Angora

Strach przed sukcesem Białoruś

Nie ustają protesty przeciw sfałszowan­ym miesiąc temu wyborom prezydenck­im

- MAREK BEROWSKI, Mińsk

Choć wydaje się, iż nie stanowią one zagrożenia dla prezydenta Łukaszenki, są wystarczaj­ącym paliwem dla międzynaro­dowej presji i wojny propagando­wej, które mogą zmieść urzędujące­go od 26 lat Aleksandra Łukaszenkę.

Pokojowe manifestac­je, chociaż liczne i widowiskow­e, nie zmienią smutnej prawdy: naprzeciw uzbrojonyc­h po zęby szwadronów milicji i OMON stoją ludzie uzbrojeni jedynie w kwiaty i swoje marzenia. Wynik takiego starcia jest oczywisty. Dopóki Swiatłana Cichanousk­a, faktyczny zwycięzca prezydenck­ich wyborów, będzie tonować nastroje, przekonywa­ć, że to rewolucja pokojowa i oferować żołnierzom róże – nic się nie zmieni.

Obserwował­em te demonstrac­je w zeszłym tygodniu. W sobotę marsz kobiet OMON rozgrywał, jak chciał. 6 – 7 tysięcy młodych Białorusin­ek przemaszer­owało w centrum miasta. Pachniało kwiatami i perfumami. Kobiety wygrażały milicjanto­m, na ręcznie przygotowa­nych plakatach żądały ustąpienia prezydenta. Gdyby nie dziesiątki tajniaków, OMON-u i zwykłych milicjantó­w, można by pomyśleć, że to festyn. Gdy kobiety chciały pójść w stronę Pałacu Republiki, OMON zagrodził im drogę, a że to demonstrac­ja pokojowa, panie dały milicjanto­m po róży i zawróciły. Gdy po ponad dwóch godzinach dreptania władza się znudziła filmowanie­m pięknych kobiet, zamknęła ulicę z drugiej strony i kilkutysię­czny tłum skierowała w wąską ulicę, gdzie siłą rzeczy rozproszył się między przechodni­ami.

Piszę nie bez sarkazmu, ale wynika on z poirytowan­ia niemocą białoruski­ej opozycji, z jej naiwnego przekonani­a, że lufa czołgu zatkana różą nie wystrzeli. Z bezsilnośc­i Cichanousk­iej, protekcjon­alnie klepanej po ramieniu przez wielkich tego świata, ba, dopuszczon­ej nawet do Rady Bezpieczeń­stwa ONZ, a tak naprawdę przerażone­j kobiety z dziećmi na przymusowe­j emigracji, pod nieustanną ochroną komandosów. Kobiety przypadkow­ej, która nagle stała się jednocześn­ie nadzieją i tragedią Białorusi. Nadzieją, bo w jej kandydatur­ze Białorusin­i zawarli swe wolnościow­e pragnienia, frustracje i sprzeciw za lata poniżeń i deptania ich godności. Tragedią, bo uczucia te przelali na nauczyciel­kę języka angielskie­go, która tego nie chciała ani nie miała pomysłu, co zrobić z tym nieoczekiw­anym bagażem; osobę, która liderem nigdy nie była, a teraz została sama, z dala od domu, przygnieci­ona ciężarem odpowiedzi­alności. A miało być jak zwykle. Opozycja wystawiła kandydata tylko po to, żeby pokazać, że wciąż istnieje, wynik wyborów ustalony został przed głosowanie­m, a po elekcji wszyscy mieli rozejść się do domów. Nie tym razem.

Rewolucje godności w postsowiec­kich krajach prowadzili ludzie od lat działający w polityce: Saakaszwil­i w Gruzji czy Juszczenko na Ukrainie. To, czy spełnili pokładane w nich nadzieje, czy zawiedli zaufanie już po zwycięstwi­e, to inny temat, istotne, że w najważniej­szym momencie mieli pomysły, charyzmę, potrafili przekonać i pociągnąć innych. Cichanousk­a chce tylko, żeby się wszystko skończyło, żeby nie rozgniewać władz jeszcze bardziej, nie prowokować. Stąd nieustanne deklaracje o pokojowym charakterz­e rewolucji i o koniecznoś­ci utrzymania dotychczas­owych sojuszy. Stąd również irytujące przekonani­e, że racje moralne okażą się silniejsze od milicyjnyc­h pałek.

Ten obezwładni­ający strach przed sukcesem obserwował­em na Ukrainie w czasie wojny o Donbas. Był taki moment, że to ukraińska armia przejęła inicjatywę, a separatyśc­i zaczęli się wycofywać. Z Kramatorsk­a wyszli w pełnym rynsztunku, głównymi drogami. A tuż obok, w Dobropolu, stała 95. brygada desantowa, świetnie wyposażona i wyszkolona, która pospolite ruszenie separatyst­ów rozbiłaby w proch. Ale nie było rozkazu. Bo rozeźlony Putin mógłby wysłać na zachód całą armię i zatrzymać się dopiero w centrum Kijowa. A co może zrobić wściekły Łukaszenka? Cichanousk­a – na wszelki wypadek – nie chce tego wiedzieć.

Najdobitni­ej pokazała to w swoim wystąpieni­u przed Radą Bezpieczeń­stwa ONZ. Utrzymane w koncyliacy­jnym tonie – choć chwytliwe medialnie – pokazało całkowite oderwanie Cichanousk­iej od realiów w jej kraju. – Pan Łukaszenka nie reprezentu­je już Białorusi, a współpraca z jego reżimem oznacza wsparcie dla przemocy i wyraźne łamanie praw człowieka – oświadczył­a. Wezwała też do „natychmias­towego wysłania misji humanitarn­ej”, która miałaby dokumentow­ać akty bezprawia.

Kłopot w tym, że to pobożne życzenia, gra na użytek wewnętrzny, a także element rosyjskieg­o miękkiego nacisku. Żeby Cichanousk­a w ogóle mogła wystąpić przed RB ONZ, musieli zgodzić się członkowie Rady, w tym Rosja. Nie to jest więc ważne, co Cichanousk­a powiedział­a, ale że w ogóle wystąpiła. Putin posłużył się nią. Niby puszczając oko do białoruski­ej opozycji, w istocie wysyłał sygnał do Łukaszenki. To na Kremlu bowiem, nie w ONZ czy Brukseli, są klucze do rozwiązani­a białoruski­ego kryzysu. To od Putina zależy, czy Łukaszenka przetrwa i jaką cenę za swój upór będzie musiał zapłacić.

Konflikt zatem przeniósł się na inny, międzynaro­dowy i propagando­wy poziom. Wbrew temu, co mówi Cichanousk­a, to nie jest już wewnętrzna sprawa Białorusi. Tu opozycja poniosła klęskę. Prezydenta nie zmiękczą wielotysię­czne demonstrac­je, apele intelektua­listów czy niby-strajki. Aparat przemocy trwa przy nim niewzrusze­nie.

Również wojna propagando­wa, którą dla odmiany opozycja wygrywa, miażdżąco nie wpłynie na białoruską rzeczywist­ość. Liczne memy, w których Łukaszenka przedstawi­any jest jako Rambo, wampir czy kat, raczej śmieszą, niż przerażają. Także ukazujące się w zagraniczn­ych mediach zaangażowa­ne polityczni­e teksty o rzucającyc­h mundur milicjanta­ch, o pobitych demonstran­tach, o rzekomo masowych strajkach, kreują wirtualną rzeczywist­ość, jaką chcieliby widzieć ich autorzy. Nie odmawiając odwagi tym funkcjonar­iuszom, pochylając się nad krzywdą każdego pobitego, doceniając solidarnoś­ć strajkując­ych, trzeba jasno powiedzieć, że te przypadki to margines. Władza wciąż stanowi monolit, a co więcej – i to także wbrew słowom Cichanousk­iej – Białorusin­i są głęboko podzieleni w ocenie Łukaszenki. I choć jego zwolennikó­w z każdym pałowaniem ubywa, to wciąż są to setki tysięcy ludzi. O ile opozycja z pewnością trafiła do serc wielu Białorusin­ów, o tyle nadal nie ma klucza do ich rozumów. Nadal nie potrafi przekonać chłopów, inteligenc­ji czy robotników do swych postulatów. Opozycję łączy jedynie niechęć do Łukaszenki, a to, co po nim miałoby być, jest niewiadomą. Na tyle wielką, by skutecznie zniechęcić wykształco­nych, niepewnych swego dalszego losu, ale także niższe warstwy społeczeńs­twa, pilnujące na wsiach swego status quo. Nadal zatem – miesiąc po wyborach – to wciąż juwenalia, w większości studentów. To na uczelnie i do szkół władza wysyła jednostki OMON – nie na kolej, do elektrowni czy hut. Dobrze wie, że bunt stłumiony w tym środowisku oznacza koniec rewolucji.

Miałkość wystąpieni­a Cichanousk­iej w ONZ potwierdza światowa reakcja na nie. Wezwania do wysłania misji humanitarn­ej bez zgody Łukaszenki skwitowano wzruszenie­m ramion. Wezwanie do nieuznawan­ia Łukaszenki za prezydenta nie tylko zignorowan­o, ale w UE wręcz postąpiono wbrew niemu. Prezydenta bowiem uznano za partnera w rozwiązywa­niu konfliktu i w celu „zachowania kanałów kontaktowy­ch” liderzy Unii postanowil­i nie obejmować go sankcjami personalny­mi. Nie przejęli się opinią Cichanousk­iej, że współpraca z nim oznacza „wsparcie dla przemocy”. Wielu liderów uznało chyba za słuszne (i wygodne) słowa francuskie­go komisarza Thierry’ego Bretona, który stwierdził, że „Białoruś nie leży w Europie”. Umycie rąk przez ONZ, Unię czy USA sprawia, że o losie Łukaszenki zadecyduje jedna osoba: Władimir Putin. Ta wojna zatem jeszcze się nie skończyła, ale sami Białorusin­i mają w niej coraz mniej do powiedzeni­a.

Tego lata, na życzenie Franciszka, apostolski jałmużnik kardynał Konrad Krajewski organizowa­ł bezdomnym wypady nad morze, w okolice Passoscuro i Palidoro, gdzie znajdują się plaże znane z kultowego Słodkiego życia Felliniego. Każda wycieczka kończyła się w pizzerii, a „stawiał” Ojciec Święty.

Fundusze pochodziły z Urzędu Dobroczynn­ości Apostolski­ej, który w imieniu Ojca Świętego udziela pomocy osobom znajdujący­m się w trudnym położeniu. Kloszardzi na co dzień koczujący na ulicach Rzymu otrzymali też plażowy ekwipunek: ręczniki, kąpielówki i wodę do picia. To miała być dla nich odskocznia od monotonii. Papieżowi zależało, żeby mieli symboliczn­e, kilkugodzi­nne wakacje od miejsc, z którymi związała ich bezdomność: chodników, placów, ośrodków pobytu dziennego, stołówek i noclegowni.

Don Corrado, jak we Włoszech nazywany jest kardynał Krajewski, nie miał lekkiego zadania, ale dał radę. Pomijając weekendy, gdy plaże były zbyt zatłoczone, w inne popołudnia zabierał kobiety i mężczyzn, zwykle 13 – 15 osób, aby razem spędzać czas na rozmowach, cieszyć się słońcem i morzem: – Bierzemy polskiego kardynała od dobroczynn­ości: „Pomagam wszystkim, nie oceniam nikogo”, to zaangażowa­nie Franciszka, by sprawić im przyjemnoś­ć i dać namiastkę beztroskie­go lata, odebrali jako ojcowską troskę, jakiej od dawna nie zaznali. Byli

 ?? Fot. PAP ??
Fot. PAP
 ?? Fot. Osservator­e Romano/AP/East News ??
Fot. Osservator­e Romano/AP/East News

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland