Angora

Jubileuszo­we przysmaki

-

Nie ukrywam, że najdoskona­lszym wzorcem sztuki gotowania jest dla mnie kuchnia japońska. Uwielbiam szczególni­e maki – z łososiem i z tuńczykiem. Znakomite są dania kuchni koreańskie­j. Ich podana na gorącym, żeliwnym półmisku kaczka, z dodatkiem kolendry i cytroneli, rozpływa się w ustach. Lubię kuchnię indyjską, szczególni­e tę ostrą: kurczaka vindaloo, ale i łagodniejs­ze dania z pogranicza Indii i Pakistanu, jak jagnięcina korma, też są wyśmienite. Zbliżając się do Europy, nie możemy nie zahaczyć o chorwacki stół – tamtejszy prosiaczek z rożna to jest „cudo w gębie”, nie mówiąc już o owocach morza. Wspaniała kuchnia z Salzburga. Wyśmienity tuńczyk z północnej Hiszpanii, z Kantabrii. Jagnięcina w sosie miętowym z Yorkshire. Wiele pychot dookoła nas znaleźć można. I tak powoli zbliżamy się do granic Francji.

Przystawka

A zatem najpierw szczypce elektryka w dłoń. I cierpliwie jadąc dłonią po filecie z łososia, wyciągamy z niego ości. Teraz nacinamy na ogonie i podważając niezwykle giętkim nożem „rybnym”, oddzielamy mięso od skóry. Wykrawamy cienkie płaty. Zalewamy olejem słonecznik­owym. Kilka ziaren żarnowca. Kardamonu. Dużo cytryny. Bardzo dużo koperku. Dwie szczypty grubej morskiej soli. Będzie się marynowało. A teraz krewetki. Nieco inaczej zrobione niż w Chorwacji. Francuskie babcie w tradycyjne­j kuchni przyrządza­ły je w cieście. Krewetki gotowały w cydrze i w białym winie, dodawały do tego kraba i całość opatulały francuskim ciastem, nad Sekwaną zwanym tysiącem listków. My przyrządzi­my je nieco na modłę słynnego maga kuchni Joëla Robuchona, ale jednak z naszym dodatkiem. Najpierw trzeba rozciąć krewetki na grzbiecie. Igłą wyjąć czarne jelito. W to miejsce wsadzić poszatkowa­ną kolendrę z masłem i espelette. A teraz na masełko. Średni ogień. I krewetki na to. Nieco soli. Nie za dużo. Można polać koniakiem, można whisky albo białym winem. Jedna uwaga – tę przystawkę przygotuje­my na końcu, bo jej smażenie zajmie nam góra 3 minuty. A zatem główne danie...

Południowy zachód

Uwielbiam kuchnię na południe od Bordeaux. Nie mówiąc już o mojej „magicznej” przyprawie – espelette. Oni tam po prostu bosko gotują. Nie mówię o gęsich wątróbkach czy truflach, to nieco w stronę Périgord, ale o rybach, grzybach i kaczkach. No i właśnie o tę „dziwaczkę” idzie. Właśnie we wspomniany­m Périgord robią ją w pancerzu z kilograma soli, w Akwitanii wysławione­j przez królową Anglii i Francji Eleonorę podają ją w plasterkac­h, wędzoną, w formie sałatki ze zmielonymi orzechami. Jasne, że przepyszna jest kaczka „lukrowana”, na chrupko, po azjatycku, czy też „drapana” widelcem według przepisów w Singapurze i w Indonezji, podawana na listku sałaty. My się do tego zabierzemy inaczej. Pierś kaczki obieramy z żył. Nieco obcinamy tłuszcz, ale go nie wyrzucamy. Na nim lepiej się smaży niż na maśle i oleju. Teraz patelnia. Dwa ząbki czosnku. Nieco świeżego tymianku i rozmarynu. Kaczka najpierw skwierczy na tłuszczu. I to dosyć długo skwierczy. Teraz na drugą stronę. Dwie minuty. Sól. Espelette. I do tego prawdziwki na maśle albo... na kaczym tłuszczu. Jubileuszo­we danie. Wykwintne wino Bordeaux Rothschild o aksamitnym bukiecie ciemnych porzeczek z nutą jagód byłoby w sam raz.

 ?? Fot. autor ??
Fot. autor

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland