Motocyklem przez bezdroża
Nie tylko Mont St. Michel
Jest wiele powodów, by odwiedzić Maroko, afrykańskie państwo najbliższe Europie nie tylko geograficznie. Kraj kontrastów i zachwycających kolorów – zupełnie innych pod względem odcieni i wielorakości niż te widywane w Europie. Miasta są pomarańczowe, czerwone, różowe, zielone; najczęściej zaś fascynująco wielobarwne. Gdy zimowe miesiące zniechęcają do pozostania w Polsce chłodem, krótkimi dniami i miejskim smogiem, Maroko kusi najtańszymi połączeniami lotniczymi, pozwalającymi odbyć podróż w dwie strony do Fezu, Marrakeszu, Rabatu czy Tangeru już za około 200 zł.
I choć niedrogi pobyt w jednym z tych miast to gratka, prawdziwe bogactwo objawi Maroko dopiero tym, którzy odważą się wyruszyć w głąb górzystego interioru własnym środkiem transportu. Aby w pełni docenić widoki pasm Atlasu, które posłużyły za scenerię hollywoodzkim superprodukcjom: „Gra o tron”, „Gladiator” czy „Mumia”, a przy tym wyrwać się z utartych turystycznych tras, najlepiej wybrać się na taką wyprawę terenowym samochodem lub motocyklem.
Celem jest pokonanie tzw. Wielkiej Pętli, a więc okrążenie pasma Wysokiego Atlasu, dotarcie do leżącej po drugiej stronie Sahary, dotknięcie tej największej na świecie pustyni i powrót przez góry na Północ. Jest na to kilka sposobów, zależnych od punktu startowego i od tego, czy podróżujemy własnym środkiem transportu, czy wynajmujemy go na miejscu. W tej drugiej opcji najrozsądniejszy jest lot do Marrakeszu, tysiącletniego miasta o charakterystycznej zabudowie i murach miejskich z czerwonej gliny, zwanej tabią. Warto spędzić na starówce Marrakeszu dzień czy dwa, by posłuchać zespołów grających miejscowy folklor, obejrzeć zaklinaczy wężów czy pogadać ze sprzedawcami ludzkich zębów rozkładających stragany na Dżami alFana, głównym placu miejskim. W Marrakeszu łatwo też wynająć samochód lub motocykl terenowy, choć ceny tych drugich sięgają 60 – 70 euro za dzień, czyli zdecydowanie więcej niż w Europie, a ich właściciele żądają pozostawienia kaucji w gotówce. Ale stąd prosta droga do malowniczego wąwozu Todra, a dalej już ku wysokim szczytom Atlasu, z których najwyższy – liczący sobie 4167 metrów Dżabal Tubkal – jest raptem 80 kilometrów na południe od Marrakeszu.
Przyjazd do Maroka własnym środkiem transportu wymaga nadłożenia drogi, ale łączy się z przygodami, które ominą lądujących w Marrakeszu. Konieczne jest pokonanie Cieśniny Gibraltarskiej. Zdecydowaliśmy się na wyprawę zimą, więc wysłaliśmy motocykle ciężarówką dwa tygodnie wcześniej do hiszpańskiego miasta Malaga, dokąd dolecieliśmy tanimi liniami lotniczymi, i tam dosiedliśmy naszych „rumaków”. Stąd udaliśmy się na zwiedzanie pierwszego punktu wyprawy – Gibraltaru. Potęga przyrody nie zna granic, a przy tym potrafi uczyć pokory. Taką lekcją z pewnością było uczynienie tak wąskiego przesmyku (14 km), jakim jest Cieśnina Gibraltarska, jedynym naturalnym ujściem Morza Śródziemnego.
Alternatywa w postaci Kanału Sueskiego pojawiła się bowiem dopiero w 2. połowie XIX wieku. Do tego czasu każdy statek wpływający lub opuszczający Morze Śródziemne musiał przepłynąć Cieśninę Gibraltarską, narażony na ostrzał dział z lądu. Przyroda uczy pokory... Dlatego, jak na złość, opatrzyła tę morską bramę dwiema potężnymi skałami wyrastającymi jakby znikąd. Po stronie europejskiej skałą jest Gibraltar. Od strony afrykańskiej – nieco mniej znana Ceuta. Ich znaczenie strategiczne było tak ogromne, że do tej pory Gibraltar pozostaje terytorium zależnym od Wielkiej Brytanii, co jest Hiszpanom bardzo nie w smak. Sami Hiszpanie jednak nie są lepsi, nadal trzymając w posiadaniu Ceutę – eksklawę na terenie Maroka – i ani myślą ją oddać.
Potem czekała nas przeprawa promowa połączona z pierwszym doświadczeniem afrykańskiego poczucia czasu. Tłumy Marokańczyków w pojazdach wypełnionych po dachy (i dachy przyczep) towarami na handel czekają godzinami w kolejce. Kupujemy bilet popędzani przez kasjerów, by po wyjściu z budynku zapaść się w bezkres oczekiwania. – Kiedy odpłynie następny prom? Za godzinę, za pięć czy może jutro? Nikt zdaje się tego nie wiedzieć, a my, miotając się pierwszą godzinę między policjantami a obsługą portu, by zasięgnąć informacji, poddajemy się ogólnej atmosferze marazmu i zalegamy obok pokornie oczekujących Marokańczyków. Już teraz wiem, że doświadczenie to miało nas przygotować na odprawę paszportową po drugiej stronie cieśniny, która ciągnęła się w nieskończoność. Zanim jednak zejdziemy na ląd i do odprawy dojdzie, nie zapomnieliśmy o zakupach, bowiem przeprawa promowa przez Cieśninę Gibraltarską jest ostatnią możliwością zakupienia napojów alkoholowych, których w Maroku (z nielicznymi wyjątkami) się nie uświadczy.
Choć nasza droga do Marrakeszu była długa i przebiegała przez tak egzotyczne miasta jak prastary Fez czy nadmorska Casablanka, myślę, że powinienem od razu przejść do opisu celu podróży, a więc gór Wysokiego Atlasu i Sahary. Nasze wyobrażenie o pustyni jako bezkresie piaskowych wydm jest mylne. Sahara wprawdzie jest największą pustynią świata, ale jest pustynią w głównej mierze kamienistą. Obszary będące unaocznieniem naszej wizji orientalnego „morza piasku” są nieliczne i nazywane są ergami. Maroko szczyci się kilkoma takimi obszarami, z których najbardziej znany jest Erg Chebbi, a jego sercem jest niewielka turystyczna miejscowość Merzouga, zwana też Wrotami Sahary. To tutaj zobaczyć można sięgające 150 metrów piaskowe wzgórza, smagane i przesuwane wiatrem, i to tutaj można skorzystać z licznych możliwości przemierzenia ergu na grzbiecie wielbłąda, na motocyklu lub quadzie. Warte wspomnienia są też kasby, pustynne samowystarczalne fortece, w dzisiejszych czasach służące głównie jako hotele dla turystów. Nigdzie kawa nie będzie smakowała wam tak, jak wypita o wschodzie słońca na dachu kasby, z widokiem na pierwsze refleksy dnia odsłaniające potęgę pustyni.
O górach Atlasu trzeba powiedzieć, że ich obszar jest olbrzymi, przekracza znacznie pasma górskie znane nam z Europy. Atlas rozciąga się przez dużą część Afryki Północnej, na ponad 2000 kilometrów, i przebiega przez terytoria Maroka, Algierii i Tunezji. Przez Atlas Średni prowadzi wiele szutrowych i półasfaltowych dróg dostępnych dla terenowego motocykla i zapewniających niepowtarzalne widoki. My szukaliśmy ich na linii Tinghir – Imilchil – Skoura – Ouzoud, przy wysokościach między 1500 a 3000 metrów nad poziomem morza, choć tras do wyboru jest wiele, a te nieoznaczone na mapach potrafią zaskoczyć i zaoferować najwięcej. Dysponując niezawodnym środkiem lokomocji, warto się więc w tych górach niekiedy... zgubić.
Mówiąc o górach Atlasu, nie sposób też nie dotknąć tematu struktury etnicznej Maroka. Trzy czwarte ludności tego kraju to Arabowie, którzy wypchnęli Berberów w nieurodzajne górzyste tereny. Te same górzyste tereny przynoszą teraz największe dochody z turystyki, czego kilkaset lat temu Arabowie nie mogli przewidzieć. Berberowie są uważani za rdzenną ludność północnej Afryki, a z 20 milionów jej przedstawicieli prawie połowa zamieszkuje Maroko, stanowiąc 25 proc. ludności tego kraju. Dziś zislamizowani, zachowują odrębną kulturę i okazują stosunkowo duży szacunek do kobiet. To mniejszość etniczna o tradycjach nomadycznych i pasterskich (hodowla kóz, baranów i wielbłądów), żywiąca się głównie mięsem. Dzięki wpływom z turystyki kultura berberyjska wzmocniła się w ciągu kilku ostatnich dekad i uzyskała większą autonomię. Ich język, przez lata zapisywany fonetycznie alfabetem arabskim lub łacińskim, od 2003 roku wrócił do starożytnej formy abdżadu (a więc alfabetu) staroberberyjskiego. Warto zapoznać się z próbkami ich pisma, przypominającymi hieroglify egipskie lub dziecięce rysunki idiosynkratyczne. Na pewno warto też z nimi porozmawiać. Ich liberalne poglądy i szczerość z pewnością nas zaskoczą.
I trzeba nam jeszcze opowiedzieć o czterech nieodzownych słowach kluczach towarzyszącym podróżującym przez Maroko. O czterech słowach na literę „H”. Pierwszym z nich jest harir lub harira, to narodowa zupa Maroka. Dostępna zarówno w tanich barach, jak i w najdroższych restauracjach, oparta na soczewicy, której lekko mdły smak jest przełamany dużą ilością limonki. Podawana z chlebem i kuminem, smakuje najlepiej jako uliczna przekąska nalana z wielkiego kotła za symboliczną cenę. Drugim wyrazem jest halal, a więc arabski ubój rytualny, charakteryzujący się zabijaniem zwierząt poprzez przecięcie tętnicy szyjnej i jak najszybsze ich wykrwawienie. Krew jest według Koranu nieczysta i muzułmanie mają zakaz spożywania jej pod jakąkolwiek posta
cią. Surowe reguły halal wymagają, by zwierzę w chwili śmierci nie było ogłuszone, co w Europie budzi sprzeciw organizacji walczących o prawa zwierząt. W Maroku nie sposób nie natknąć się na targi mięsne i ubojnie z podwieszonymi na hakach zwierzętami. Ich wykrwawienie na oczach klientów służy za dowód świeżości mięsa, które najczęściej może na życzenie zostać upieczone i skonsumowane na miejscu. Trzecim już wyrazem jest hamam, a więc publiczna łaźnia, muzułmanie bowiem kąpią się poza domem, a rola łaźni nie ogranicza się do ablucji. Łaźnia jest ważnym miejscem społecznym i towarzyskim, agorą, na której dochodzi do wymiany zdań i opinii na każdy temat. Czy warto do hamamu wejść? Bez wątpienia dość szybko ktoś nam to zaproponuje, warto jednak pamiętać, że liczne hamamy w dzielnicach turystycznych bardzo odbiegają od arabskiego pierwowzoru, przypominając raczej drogie europejskie spa. Jeżeli chcemy doświadczyć prawdziwej łaźni tureckiej, powinniśmy się przede wszystkim kierować ceną – powinna ona być niska. Zamiast dawać się nagabywać na ulicy, warto też samemu popytać miejscowych o łaźnię. Przed wejściem należy zakupić mydło i ściśle przestrzegać segregacji płci. I dochodzimy do ostatniego słowa na „H” – najbardziej kontrowersyjnego. Jest nim haszysz. Ta popularna używka wytwarzana jest z konopi indyjskich, ale różni się od zwyklej „trawy” procesem produkcyjnym. Efektem tego procesu jest sprasowana czarna maź roślinna, po wysuszeniu przypominająca czekoladę. Haszysz można palić w lufce lub fajce albo pokruszyć i zmieszać z tytoniem. Choć oficjalnie handel i spożycie są nielegalne i grożą dziesięcioletnim wyrokiem, powszechnie wiadomo, że policja zazwyczaj przymyka oko, a w okolicach produkujących haszysz istnieją miasta (takie jak Chefchaouen) pozwalające turystom palić praktycznie bez ograniczeń. Turystyka narkotykowa jest częstym powodem wyjazdów do Maroka. Warto jednak pamiętać, że złym pomysłem jest próba przewiezienia narkotyku ze sobą do Europy.
Wątpliwości może budzić koszt takiej wyprawy. I rzeczywiście, wynajęcie motocykla na dwa tygodnie lub przewiezienie go ciężarówką to koszt około 3000 zł. Pozostałe koszty, a więc benzyna, noclegi i wyżywienie, są raczej niewysokie, a Wrota Sahary stają otworem też dzięki europejskim tanim liniom lotniczym, które włączyły Maroko do oferty. Gdy obostrzenia w podróżach zagranicznych związane z pandemią zostaną zniesione, warto pomyśleć o zimowej wyprawie do egzotycznego Maroka, poznać Berberów i zwiedzić monumentalne masywy Atlasu.
To oczywiście bretońska ikona, ale leżący na północnym zachodzie Francji region wart jest odwiedzin z wielu innych powodów. Jednym z nich jest nieobecność tzw. masowej turystyki, co zapewnia kameralność przeżyć i prawdziwy relaks. Bedeker Michelina oparty na kultowym „zielonym przewodniku”, opowiada o Bretanii wiosek, pustych atlantyckich plaż i ostrych klifów, najpiękniej prezentujących się na Szmaragdowym Wybrzeżu. Poza walorami naturalnymi region jest skarbcem średniowiecznej architektury: zamków, miasteczek, fortyfikacji. Można je zobaczyć w Vitré, Nantes i Josselin, ale godny uwagi jest morski fort La Latte. Pozbawiony aglomeracji region jest idealnym miejscem na eskapady piesze i rowerowe.
Z większych miast warto zajrzeć do Brestu, portowego miasta znanego każdemu miłośnikowi marynistyki i historii, ale także do Nantes, chlubiącego się zabytkami, niegdysiejszej stolicy Bretanii, czego dumnym dowodem jest zamek w stylu gotyku płomienistego, jeden z najpiękniejszych przykładów tego typowo francuskiego stylu w sztuce. Godna uwagi jest tu gotycka katedra pod wezwaniem Świętych
Piotra i Pawła, zaś dla fanów powieści Jules’a Verne’a – muzeum pisarza, który w Nantes się urodził.
Region kusi festiwalami i świętami prezentującymi odrębność bretońskiej kultury. W maju trwa zwykle Golf du Morbihan – Tydzień Zatoki z paradą setek statków; od czerwca do września odbywa się festiwal Quimper, czyli koncerty i pokazy lokalnego tańca; w sierpniu wart jest uwagi festiwal celtycki oraz Concarneau – ludowe święto bretońskie. Pamiętanym wydarzeniem jest criée, codzienna licytacja ryb i owoców morza w portach Erquy czy Roscoff.
BRETANIA. Wydawnictwo HELION 2020, s. 152. Cena 24,90 zł.