Post Malone
Wydawało się, że pandemia doprowadzi do ruiny rynek fonograficzny, tymczasem tak się nie stało.
Opublikowany w tym miesiącu raport Zrzeszenia Amerykańskich Wydawców Muzyki (Recording Industry Association of America – RIAA) dowodzi, że wartość rynku w USA w pierwszym półroczu nie zmalała, a wzrosła.
COVID-19 ma dziewiętnastkę w nazwie, bo pojawił się w ubiegłym roku, jednak opanował świat w marcu i dopiero wtedy zakazy w organizowaniu zgromadzeń zamroziły działalność muzyczną. Nawet nie od początku miesiąca, tylko od jego połowy. Jeszcze 9 marca światowe tournée zatytułowane „Where Do We Go?” rozpoczęła tegoroczna laureatka pięciu nagród Grammy 18-letnia Billie Eilish. W sali widowiskowej „American Airlines Arena” w Miami na Florydzie oglądało jej występ 20 tys. widzów. Chyba żaden z nich nie myślał, że wkrótce podobnych imprez nie będzie. Inni artyści też koncertowali. Dopiero parę dni później wszystko stanęło. 17 marca The Rolling Stones zapowiedzieli, że przekładają kontynuację trasy „No Filter”. Inne gwiazdy zrobiły podobnie.
Pandemia sparaliżowała nie tylko koncerty. Utrudniła też pracę w studiach nagraniowych, zwłaszcza gdy sesje wymagały obecności większej liczby artystów. Niektórzy muzycy jednak nagrywali, o czym świadczy całkiem sporo premierowych płyt, które pojawiły się ostatnio. Zapowiadane są kolejne wydawnictwa, w tym autorstwa tak renomowanych artystów, jak wspomniani Stonesi, grupa Guns N’ Roses („Spędzam głównie czas na pracy w domowym studiu i na komponowaniu” – mówi Slash) oraz zespół AC/DC. Australijski kwartet rockowy, słynący m.in. z hitów „Back In Black” i „Highway To Hell”, przygotował longplay z partiami gitarowymi zmarłego przed trzema laty Malcolma Younga i z Brianem Johnsonem ponownie przy mikrofonie. Kolejny krążek zapowiada 66-letni Elvis Costello. Będzie to już 31. studyjna płyta tego brytyjskiego artysty. Album zapowiadały trzy single – ostatni z nagraniem „We Are All Cowards Now”. Longplay będzie nosił tytuł „Hey Clockface”.
Inni artyści – jeśli nie nagrywali – to spotykali się ze słuchaczami online. Koncerty internetowe były na ogół bezpłatne, ale promowały muzyków, co w efekcie zwiększało zainteresowanie ich nagraniami. A ponieważ dostęp do tych ostatnich nie jest darmowy (poza streamingiem przerywanym reklamami), więc mimo lockdownu artyści zarabiali. Gorzej natomiast mieli – i nadal mają – pracownicy firm zajmujących się organizacją koncertów. Dla nich bowiem świat się zatrzymał. Stracili jedyne źródło dochodu i jeśli nie znaleźli sobie innego zajęcia, to nie mają lekko.
Tymczasem rynek fonograficzny wydaje się być w formie, zwłaszcza ten największy, czyli amerykański. RIAA podaje, że w pierwszym półroczu 2020 przychody netto wyniosły 5,7 mld dolarów, a więc o 5,6 proc. więcej niż przed rokiem. Stało się to głównie dzięki odsłuchom muzyki w strumieniu. Stanowią one już prawie 85 proc. amerykańskiego rynku z wartością netto 4,8 mld dolarów. Oznacza to wzrost o 12 proc. w stosunku do pierwszej połowy 2019 roku. Spadło natomiast zainteresowanie plikami muzycznymi do wielokrotnego odtwarzania, i to aż o 22 proc. Słuchacze odchodzą też od nośników fizycznych. Jedynie winyle nadal mają powodzenie. W pierwszym półroczu 2020 kupiono w USA 8,8 mln czarnych krążków za 0,2 mld dolarów (wzrost ilościowy o 2,3 proc., a wartościowy o 3,6 proc.). Warto przy okazji wspomnieć, że winyle przestały być wyłącznie czarne. Można je kupić w różnych kolorach, nierzadko ze zdjęciami artystów lub rysunkami. Są jednak nadal produktem niszowym, bo stanowią w USA zaledwie 3,5 proc. wartości rynku. Równocześnie kompakty lecą na łeb na szyję. Ich sprzedaż spadła w stosunku do ubiegłego roku prawie o połowę i stanowi zaledwie 55 proc. kwoty rynku płyt analogowych.
Amerykańskich wyników nie należy jednak przenosić na cały świat mimo rozmiaru tamtejszego rynku, który go do uogólnień predestynuje. Już bowiem na drugim – pod względem wielkości – fonograficznym rynku, czyli w Japonii, dominują dość nieoczekiwanie nadal nośniki fizyczne. Płyty kompaktowe, DVD i winyle stanowiły tam w ubiegłym roku aż 71 proc. rynku. Takie dane podaje Międzynarodowa Federacja Przemysłu Fonograficznego (International Federation of the Phonographic Industry – IFPI), której przedmiotem zainteresowania jest muzyka całego świata, a nie tylko ta produkowana w USA. Najwyraźniej Japończycy lubią mieć przed sobą obwoluty wydawnictw, kiedy słuchają nagrań. Wprawdzie w ubiegłym roku sprzedaż fizycznych nośników w Japonii spadła, ale tylko o 4,8 proc. Inny niż w USA obraz rynku w Japonii wynika nie tylko z upodobań melomanów. Również tamtejsi artyści nie byli do niedawna przekonani do streamingu. Jeszcze dwa lata temu aż 20 z 25 wykonawców sprzedających najwięcej płyt w Japonii nie udostępniało swoich nagrań w strumieniu. Teraz takich przypadków jest mniej, ale rynek muzyczny w USA i w Japonii to, pod względem struktury, dwa odmienne organizmy.
Obraz światowego rynku muzyki nie byłby pełny bez przeglądu list przebojów. W połowie września zestawienie bestsellerów płytowych „Billboard 200” otwierał album „Folklore” nagrany w czasie lockdownu przez 30-letnią Taylor Swift. Artystka cieszy się od paru lat niesłabnącym powodzeniem, i to w wielu krajach. W ubiegłym roku federacja IFPI umieściła ją na czele zestawienia wykonawców najpopularniejszych na świecie. Lista powstała w oparciu o sprzedaż nagrań we wszystkich formatach, a więc zarówno na nośnikach fizycznych, jak i w strumieniu, oraz w formie plików cyfrowych do wielokrotnego odsłuchu. Tuż za Taylor Swift w pierwszej piątce znaleźli się kolejno Ed Sheeran, Post Malone, Billie Eilish i grupa Queen. Pandemia nie osłabiła zainteresowania amerykańską gwiazdą. We wrześniowym wydaniu listy „Artist 100” magazynu „Billboard”, która klasyfikuje artystów według popularności, Swift jest druga, a więc nadal wysoko. Wyprzedza ją jedynie koreański boys band BTS triumfujący także na singlowej liście „Hot 100” z utworem „Dynamite”.