Herosi biznesu
Została bizneswoman, bo ma małe stopy. W sklepach w jej rozmiarze były dziecięce buty, więc szukała na targach. Podczas jednej z takich wypraw odkryła stoisko z angielskim obuwiem. – Zapytałam, czy mi sprzedadzą, a oni na to, że chętnie, ale są hurtownią, więc muszę kupić dużo – wspomina Dominika Żak, założycielka marki DeeZee. Była wtedy nauczycielką. – Pieniędzy starczało mi mniej więcej do 15. każdego miesiąca (...). Ale udało mi się ich namówić, żeby te buty wysłali, a ja zapłacę, jak będę mogła. Dostawa przyszła – niestety, pasowały tylko trzy pary. Co zrobić z resztą? Kolega podpowiedział, żeby wystawiła towar na Allegro. Sprzedał się w ciągu jednego dnia. Sukces zachęcił ją do handlu. – Do pierwszej w nocy siedziałam w internecie, potem wstawałam o świcie, żeby spakować paczki i woziłam je tramwajem na pocztę. Już po dwóch miesiącach dochody z butów przewyższyły nauczycielską pensję. Rzuciła pracę. – Musiałam się dużo nauczyć – o robieniu zdjęć, o Photoshopie, o tym, czym jest VAT i CIT. Nie miałam o tym wszystkim pojęcia. Wiedziałam tylko, że każdy zarobiony grosz muszę inwestować. Nadal mieszkałam w wynajętym 26-metrowym mieszkaniu, przez pierwsze osiem lat fotografowałam buty na własnych nogach, ale mój profil na Allegro był coraz większy. Wtedy zadzwoniła stylistka z magazynu „Joy”. Chętnie poświęciłaby Dominice artykuł, ale jakoś tak niezręcznie pisać o prywatnym koncie na portalu aukcyjnym. Dla promocji w prasie warto założyć sklep online, pomyślała początkująca bizneswoman. I założyła – za 3 tysiące pożyczone od mamy. – Musiałam też wymyślić nazwę. Wpadłam na nią, patrząc na metkę Lee na spodniach siostry mojego partnera. W połączeniu z moimi inicjałami powstało DeeZee. Swoją markę Dominika Żak buduje w sieci. Nazywa siebie królową mediów społecznościowych w branży mody online. Ma 1,3 mln fanów na Facebooku, 520 tys. na Instagramie. – Cały czas dbamy o profile, jakość zdjęć (...) i codziennie wrzucamy nowe posty. Od początku przywiązywałam klientki do siebie, pokazując im, jak pracuję (...). Zdarzało się, że wysyłałam zdjęcia z targów i pisałam: Dziewczyny, doradźcie, co byście chciały nosić w następnym sezonie. DeeZee poszło w świat. Sprzedaż na Ukrainie stanowi już 12 proc. przychodów. – Skoro Ukrainki nas pokochały, dlaczego tak samo nie miałoby być w Hiszpanii albo w Australii (...)? – pyta Dominika Żak, uruchamiając internetowe sklepy w pięciu krajach jednocześnie.
„Forbes” nr 8/2020 Wybrała i oprac. E.W.
własne testy! „Jedyne, co trzeba było zmienić, to część składników. W naszej pracy są one bowiem dostosowane do badania wirusów i bakterii występujących u ryb. Zmieniłem tylko trzy składniki charakterystyczne dla badania koronawirusa”, wyjaśnił weterynarz. W połowie maja premier Bár ur á Steig Nielsen ogłosił, że kraj jest wolny od pandemii i nikt nie umarł.
Polskie firmy bez szans
Już w kwietniu specjaliści zauważyli związek między liczbą przeprowadzonych testów a liczbą wykrytych przypadków nosicielstwa koronawirusa SARS-CoV-2. Im więcej testów, tym więcej zarażonych. I odwrotnie. Tak też tłumaczył to minister Łukasz Szumowski.
Rekordową liczbę 35 tys. wykonanych testów genetycznych opartych na technice PCR odnotowano 11 i 31 lipca. Niewiele mniej, 34 tys., osiągnięto 1 września. Średnio od początku marca przeprowadzano 20 tys. badań dziennie. By – uwzględniając wielkość populacji – skutecznie walczyć z pandemią, należałoby dziennie wykonywać 60 – 80 tys. testów. A to oznacza koszty! Nad Wisłą brakuje weterynarzy, którzy w domowych warunkach wymyślą coś skutecznego. Są za to naukowcy i prywatne firmy gotowe podjąć wyzwanie. I politycy chętnie grzejący się w blasku cudzej chwały.
Na początku kwietnia ówczesny minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin ogłosił, że wspiera zespół Instytutu Chemii Bioorganicznej Polskiej Akademii Nauk w Poznaniu kierowany przez prof. Marka Figlerowicza, który opracował polską, bardzo skuteczną metodę wykrywania SARS-CoV-2, co zostało potwierdzone przez Państwowy Zakład Higieny. 11 kwietnia minister Gowin zapowiedział, że za tydzień ruszy produkcja pierwszych 150 tys. zestawów do badań. Według szacunków pracowników instytutu koszt jednego testu miał wynieść 53 zł. Czyli kilkakrotnie mniej niż oferowane w tym czasie przez pośredników zagraniczne testy. Produkcją – na zlecenie zespołu poznańskiego – zajęła się radomska spółka Medicofarma. Dwie inne rodzime firmy miały dostarczyć jej niezbędne komponenty.
Radomianie wzorowo wywiązali się z zadania. Mało tego! Wyprodukowali zestawy znacznie lepsze, niż zakładano! Poznańscy naukowcy stale je udoskonalali, a pracownicy Medicofarmy na bieżąco wprowadzali zmiany. Finał? Pod koniec lipca 150 tys. nowoczesnych polskich testów intensywnie promowanych przez Gowina... pokrywało się kurzem w magazynach. Połowa trafiła do Centralnej
Bazy Rezerw Sanitarno-Przeciwepidemicznych w Porębach koło Zduńskiej Woli, druga połowa została w magazynie Medicofarmy. Ostatnio coś drgnęło i testy z Centralnej Bazy zaczęły trafiać do laboratoriów. Dlaczego tak późno?
Na początku pandemii Ministerstwo Zdrowia i inne instytucje państwowe ruszyły na zakupy. Nie zważając zbytnio na cenę. Agencja Rozwoju Przemysłu kupiła łącznie 151 500 testów DiaPlexQ Novel Coronavirus wyprodukowanych przez koreańską spółkę SolGent Co. Ltd. I jeszcze 200 tys. „testów w kierunku COVID-19” od niewymienionych z nazwy podmiotów. Łącznie – wraz z izolatorami – kosztowały one ARP nie mniej niż 44 090 774,92 zł. Ta informacja jest niepełna, gdyż od połowy maja większość zakupów związanych z pandemią realizuje Centralna Baza Rezerw Sanitarno-Przeciwepidemicznych w Porębach. A tam wszystko jest tajne.
Dobrze to ilustruje przypadek poznańskiej firmy Argenta Sp. z o.o. Dziennikarze portalu Onet.pl podali, że kupowała ona w Turcji testy, „płacąc ok. 34 zł za sztukę. Tymczasem Ministerstwo Zdrowia odkupowało je, płacąc Argencie średnio 128 zł za sztukę”. Posłowie Krzysztof Gawkowski (Lewica) i Adam Szłapka (Nowoczesna) pod koniec maja i na początku czerwca złożyli interpelacje w tej sprawie. Gawkowski do dziś nie doczekał się odpowiedzi, a Szłapka dowiedział się od wiceministra zdrowia Waldemara Kraski, że „firma Argenta (...) ma podpisaną umowę z Centralną Bazą Rezerw Sanitarno-Przeciwepidemicznych w Porębach koło Zduńskiej Woli (CBR)”. Mecenas Maciej Ślusarek z kancelarii Leśnodorski, Ślusarek i Wspólnicy, reprezentujący wyżej wymienioną firmę, skierował na ręce redaktora naczelnego portalu Onet.pl oraz wydawcy – spółki Ringier Axel Springer – przedsądowe wezwanie z wnioskiem o opublikowanie sprostowania, kwestionując podane przez dziennikarzy fakty. Spór pewnie skończy się w sądzie.
Dziś polscy producenci nie mają szans. Obok Medicofarmy testy o nazwie SARS-CoV-2 SensDx produkuje warszawska spółka SensDx. Jej twórcy przekonują, że ich zestaw wykrywa aktywne białko koronawirusa i jest bardzo precyzyjny. Jednak SensDx nie wiąże przyszłości z sektorem publicznym. Woli sprzedawać testy prywatnym odbiorcom. Także spółka BioMaxima ma w ofercie szybkie testy wykrywające przeciwciała IgG oraz IgM, a więc mniej precyzyjne niż testy genetyczne RT-PCR.
Po dymisji ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego jego następca Adam Niedzielski ogłosił nową strategię.
Już nastąpiły duże zmiany związane z wykonywaniem testów w kierunku SARS-CoV-2. Najwięcej kontrowersji wzbudził pomysł, by decyzję o poddaniu pacjenta badaniom podejmował lekarz rodzinny po jego zbadaniu.
Jacek Krajewski, prezes skupiającego lekarzy rodzinnych Porozumienia Zielonogórskiego, nazwał to rosyjską ruletką i oświadczył, że rola lekarza podstawowej opieki zdrowotnej nie obejmuje leczenia pacjentów z koronawirusem. Jego zdaniem oznacza to ogromne zagrożenie dla osób pracujących w przychodniach. Wszak lekarze pierwszego kontaktu nie są wyposażeni w specjalne kombinezony i maski jak ratownicy medyczni. W wyniku negocjacji z ministerstwem uzgodniono, że lekarz rodzinny będzie mógł zdecydować o poddaniu pacjenta testowi po rozmowie telefonicznej.
Nowa strategia już sprawiła, że spadła liczba przeprowadzanych testów, aw konsekwencji liczba wykrytych zakażeń. Nie oznacza to, że pokonaliśmy pandemię. Przeciwnie, będziemy wiedzieli mniej niż dotychczas. Co gorsza, znaczna część społeczeństwa oswoiła się z zagrożeniem i zrezygnowała z zachowania dystansu społecznego oraz noszenia maseczek w sklepach, autobusach i tramwajach. Na efekty nie będziemy długo czekać. Zwłaszcza gdy zwykła grypa dołączy do COVID-19.