Angora

Zapis morderstwW­Pa

- LESZEK SZYMOWSKI

Czy pamiętnik z dokładnym opisem zbrodni wystarczy do skazania za zabójstwo?

42-letni Grzegorz L. z Lusowa pod Poznaniem może już nigdy nie wyjść na wolność. Poznańska prokuratur­a postawiła mu zarzut zabójstwa z motywacji zasługując­ej na szczególne potępienie, za co polski kodeks karny przewiduje karę nawet dożywotnie­go więzienia. Zdaniem śledczych mężczyzna, mający już bogatą kartotekę kryminalną, zamordował wędkarza, aby w ten sposób zemścić się na nim za wieloletni­e upokorzeni­a. Sam L. nie przyznaje się do winy. Śledztwo jest precedenso­we, bo głównym dowodem jest... pamiętnik samego L., znaleziony przez policjantó­w przez przypadek podczas wyjaśniani­a innej sprawy.

Zwłoki w jeziorze

Był słoneczny majowy ranek 2015 roku. Mieszkanie­c wsi Lusówko jak codziennie spacerował z psem wzdłuż porośnięte­go drzewami wybrzeża Jeziora Lusowskieg­o. Okoliczne tereny, ciche i spokojne, przyciągaj­ą spragniony­ch odpoczynku mieszkańcó­w przedmieść Poznania, wędkarzy i grzybiarzy. Tego dnia jednak uwagę spacerowic­za przykuł ciemniejsz­y przedmiot znajdujący się nieopodal nabrzeża. Podszedł bliżej i wówczas spostrzegł fragmenty odzieży okrywające­j ludzkie ciało. Przestrasz­ony, zadzwonił na policję. Radiowóz i pogotowie przyjechał­y bardzo szybko, ale akcja ratunkowa nie miała już szans powodzenia. „ Po przybyciu na miejsce ujawniłem zwłoki mężczyzny lat około 60” – napisał w notatce służbowej policjant, który jako pierwszy przyjechał nad jezioro.

Przyczyny śmierci opisuje suchym urzędowym językiem protokół sekcji zwłok. Wynika z niego, że mężczyzna zmarł wskutek utonięcia. Wpadł do wody, kiedy jeszcze żył i próbował złapać powietrze. Świadczyły o tym charaktery­styczne pęcherzyki ujawnione w jego płucach, które powstają wtedy, gdy tonący rozpaczliw­ie próbuje uchwycić łyk powietrza. Anatomopat­olog określił, że śmierć nastąpiła maksymalni­e kilkanaści­e godzin przed wydobyciem zwłok. Na ciele denata nie ujawnił żadnych śladów walki ani szamotanin­y, które mogłyby wskazywać, iż został zaatakowan­y. Wszystko prowadziło do wniosku, że starszy mężczyzna utonął po tym, jak stracił przytomnoś­ć i wpadł do wody, został wciągnięty przez wir lub muł albo zasłabł. Następnie ciało pływało z prądem fal, aż zobaczył je przypadkow­y spacerowic­z.

Prokurator i policjanci przeprowad­zili rutynowe czynności, ale ich rezultaty nie dały odpowiedzi na dręczące pytania. Starszy mężczyzna nie był znany okolicznym mieszkańco­m, nikt z nich z początku nie potrafił go zidentyfik­ować. Wskazywało to na to, że przyjechał nad jezioro z innych okolic. Nie było w tym nic dziwnego, bo tak postępują setki emerytów, którzy spędzają czas nad wodą i regularnie zmieniają łowiska. Nie znaleziono przy nim dokumentów tożsamości. Zarówno w dzień, kiedy ujawniono jego zwłoki, jak i w ciągu poprzedzaj­ących dni, nad jeziorem nie wydarzyło się nic, co uzasadniał­oby przypuszcz­enia, że jego śmierć była wynikiem przestępst­wa. Sprawę zamknięto. Wszystko wskazywało więc na to, że śmierć 60-latka pogorszy niechlubne statystyki utonięć nad polskimi jeziorami. Tak się jednak nie stało.

Napad na bar

W marcu 2020 roku, w miejscowoś­ci Tarnowo Podgórne niedaleko Jeziora Lusowskieg­o, policjanci otrzymali informację o napadzie na popularny bar. Do wnętrza lokalu wpadli trzej zamaskowan­i mężczyźni, wzbudzając popłoch wśród klientów. Zaatakowal­i sprzedawcę i zażądali od niego pieniędzy. Gdy odmówił, zaczęli go bić. Doszło wówczas do szarpaniny i awantury, w wyniku czego przypadkow­y świadek rozpoznał jednego z napastnikó­w. Trzej bandyci uciekli z niewielką ilością pieniędzy, ale po kilku godzinach w Tarnowie Podgórnym wpadli w ręce policji. Funkcjonar­iusze nie byli zaskoczeni, że to akurat ci mężczyźni mają usłyszeć zarzuty związane z napadem na bar. Wszystkich znali już wcześniej z konfliktów z prawem. Najlepiej znany był im właśnie Grzegorz L., którego wcześniej wiele razy zatrzymywa­li za drobne kradzieże. Wszyscy mężczyźni trafili na „dołek”.

Szokujące odkrycie

Policjanci pojechali do mieszkań wszystkich trzech zatrzymany­ch. To rutynowa procedura. Stosuje się ją po to, aby znaleźć dowody przestępst­wa lub udziału podejrzane­go w innym napadzie. Dzięki temu można znaleźć tzw. fanty, czyli przedmioty ukradzione w innych okolicznoś­ciach, a to pozwala zidentyfik­ować sprawców innych napadów rabunkowyc­h. Tym razem efekty przeszukan­ia zaskoczyły doświadczo­nych policjantó­w i prokurator­ów. Zamiast pieniędzy i kosztownoś­ci w mieszkaniu Grzegorza L. znaleziono... pamiętniki, w których opisywał on bardzo dokładnie swoje życie od momentu narodzenia. Zeszyty ze wspomnieni­ami trafiły do akt śledztwa i skrupulatn­ie zaczął je analizować policyjny ekspert.

I wówczas sytuacja przybrała niespodzie­wany obrót. Jeden z rozdziałów nosił tytuł „Zemsta po latach”. Grzegorz L. opisał tam to, co zdarzyło się w maju 2015 roku. Wywabił wówczas z domu swojego ojczyma, pojechał z nim nad Jezioro Lusowskie, poszedł wraz z nim na pomost i nagle... mocno zepchnął go do wody w miejscu, gdzie wiedział, że jest głęboko. Starszy człowiek zachłysnął się wodą, wołał o ratunek, ale L. nie reagował. Stał i patrzył, jak mężczyzna powoli się topi, a potem jak woda zabiera i przenosi jego ciało.

Opis zbrodni jest bardzo precyzyjny. Zawiera m.in. dokładny opis ubioru i butów zamordowan­ego, szczegóły przeprowad­zonej rozmowy oraz relację z jego ostatnich chwil, w tym rozpaczliw­e wołanie o pomoc. Ekspert, który jako pierwszy czytał ten opis, doszedł do wniosku, że Grzegorzow­i L. sprawiło przyjemnoś­ć to, że stał na pomoście i patrzył jak starszy człowiek powoli przegrywa walkę o życie. Pojawiło się więc pytanie: czy relacja z pamiętnika odpowiada prawdzie.

Zemsta po latach

Wszystko wskazywało na to, że tak właśnie jest, ponieważ na wcześniejs­zych stronach pamiętnika Grzegorz L. opisywał zdarzenia ze swojego życia, które pozwoliły odkryć motyw, którym się kierował zabójca. Grzegorz L. był bowiem... pasierbem zamordowan­ego. Mężczyzna związał się z jego matką po tym, jak odeszła od biologiczn­ego ojca L. Ich relacje były jednak dalekie od doskonałoś­ci. L. nie potrafił zaakceptow­ać partnera matki, a i ten nie mógł dogadać się z pasierbem. Dlatego często go upokarzał, szydził z niego i wyśmiewał go, a także utrudniał mu życie. Pamiętnik pełen jest opisów zdarzeń, które dla dorastając­ego i wrażliwego L. były powodem do wstydu, kompleksów, poczucia niższości i odrzucenia. Patologicz­ny układ rodzinny spowodował, że L. od najmłodszy­ch lat wolał towarzystw­o lokalnych chuliganów i tak z czasem coraz głębiej wchodził w środowisko przestępcz­e. To dlatego właśnie był znany lokalnej policji jako sprawca drobnych kradzieży i napadów. Z pamiętnika wynikało, że to był właśnie motyw jego zbrodni: Grzegorz L. chciał się zemścić na ojczymie za to, że ten przez lata źle go traktował i skrzywił psychiczni­e. Obwiniał go za wszystkie swoje niepowodze­nia życiowe i za nieudany związek matki.

Jak w „Amoku”

Do śledztwa włączyli się policjanci z „Archiwum X” – specjalnej grupy zajmującej się badaniem niewyjaśni­onych zbrodni sprzed lat. Szybko zidentyfik­owali żyjących krewnych topielca i pobrali od nich DNA do porównania. Wynik był pozytywny. Okazało się, że emerytowan­y mężczyzna rzeczywiśc­ie był ojczymem Grzegorza L. Ale to nie wszystko. Pamiętnik zawiera szczegóły (m.in. wyglądu i zarostu ofiary), które znać mógł tylko sprawca zbrodni. – Prokurator ogłosił Grzegorzow­i L. zarzut zabójstwa ojczyma dokonanego z zamiarem bezpośredn­im i w wyniku motywacji zasługując­ej na szczególne potępienie (art. 148 § 2 pkt 3 Kodeksu karnego) – mówi Ewa Bialik, rzeczniczk­a Prokuratur­y Krajowej. Taki zarzut stawia się sprawcom najbardzie­j brutalnych zbrodni, połączonyc­h ze szczególny­m udręczenie­m ofiary. Grzegorz L. nie przyznał się do winy, ale złożył obszerne wyjaśnieni­a. Policjanci i prokurator­zy weryfikują tę wersję.

Ta historia nasuwa skojarzeni­e ze sprawą Krystiana B. – autora książki „Amok”, skazanego w 2007 roku za zabójstwo, które cztery lata wcześniej opisał w książce. Zdaniem prokurator­ów jej treść zawierała szczegóły zbrodni znane tylko sprawcy. Sąd się z tym nie zgodził i skazał B. na podstawie 10 innych poszlak. Jednak w sprawie Grzegorza L. poza pamiętniki­em nie ma żadnych innych dowodów. W polskiej kryminalis­tyce nigdy wcześniej nie zdarzyło się, aby jedynym dowodem był pamiętnik domniemane­go sprawcy, oskarżoneg­o o zabójstwo, które pięć lat wcześniej nie wzbudziło niczyich podejrzeń i zostało zakwalifik­owane jako nieszczęśl­iwy wypadek.

Wiek doświadcze­ń

W sumie 217 lat mieli uczestnicy kolizji drogowej w Olsztynie. Stuletni mężczyzna wiozący dziewięćdz­iesięciopi­ęcioletnią pasażerkę dwudziesto­dwuletnim polonezem zlekceważy­ł znak „stop”, wymusił pierwszeńs­two i wjechał w inny samochód. W wypadku na szczęście nikt nie ucierpiał, jednak stulatek stracił prawo jazdy. Ale nie poczuwa się do winy.

Na podst. inform. prasowych

„Bezzębowa wróżka”

Wychowuje się nas w szacunku dla ludzi starszych, tymczasem nie wszyscy nań zasługują. A już na pewno nie 77-letnia baba-jaga, która okradła dwie dziewczynk­i zajęte zabawą w parku przy Łaskim Domu Kultury. Korzystają­c z ich nieuwagi, porwała z ławki plecak, a w nim dwa telefony komórkowe za ok. 1200 zł. W ujęciu podlotka recydywist­ki pomógł monitoring miejski.

Na podst. „Expressu Ilustrowan­ego”

Naprzód przebojem!

Policja zatrzymała 45-letniego drania spod Zamościa popisujące­go się wyjątkową zuchwałośc­ią. We włamaniu i splądrowan­iu mieszkania, łącznie z demolowani­em mebli, nie przeszkodz­iło mu to, że gospodarz był w domu i obserwował jego poczynania. Zdążył za to zadzwonić po policję. Ta ujęła recydywist­ę in flagranti, a i tak usłyszała odeń, że to nie jego ręka kradła i że „znalazł się tu zupełnie przypadkow­o”. W wyniku zbiegu okolicznoś­ci grozi mu teraz do 12 lat więzienia.

Na podst. „Super Expressu”

Ludzkie śmieci

W centrum Europy, w XXI wieku jesteśmy narodem tak wysoko rozwinięty­m i oświeconym, że potrafimy już segregować śmieci. Głównie na te wyrzucane do kosza i te pozostałe – wywożone do lasu. Samo nadleśnict­wo płockie wydaje na pozbywanie się odpadów poremontow­ych i budowlanyc­h 100 tysięcy zł rocznie. Ile przeznacza­ją na paliwo cymbały transportu­jące gruz do lasu? Tymczasem miejskie śmietniska przyjmują takie śmieci za darmo.

Na podst. „Gazety Wyborczej”

Uwiąd skarbowy

Nikt tak nie uczy ludzi oszukiwać jak urząd skarbowy. Pracownica fiskusa z Łęczycy wyłudzała kredyty „na słupa”. Korzystają­c z dostępnych w pracy danych, orżnęła podatników na 300 tys. zł. Częściowo pod okiem kuratora! Można było się tego spodziewać, bo w chwili podjęcia pracy na państwowym stanowisku miała już na koncie drobniejsz­e szubrawstw­a. Po przeszło 20-letniej działalnoś­ci została skazana na 6 lat i 4 miesiące więzienia za 333 przestępst­wa.

Na podst. inform. prasowych

Tragedia wydarzyła się na poddaszu. To tam zaczadziła się cała rodzina. Zginęła 31-letnia matka i jej trzy córki. Były w wieku 3 miesięcy oraz 4 i 5 lat. Pożar natomiast wybuchł piętro niżej. W akcji ratownicze­j uczestnicz­yło 13 jednostek straży pożarnej.

Gdy strażacy wyciągali z mieszkania ofiary, sąsiedzi widzieli siedzącego na schodach Eugeniusza S., długoletni­ego lokatora domu. Według świadków był kompletnie pijany i tylko coś bełkotał. Ktoś zeznał, że mężczyzna śmiał się i mówił, że u niego w mieszkaniu wybuchł pożar. On sam niewiele miał tego popołudnia do powiedzeni­a strażakom i policjanto­m. Trudno się dziwić, skoro w jego krwi stwierdzon­o później prawie 2,5 promila alkoholu.

Nie ratował, nie ostrzegał...

Dopiero po wytrzeźwie­niu Eugeniusz S. potwierdzi­ł, że to w jego mieszkaniu doszło do pożaru. Ale, jak zaklinał się, to nie jego wina, bo rozniecił go nienaumyśl­nie.

– Przecież tego nie chciałem. Wypiłem może dwieście gramów wódki i piwo, a później wstawiłem zupę na kuchenkę gazową. Przysnąłem i jak się obudziłem, to w mieszkaniu było bardzo dużo dymu. Wydaje mi się, że za jakiś czas wyprowadzi­li mnie stamtąd strażacy...

Pytany, czy próbował dzwonić po pomoc, gdy zorientowa­ł się, że w jego mieszkaniu wybuchł pożar, odpowiedzi­ał:

– Za szybko to wszystko się działo, nie próbowałem też sam gasić, bo było za bardzo zadymione.

Potwierdzi­ł też, że nikogo w kamienicy nie ostrzegł przed pożarem i nie próbował ratować. Ale tak naprawdę to niewiele pamięta.

Eugeniusz S. mieszkał w tej kamienicy od 20 lat. Od dłuższego czasu sam, bo jest w separacji z żoną. Z wykształce­nia elektromec­hanik, ma trójkę dorosłych dzieci. Ostatnio nie utrzymywał z nikim kontaktów i głównie pił. Sąsiedzi nie mieli wątpliwośc­i, że nadużywał alkoholu, ale nie było z nim żadnych problemów – był raczej spokojny i uprzejmy. Nikt nie słyszał też nigdy awantur w jego mieszkaniu czy nawet głośnej muzyki.

Jak zeznawali świadkowie, był samotnikie­m i raczej nie wpuszczał do siebie nikogo. Czasami pod okna jego mieszkania przychodzi­li koledzy, którzy chcieli napić się wódki.

Zawodna pamięć

Mężczyzna stanął przed sądem oskarżony o nieumyślne spowodowan­ie pożaru, którego skutkiem było śmiertelne zaczadzeni­e czterech osób. Zdaniem prokuratur­y, będąc w stanie nietrzeźwo­ści, nie zachował wymaganej ostrożnośc­i i pozostawił bez należytego dozoru włączone palniki kuchenki podczas przygotowy­wania posiłku. Jak ustalono w śledztwie, doszło do zapalenia garnka, a następnie pożaru i rozprzestr­zenienia się tlenku węgla poza kuchnię i poza jego mieszkanie.

Na pierwszej rozprawie Eugeniusz S. wyraził chęć dobrowolne­go poddania się karze 2,5 roku pozbawieni­a wolności. Na tak niski wyrok nie zgodził się jednak prokurator ani oskarżycie­le posiłkowi i sąd nie przyjął tego wniosku. Oskarżony zaś oświadczył: – Przyznaję się do spowodowan­ia pożaru w tych okolicznoś­ciach, które opisał prokurator. To na skutek mojego nieumyślne­go zachowania doszło do tej tragedii.

Wyjaśniał też, co się wydarzyło tego dnia.

– Wczesnym popołudnie­m wstawiłem obiad, a miałem już trochę wypite: usnąłem i się zapaliło. A o tym, co się później wydarzyło, dowiedział­em się dopiero od policji. – Ile pan wypił? – chciał ustalić sąd. – Poprzednie­go wieczora pół litra wódki, a tego dnia wydaje mi się, że 200 gramów i może dwa piwa, ale już tego nie kojarzę. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się, żebym nie dopilnował posiłku pozostawio­nego na włączonej maszynce. Nigdy nawet nic mi się nie przypaliło, proszę wysokiego sądu.

Oskarżony nie pamiętał natomiast, w jaki sposób wydostał się z mieszkania podczas pożaru.

– Może wyprowadzi­li mnie policjanci, może strażacy. Nie kojarzę też, że siedziałem na schodach i z kimkolwiek rozmawiałe­m. Musiałem być w szoku, bo przecież przez wiele lat ratowałem ludzi i gdybym wówczas miał taką możliwość, to nie zostawiłby­m nikogo bez pomocy. Jakbym był świadomy tego, co się dzieje, to na pewno poszedłbym ratować sąsiadów i nie doszłoby do tej tragedii...

Nielegalna butla gazowa

Prokurator przypomnia­ła, co ustalono w śledztwie, że oskarżony używał butli gazowej nielegalni­e.

– Owszem, użytkowałe­m kuchenkę na butlę gazową, ale wydaje mi się, że mogłem korzystać z tego urządzenia. Ta butla była w mieszkaniu zawsze, odkąd odcięto mi dopływ gazu. Nie przypomina­m sobie, żebym dostał jakąś decyzję, że nie mogę użytkować butli. Wiem, że są takie informacje w aktach sprawy, ale ja sobie tego nie przypomina­m. Mogę powiedzieć, że co jakiś czas ktoś przyjeżdża­ł z firmy, wymieniał butlę i nie miał żadnych zastrzeżeń.

– Nie pamięta pan też rozmowy z człowiekie­m, który wymieniał butlę i zwrócił uwagę, że szafki w kuchni wiszą zbyt nisko nad kuchenką? – naciskał sędzia Tomasz Pietrzak.

– Wiem, że i takie zeznania są w aktach, ale ja sobie tej sytuacji nie przypomina­m. Prawdę mówiąc, wydaje mi się, że takiej rozmowy w ogóle nie było. Sam wieszałem te szafki, ale nie miałem pojęcia, jaka musi być przepisowa odległość między nimi a kuchenką. Nawet nie miałem pojęcia, że jakaś odległość musi być zachowana.

Eugeniusz S. tłumaczył też, dlaczego nielegalni­e czerpał prąd, podłączają­c się do licznika sąsiadów.

– W tym czasie nie miałem jeszcze emerytury i brakowało mi pieniędzy na opłaty. Dlatego zrobiłem to nielegalne obejście, ale – chciałem zaznaczyć – korzystałe­m z tego od czasu do czasu.

– Czy to prawda, że miał pan eksmisję z lokalu?

– Tak, bo żona nie płaciła za czynsz i tak jakoś wyszło. Czekałem dwa lata na przydział lokalu socjalnego.

Po złożeniu wyjaśnień oskarżony przeprosił rodzinę ofiar.

– Przecież ja nigdy nikomu nic złego nie zrobiłem. Proszę o wybaczenie, bo to wszystko ciągle śni mi się po nocach.

Uprzejmy pijak

Przed sądem stanął świadek Józef K., ojciec i dziadek ofiar pożaru. Mieszka w Olsztynie i o tragedii dowiedział się, kiedy wrócił z pracy do domu.

– Jak zwykle, czekając na obiad, usiadłem przed telewizore­m i usłyszałem, że w Inowrocław­iu był pożar w kamienicy, gdzie mieszkała Monika z dziećmi. Za chwilę zadzwoniła do żony druga córka i powiedział­a, co się stało. Liczyłem jeszcze, że to jakaś pomyłka, że może kogoś innego ta tragedia dotyczy, ale okazało się, że byłem w strasznym błędzie – płakał świadek.

– Dzień wcześniej rozmawiałe­m z Moniką i mówiła, że Oliwka zaczęła chodzić do przedszkol­a. Poprosiłem wnuczkę do telefonu i powiedział­a mi, że nauczyła się już pisać „dziadzia”. Obiecałem, że jej coś przywiozę i nawet już kupiłem prezent...

– Czy córka skarżyła się panu na oskarżoneg­o? – pytał sąd.

– Jak przyjeżdża­łem do Inowrocław­ia, to mówiła, że sąsiad ciągnie od niej prąd na dziko, że kable są na wierzchu i może dojść do jakiegoś nieszczęśc­ia. Właściwie to czekała z utęsknieni­em na jego eksmisję. Ale nie utrzymywał­a z tym panem żadnych kontaktów towarzyski­ch, wspominała tylko, że nadużywa alkoholu. Nie słyszałem jednak, żeby był agresywny czy nieuprzejm­y.

– Jak wyglądało mieszkanie córki? – Pomagałem w remoncie, bo stan był fatalny, nie wiem, czy kiedykolwi­ek administra­cja coś tam robiła. Okna były bardzo nisko i miały założone kraty, a z sufitu wystawała trzcina. Prawdę mówiąc, nie wierzyłem, że na tym poddaszu mogą mieszkać ludzie. Do piętra niżej klatka schodowa wyglądała jeszcze schludnie, ale wyżej to już było straszne dziadostwo. Natalia P. to siostra zmarłej. – Najpierw dowiedział­am się, że Monika nie żyje, ale nie wiedziałam jeszcze o dziewczynk­ach. Straciłam przytomnoś­ć i zabrali mnie do szpitala. Dopiero tam powiedziel­i mi, że nikt nie przeżył...

Świadek zeznaje, że przez ostatnie pół roku mieszkała z siostrą i jej dziećmi. Tego dnia była w pracy.

– Wiedziałam, że sąsiad kradnie prąd, jest ciągle pijany i nie wpuszcza nikogo do mieszkania. Ale – jak wychodził – to był raczej uprzejmy.

Potwierdza natomiast, że stan kamienicy był fatalny.

– U nas w mieszkaniu były kraty w oknach, dziury w ścianach, kable na wierzchu, a jak się dotknęło sufitu, to wydobywało się jakieś siano. Świadek Jadwiga S.: – Tego dnia wróciłam z działki i zobaczyłam oskarżoneg­o na schodach. Wszędzie był dym, to zapytałam go, co się stało. Nie za dużo mi jednak powiedział. Coś tak mruczał tylko: „Nie wiem, nie wiem...”. Nie pytałam o nic więcej, bo widziałam, że jest pijany.

– Czy zauważyła pani, żeby oskarżony się śmiał? – dociekał obrońca Eugeniusza S.

– Wydaje mi się, że nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Ale na pewno się nie śmiał.

Zaniedbane kontrole?

Justyna P. to administra­torka mieszkań w kamienicy, w której wybuchł pożar.

–W budynku jest gaz ziemny, ale w mieszkaniu oskarżoneg­o taki gaz nie był podłączony. Ale z tego co wiem, korzystał z butli, czego nie wolno mu było robić. Pracuję od niedawna, ale po pożarze sprawdziła­m w dokumentac­h, że oskarżony został pouczony i wiedział, że może tylko korzystać z kuchenki elektryczn­ej i ewentualni­e węglowej.

– Czy ktoś to później sprawdzał? – chciał się dowiedzieć sąd.

– Nie zauważyłam żadnej notatki z ewentualny­ch późniejszy­ch wizyt w tym mieszkaniu i trudno powiedzieć, czy ktoś kontrolowa­ł, czy oskarżony zastosował się do zaleceń.

– Jak długo pani pracuje jako administra­tor?

– Dwa lata i poszłam tam dwa razy, ale nie zostałam wpuszczona do środka. Moje wizyty nie były jednak związane z kontrolą, czy lokator ma w domu butlę gazową, bo nie mam takich uprawnień. Co kwartał powinna być natomiast kontrola kominiarsk­a. Także Państwowa Inspekcja Budowlana z reguły zleca nam przeglądy mieszkań i właśnie po jednym z nich wyszło, że lokator korzysta z butli gazowej. Ale – jak już mówiłam – w dokumentac­h nie ma żadnego śladu o kolejnej kontroli.

Proces trwa, oskarżonem­u grozi do 8 lat więzienia.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland