„Ogniem i mieczem” – Michał Żebrowski jako Jan Skrzetuski, Izabella Scorupco jako Helena
– Chciałem zdobywać widzów rozmachem, bogactwem i wyrazistością filmowych wizji. Szczególnie fascynowała mnie historia – opowiadał Jerzy Hoffman. To tłumaczy, dlaczego reżyser postanowił przenieść na filmową taśmę Trylogię Henryka Sienkiewicza. Na początku września minęło 46 lat od premiery jej najbardziej widowiskowej części, czyli „Potopu”.
Jak to się stało, że filmowa Trylogia powstała od końca? Głównym powodem miał być fakt, że Hoffman w dzieciństwie w takiej właśnie kolejności czytał wchodzące w jej skład książki. Było to w większości na Syberii, na którą przyszły reżyser został zesłany wraz z rodziną w 1940 roku. – „Pan Wołodyjowski” był pierwszą książką, którą ojciec przesłał mi, gdy tylko przekroczył z wojskiem dawną granicę Polski. Później przyszedł jeszcze „Potop”, natomiast „Ogniem i mieczem” nie przepuściła cenzura. Nie można powiedzieć, że ja Sienkiewicza czytałem. Ja się w nim zaczytywałem! „Ogniem i mieczem” poznałem na końcu, już w Polsce. I tak się złożyło, że w takiej kolejności nakręciłem też Trylogię – wspominał reżyser. Był jeszcze kolejny powód: w okresie komunizmu, czyli czasie, kiedy nakręcono drugą i trzecią część Trylogii, historia o konflikcie polsko-kozackim, która jest osią „Ogniem i mieczem”, mogła zostać źle odebrana, ale o tym później.
W 1967 roku ruszyły zatem zdjęcia do „Pana Wołodyjowskiego”. Z założenia miała to być widowiskowa ekranizacja powieści o tym samym tytule, zrealizowana z wielkim rozmachem i za pomocą olbrzymich nakładów finansowych. I taka też była. Koszt produkcji osiągnął zawrotną, jak na owe czasy, sumę 40 mln złotych. Na potrzeby filmu wzniesiono kilka ogromnych dekoracji plenerowych. W ruinach zamku w Chęcinach została zrekonstruowana twierdza kamieniecka, której bronił i w której zginął pułkownik Wołodyjowski.
„Pan Wołodyjowski”: – Chcecie, żebym wyjechał?
– To były inne czasy. O żadnych wozach dla aktorów nie było mowy. Nie było żadnych toalet, łączności. Krzyczałem przez tubę, aby zapanować nad tłumem statystów – wspominał Hoffman. Na planie wybudowano także miasteczko Raszków oraz fortyfikację chreptiowską. Zdjęcia były kręcone m.in. w Bieszczadach, w okolicach Białego Boru, a także w Związku Radzieckim, w ruinach XVI-wiecznego grodu tatarskiego oraz w halach łódzkiej wytwórni filmowej. W niektórych scenach brało udział po kilka tysięcy statystów ubranych w kostiumy zaprojektowane z ogromną dbałością o szczegóły. W tytułowego bohatera filmu znakomicie wcielił się Tadeusz Łomnicki, który zresztą długo nie chciał przyjąć głównej roli. Jednak gdy już podjął decyzję, podszedł do sprawy niezwykle profesjonalnie, ba, samodzielnie grał nawet w scenach kaskaderskich. W dodatku, aby solidnie przygotować się do roli „małego rycerza”, aktor poświęcił pół roku na naukę konnej jazdy, zaś przez rok zgłębiał tajniki szermierki.
Podczas powstawania filmu nie obyło się bez sporych problemów. – W czasie zdjęć miałem rewizję w domu, rewizję w hotelu, przesłuchania trwające do trzeciej, czwartej nad ranem... Gdy byłem już tym wszystkim mocno zmęczony, spytałem tego przesłuchującego, o co mnie w ogóle oskarżają. Podał jakiś błahy pretekst, ale wiadomo było, że tak naprawdę chodzi o moje pochodzenie. W pewnym momencie zadałem konkretne pytanie: „Chcecie, żebym wyjechał?”. Przesłuchujący spojrzał na mnie, jakby chciał powiedzieć: „No, wreszcie zrozumiał”. A ja mówię wtedy: „Dobrze! Skończyłem studia w Moskwie, a moja żona Walentyna jest obywatelką sowiecką. Wyjadę do Związku Radzieckiego”. Słysząc to, facet zbaraniał – tak głupiej miny nie widziałem w całym swoim życiu.
Potem dali mi spokój, i dobrze, bo wcale nie chciałem wyjeżdżać – opowiadał Hoffman w książce Piotra Czerkawskiego „Drżące kadry. Rozmowy o życiu filmowym w PRL-u” o pracy nad filmem, która przypadła na okres antysemickiej nagonki roku 1968.
Równolegle z trzecią częścią Trylogii kręcony był czarno-biały, 13-odcinkowy serial „Przygody pana Michała” Pawła Komorowskiego, w którym zagrali ci sami aktorzy oraz wykorzystano te same dekoracje i rekwizyty co w obrazie Hoffmana. Każdy odcinek rozpoczynała niezapomniana piosenka „W stepie szerokim” wykonywana przez Leszka Herdegena.
„Potop”: świetna adaptacja, ogromny rozmach
Dwa lata po premierze „Pana Wołodyjowskiego” Hoffman przystąpił do realizacji „Potopu”, drugiej części Trylogii. W 1971 roku rozpoczęto budowę dekoracji w Częstochowie i w Mińsku, a reżyser z trudem wystarał się o wysokiej jakości obiektyw Panavision. Po wykonaniu setek kostiumów i rekwizytów na przełomie 1971 i 1972 roku częściowo zrealizowano scenę m.in. oblężenia Częstochowy.
– „Potop” skierowano do produkcji przy ogromnych obawach Komitetu Centralnego PZPR, by obrona Jasnej Góry nie stała się centralnym elementem filmu. Na kolaudacji nakazano mi skrócenie sceny odsłonięcia obrazu Najświętszej Marii Panny. Spojrzeliśmy sobie w oczy z montażystą panem Zenonem Pióreckim i skróciliśmy tę scenę... o trzy klatki, a sekunda ma ich 24. Obejrzano film po raz drugi i stwierdzono, że teraz jest dobrze – wspominał reżyser.
Hoffman wraz ze współscenarzystą Adamem Kerstenem był zmuszony do dokonania wielu uproszczeń fabuły powieści, m.in. usunął ze scenariusza licznych bohaterów epizodycznych i ograniczył liczbę bitew.
Co do obsady, to spore kontrowersje wzbudziło powierzenie roli Andrzeja Kmicica Danielowi Olbrychskiemu, który, jakkolwiek by patrzeć, w „Panu Wołodyjowskim” grał negatywnego bohatera – Azję.
– Wbrew obawom wybór ten okazał się jednak trafiony. Ekranizacja została przyjęta z entuzjazmem, szczególnie ceniona była za świetną adaptację (mimo odejścia w wielu wątkach od oryginału). Film, a także jego bohaterowie, nabrali dzięki wizji Hoffmana nieco bardziej współczesnego wyrazu – czytamy na portalu polskie-kino.eu.
Rola Wołodyjowskiego ponownie powędrowała do Tadeusza Łomnickiego, w Zagłobę zaś wcielił się Kazimierz Wichniarz, w odróżnieniu od poprzedniej produkcji, w której rubasznego