozwolenia i zgłoszenia budowlanego
Czy w mających wejść w życie we wrześniu nowelizacjach prawa budowlanego wprowadzono jakieś istotne zmiany?
– Marian Jasiński (e-mail) Począwszy od dnia 19 września 2020 r., ulega zmianie treść szeregu przepisów ustawy z dnia 7 lipca 1994 r. Prawo budowlane (tekst jedn. Dz.U. z 2020 r., poz. 1333 z późn. zm.), w tym art. 29. W ust. 1 wskazanego przepisu opisano, co nie wymaga decyzji o pozwoleniu na budowę, natomiast wymaga zgłoszenia, o którym mowa w art. 30 ww. ustawy, zaś w ust. 2 to, co nie wymaga ani pozwolenia, ani zgłoszenia.
Generalnie jednak nie ma przełomu i w dużej części zmiany mają charakter redakcyjno-porządkujący, choć można wspomnieć o kilku ważniejszych zmianach, takich jak brak obowiązku uzyskiwania pozwolenia na budowę (a jedynie zgłoszenia) przydomowych tarasów naziemnych o powierzchni zabudowy powyżej 35 m . Z kolei w ogóle nie wymaga decyzji o pozwoleniu na budowę oraz zgłoszenia budowa m.in.:
• wiat o powierzchni zabudowy do 50 m , sytuowanych na działce, na której znajduje się budynek mieszkalny, lub przeznaczonej pod budownictwo mieszkaniowe, przy czym łączna liczba tych wiat na działce nie może przekraczać dwóch na każde 1000 m powierzchni działki;
• wolno stojących altan o powierzchni zabudowy do 35 m , przy czym łączna liczba tych obiektów na działce nie może przekraczać dwóch na każde 500 m powierzchni działki;
• zjazdów z dróg powiatowych i gminnych oraz zatok parkingowych na tych drogach;
• przydomowych basenów i oczek wodnych o powierzchni do 50 m ;
• obiektów małej architektury, z wyjątkiem obiektów małej architektury w miejscach publicznych;
• ogrodzeń o wysokości nieprzekraczającej 2,20 m;
• przydomowych tarasów naziemnych o powierzchni zabudowy do 35 m .
Różne postanowienia spadkowe w tej samej sprawie
Nieco ponad miesiąc temu przed sądem zakończyła się sprawa o stwierdzenie nabycia spadku, w efekcie której sąd wydał postanowienie o nabyciu przez spadkobierców spadku na mocy przepisów ustawy. Jak grom z jasnego nieba kilka dni temu dowiedzieliśmy się, że ten sam sąd (w innym składzie osobowym), tego samego dnia (kilka godzin później) na wniosek obcej osoby wydał odmienne postanowienie o dziedziczeniu na jej rzecz na podstawie testamentu ustnego. Ta osoba nie była uczestnikiem naszego postępowania, a my nie byliśmy uczestnikami „jej” postępowania. Które postanowienie jest skuteczne? W naszej ocenie nie było żadnego testamentu, a w szczególności ustnego. Czy jeśli skuteczne jest postanowienie o dziedziczeniu testamentowym, to jak je można podważyć?
– Aneta Pawłowska (e-mail) W uchwale podjętej w składzie rozszerzonym (7 sędziów) w dniu 10 lipca 2012 r. (sygn. III CZP 81/11) Sąd Najwyższy wskazał, iż „właściwą drogą prowadzącą do wyjścia z sytuacji istnienia dwóch prawomocnych postanowień o stwierdzeniu nabycia spadku po tym samym spadkodawcy jest wznowienie postępowania, w którym wydane zostało późniejsze postanowienie, na podstawie art. 403 § 2 w zw. z art. 13 § 2 k.p.c. – na wniosek uczestnika tego postępowania lub na podstawie art. 524 § 2 k.p.c. – na wniosek zainteresowanego, który w tym postępowaniu nie brał udziału (uchwała 7 sędziów Sądu Najwyższego z dnia 10 lipca 2012 r., III CZP 81/11, OSNC 2013, nr 1, poz. 1)”.
We wznowionym postępowaniu sąd uchyla wydane w nim późniejsze postanowienie i odrzuca wniosek albo umarza postępowanie. Jak wskazał Sąd Najwyższy w uzasadnieniu ww. uchwały, z punktu widzenia podstawy wznowienia postępowania w postaci kolizji prawomocnych postanowień o stwierdzeniu nabycia spadku obojętne jest, czy są one zgodne z rzeczywistym stanem faktycznym i prawnym, istotne jest jedynie wydanie późniejszego postanowienia z naruszeniem prawomocności materialnej wcześniejszego prawomocnego postanowienia.
Jeżeli zatem nie była Pani uczestniczką drugiego z postępowań, może Pani wnosić o jego wznowienie i uchylenie postanowienia w trybie art. 524 § 2 k.p.c., wedle którego „zainteresowany, który nie był uczestnikiem postępowania zakończonego prawomocnym postanowieniem orzekającym co do istoty sprawy, może żądać wznowienia postępowania, jeżeli postanowienie to narusza jego prawa. W takim wypadku stosuje się przepisy o wznowieniu postępowania z powodu pozbawienia możności działania”.
Z kolei okoliczność, że stwierdzenie nabycia spadku jest niezgodne z rzeczywistym stanem faktycznym i prawnym, stanowi natomiast przyczynę wzruszenia prawomocnego postanowienia o stwierdzeniu nabycia spadku w oparciu o art. 679 § 1 k.p.c., zgodnie z treścią którego, „dowód, że osoba, która uzyskała stwierdzenie nabycia spadku, nie jest spadkobiercą lub że jej udział w spadku jest inny, niż stwierdzony, może być przeprowadzony tylko w postępowaniu o uchylenie lub zmianę stwierdzenia nabycia spadku, z zastosowaniem przepisów niniejszego rozdziału. Jednakże ten, kto był uczestnikiem postępowania o stwierdzenie nabycia spadku, może tylko wówczas żądać zmiany postanowienia stwierdzającego nabycie spadku, gdy żądanie opiera na podstawie, której nie mógł powołać w tym postępowaniu, a wniosek o zmianę składa przed upływem roku od dnia, w którym uzyskał tę możność”.
Majątek małoletniego
Moje małoletnie dzieci odziedziczyły spadek. Czy wchodzące w jego skład przedmioty (w tym nieruchomości) mogę w ich imieniu sprzedać, a uzyskane za to pieniądze ulokować im w banku?
– Grzegorz Pawlak (e-mail) Tak, ale po wcześniejszym uzyskaniu zgody sądu. Wedle treści art. 101 § 3 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, „rodzice nie mogą bez zezwolenia sądu opiekuńczego dokonywać czynności przekraczających zakres zwykłego zarządu ani wyrażać zgody na dokonywanie takich czynności przez dziecko”. Chcąc rozporządzać odziedziczonymi przez dzieci przedmiotami, a w szczególności nieruchomościami, trzeba wcześniej dysponować zezwoleniem (postanowieniem) sądu.