Kiedy babcia będzie dziadkiem
MICHAŁ OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO
Dookoła huczy o zmianie płci i chyba nie ma już nikogo, komu nie przeszłoby przez głowę, czyby nie spróbować i co by się z tego miało. Nawet temu facetowi, który we Wrocławiu przed kościołem (rzecznik praw dziecka na tournée po Dolnym Śląsku?) rzucił się na stoisko „zmień piec”, rozumiejąc, że chodzi o „zmień płeć”, musiało przejść przez myśl, czy nie lepiej niż mężczyzną, któremu wszystko kojarzy się z seksem, byłoby mu być kobietą, która choć czasem ma na widoku także ognisko domowe.
Korzyści wynikające z bycia mężczyzną lub kobietą są zmienne i jeszcze niedawno nawet dobrze byłoby być raz jedną, a raz drugim, w zależności od sytuacji. Teraz jednak staje się to coraz bardziej wątpliwe. Stereotypy płciowe coraz bardziej się dezaktualizują. Weźmy taki okres dojrzewania: widząc nastoletniego osobnika ćmiącego na rogu papierosa i rzucającego kurwami, intuicyjnie myślimy: młodzieniec. Dawno nieprawda. „W wieku 15 lat 3 proc. więcej dziewczynek niż chłopców sięga po papierosy” – czytamy w Przeglądzie. „Dziewczynki bywają bardziej agresywne i okrutne (...). W dodatku częściej się upijają”. Osoby o skłonnościach chuligańskich powinny więc raczej nastawiać się na zostanie dziewczynką, bo w tej postaci łatwiej wpasują się w społeczność.
Żeby jednak lepiej o sobie myśleć, warto zostać chłopcem. „Dziewczęta gorzej o sobie myślą, gorzej siebie postrzegają i są podatne na bardziej destrukcyjne zachowania niż chłopcy”. Jedna i druga płeć nastolatków jednakowo widzi się jako zbyt otyła. Być może dlatego, że tak jest. Co świadczyłoby, że obie mają jeszcze choć jednakowo dobry wzrok.
Wniosek stąd płynący: jeśli chce się sobie wydawać chudszym, to nie osiąga się tego przez zmianę płci, tylko okularów.
Jaka płeć wcześniej rozpoczyna współżycie seksualne, to nie ma już znaczenia, bo jeśli już rozpoczęła, to jest jej wszystko jedno, jaką ma płeć, a jeśli jeszcze nie zaczęła – to już i za późno na zmianę płci, bo tego nie nadrobi.
Dużą przewagę nad mężczyznami mają kobiety u schyłku życia, bo jako jedyne wtedy żyją. Na koniec życia warto jeszcze zmienić sobie płeć na żeńską, żeby dłużej żyć, ale emeryturę pobierać jako mężczyźni, bo ci mają je wyższe.
Z dowolnością płciową kłóci się moda na surowe rozgraniczanie żeńskich i męskich zawodów, funkcji i ról społecznych, bowiem jeśli ktoś zostanie np. chirurżką, to po zmianie płci (jakiej może samemu dokonać) odetnie się i od swojego zawodu. Nie jest przecież chirurgiem. Jeśli ktoś ma stopień wojskowy „pułkowniczka”, to zmiana płci go (ją?) degraduje. Nie jest zresztą powiedziane, czy osoby nazywane dramaturżkami nie chciałyby zmienić płci właśnie z tego powodu. Nawiasem mówiąc, jedynym określeniem, z jakiego nie da się utworzyć formy żeńskiej, jest dureń, i tu akurat zwolennicy przemianowań nie starają się o jakiś zgrabny termin, tak jednak potrzebny.
Widać, jak zmiana płci przydawałaby się żonom ministrów, które nie mogą obejmować stanowisk w spółkach Skarbu Państwa (tzn. mogą, ale muszą potem z nich rezygnować). Żona ministra nazywającego się – jak i ona – Andruszkiewicz dostała lepszą od niego posadę w fundacji, ale okazało się, że samą swą osobą psuje jej wizerunek: „Złożyła rezygnację, tłumacząc to troską o dobre imię Fundacji i realizowanych przez nią zadań”. Wystarczy, że gdzieś jej nie ma i od razu tam jest lepiej.
Naturalnie, gdyby nie była kobietą, nikt nie zarzuciłby jej tego, że wozi się na mężu. Taki jest skutek tego, że nie ma u nas małżeństw osób tej samej płci i dzięki temu Krzysztof Śmiszek może robić karierę w partii swojego męża Roberta Biedronia, co nie byłoby możliwe, gdyby płeć (albo kraj) zmienił.
Wracając do Andruszkiewiczów: nie jest to sprawiedliwe, że żona jako ktoś taki plami dobre imię, a mąż – nie. Gdyby oboje zamienili się płciami, byłoby przecież odwrotnie, co nie zmieniłoby nic w ich sytuacji sumarycznie jako rodziny, ale już personalnie jak najbardziej.
Zmiany płci staną się dosyć konieczne po rekonstrukcji rządu, z którego wypadną prawdopodobnie i tak nieliczne już teraz kobiety. Pani Emilewicz nigdy nie została wicepremier przez mianowanie, tylko przez zasiedzenie na krześle Gowina. Bardziej zmieniono tam płeć niż stanowisko.
Powszechnie uważa się za obciążenie wizerunkowe rządu, które się w nim nie utrzyma, minister Maląg, co potwierdza wywiad z nią w Sieciach, zatytułowany „Polityk musi liczyć się ze zmianami”. Na odwrót już nie: zmiany wcale nie muszą liczyć się z politykiem. Jaskrawo pożegnalny, łzawy wywiad zaczyna się od stwierdzenia: „Każdego dnia, idąc do pracy, staram się jak najlepiej wykonywać swe obowiązki”, co obniża jego stopień prawdomówności od pierwszych zdań, bo przecież ona nigdzie nie idzie, tylko ją przywożą.
Jako swój autorytet ta minister rodziny, pracy i czego tam jeszcze przywołuje babcię Cecylię, którą stara się we wszystkim naśladować. U ekonomistów akurat czytamy, że „rząd zadłuża nam dzieci i wnuki” (i wnuczki), więc babcia Cecylia musiała zostawić panią Maląg bez grosza.
Może gdyby babcia była dziadkiem... Ale wówczas jeszcze tak łatwo nie można było się zamieniać.