Wiadomo, że nic nie wiadomo
Kaczyński, Ziobro i Gowin podpisali umowę koalicyjną, ale nie powiedzieli, co ustalili
Po kilkunastu dniach kłótni, tarć i twardych negocjacji PiS, Porozumienie i Solidarna Polska podpisały nową umowę koalicyjną, ale opinia publiczna nie dowiedziała się, co w niej ustalono.
W samo południe w sobotę 26 września liderzy Zjednoczonej Prawicy w obecności dziennikarzy mieli podpisać nową umowę koalicyjną. Mijały kolejne minuty i nikt się pojawiał. Krzesło przy niewielkim obskurnym stoliku, na którym miano podpisać dokument, było puste, a przed żadnym z licznie ustawionych mikrofonów nie było żywego ducha.
Wydawało się, że tak duże opóźnienie wynika z tego, że koalicjanci do ostatniej chwili negocjują warunki ugody. Okazało się jednak, że ponadpółgodzinne opóźnienie uroczystości wynikało jedynie z braku kindersztuby i było dowodem ostentacyjnego lekceważenia mediów, a więc także ich czytelników, telewidzów i radiosłuchaczy, czyli wyborców.
Gdy wreszcie na podwyższenie weszli trzej liderzy w towarzystwie premiera Morawieckiego, jako pierwszy zabrał głos Jarosław Kaczyński.
– Mamy dla państwa radosną wiadomość. Bardzo się cieszymy. Zostało zawarte porozumienie. Jestem głęboko przekonany, że dzisiejszy dzień dobrze zapisze się w naszej historii. Mamy przed sobą trzy lata do kolejnych wyborów i jestem zupełnie pewien, że to będą lata dobrze wykorzystane dla Polski – stwierdził prezes Kaczyński.
I to było wszystko, czego się dowiedzieliśmy. Równie dobrze liderzy Zjednoczonej Prawicy mogli swoje oświadczenia przekazać mailem i umieścić na stronach internetowych swoich partii.
Ani słowa o rekonstrukcji Rady Ministrów, o wejściu Jarosława Kaczyńskiego do rządu na stanowisko wicepremiera.
Z nieoficjalnych informacji wynika, że liczba ministerstw zostanie zmniejszona do 14. Porozumienie dostanie jeden resort (nie wiadomo jaki), który w randze wicepremiera obejmie Jarosław Gowin. Solidarna Polska utrzyma Ministerstwo Sprawiedliwości, które zachowa Zbigniew Ziobro, ale straci likwidowane Ministerstwo Środowiska.
Podobno PiS przedstawił koalicjantom do zaakceptowania 10 punktów (zapewne znalazło się tam zobowiązanie do poparcia ustawy o ochronie zwierząt – z niewielkimi poprawkami). Nie wiadomo, czy Porozumienie i SP dodały swoje punkty, ale zapewne skorzystały z okazji.
Z przecieków wiadomo, że koalicjanci nie osiągnęli porozumienia w jednej kluczowej sprawie. Otóż partie Gowina i Ziobry domagają się gwarancji, że podczas wyborów w 2023 r. ich przedstawiciele zajmą nie gorsze miejsca na listach niż w 2019 r.
Kości niezgody jest jednak więcej. Czy Gowin będzie blokował nominację Jadwigi Emilewicz? Czy Ziobro nie będzie wchodził w alianse z Konfederacją?
Kryzys w Zjednoczonej Prawicy dowodzi, że Jarosław Kaczyński, zapewne największy strateg w polskiej polityce po 1989 r., nie ma talentu do decyzji personalnych.
Zbigniew Ziobro jest tego najlepszym przykładem. W 2005 r., gdy PiS pierwszy raz dochodził do władzy, był „złotym dzieckiem prawicy”, kontynuatorem polityki Lecha Kaczyńskiego w Ministerstwie Sprawiedliwości, ulubieńcem prof. Jadwigi Staniszkis.
Gdy zaczęto nazywać go delfinem, uwierzył, że może zastąpić Jarosława Kaczyńskiego, który wówczas dopiero dochodził do sześćdziesiątki. Skończyło się katastrofą, wyrzuceniem z PiS-u i utworzeniem kanapowej Solidarnej Polski.
Wydawało się, że Kaczyński nie zapomni tej nielojalności, zwłaszcza że – bardzo delikatnie parafrazując słowa George’a Orwella: raz zdradzisz, zdrajcą zostajesz – powinien pamiętać o ogromnym ego swego dawnego ulubieńca. A jednak w 2015 r. podał Solidarnej Polsce dłoń, wyciągnął ją z politycznego niebytu. Dlatego teraz może mieć pretensje tylko do siebie.
K.R.