Jacy są Polacy w oczach Ukrainek
Co myślą Ukrainki świadczące pracę w Polsce.
Olga, 35 lat, fryzjerka, od ośmiu lat w Polsce: – Polka kojarzy mi się ze stówą rzuconą na podłogę. Czasem schowaną na parapecie za doniczką albo wetkniętą pod komodę. Niby niechlujnie, ale podstęp widać z kilometra. I to mnie najbardziej wkurza.
Że macie nas za naiwne. Bo że za złodziejki, to w porządku. W końcu wpuszczacie obcą osobę do domu, zostawiacie nam klucze, to chcecie nas sprawdzić. Też bym tak robiła na waszym miejscu. Tylko dlaczego macie nas za głupie? Może uważacie, że Ukrainki, które myją wasze kible, to tępe dziewuchy, co nie zliczą do dziesięciu, ale instynkt każe im rzucać się na każdy pieniądz, bo z takiej biedy się wyrwały? Mylicie się. Ja, zanim zajęłam się sprzątaniem, a później fryzjerstwem i kosmetyką, skończyłam na Ukrainie ekonomię. Tylko za tamtejszą pensję ledwo wystarczało do pierwszego. Ale nie jestem głupia i nie łapię się na tanie chwyty. Mam tu, w Warszawie, cztery koleżanki, które sprzątają. Każda z nas była tak testowana. Każda wiedziała, że to pułapka, i nigdy się nie dała na to złapać.
To nie jest tak, że Ukrainki w ogóle nie kradną. Kradną, ale co innego. Przesypują sobie proszek do prania, przelewają płyn do kąpieli i dolewają wody, to samo robią zresztą z perfumami, jeśli da się korek zdjąć. Podbierają herbatę ekspresową, odsypują kawę, cukier. Pytasz, po co, przecież to grosze. To kwestia jakiegoś jednak poczucia krzywdy. Że to ja u ciebie sprzątam, a nie ty u mnie. Albo rodzaj zemsty za to, że i tak macie nas za ruskie złodziejki.
Ugotuj tak, żeby mąż myślał, że to ja
Nadia, 43 lata, sprząta w domach, sześć lat w Polsce:
– Zasada jest prosta: za sprzątanie płaci on, za udawanie, że ona umie i chce jej się gotować, płaci ona – po cichu, jak on wychodzi, oczywiście z pieniędzy, które ma od niego na swoje wydatki. Czyli właściwie za wszystko płaci on, tylko o tym nie wie. Naiwny Polak żyje w przekonaniu, że jego żona coś robi. A ona po tym, jak odprowadzi dzieci do przedszkola czy szkoły, nie robi nic. O ile ma dzieci. Bo gotuję w konspiracji nie tylko u tych dzieciatych. Nie wiem, może na wsiach Polki są pracowite w domach, ale tu, w Warszawie, naprawdę znam tylko dwa modele: albo obiboki, albo pracoholiczki, które od rana do nocy siedzą w korporacji, a po powrocie przed komputerem do później nocy. Ja za sprzątanie dostaję dwadzieścia złotych za godzinę. Pracuję w siedmiu domach, codziennie jestem w jednym lub dwóch. Poza tym w trzech z tych domów dostaję dodatkowo sto złotych za gotowanie. To znaczy za gotowanie plus udział w oszustwie. Te kobiety płacą mi, żebym gotowała polskie jedzenie w czasie, kiedy ich mężowie są w pracy. Panowie wracają, a żony serwują im rosoły, kotlety, ziemniaki, gołąbki, duszone mięsa, czasem ryby z piekarnika, naleśniki, pierogi. To robię najczęściej. Wszyscy są zadowoleni. Polki, że mają alibi, że gdy facet pracuje, one robią coś więcej niż przeglądanie internetowych sklepów z ciuchami, on zadowolony, że ma tak pracowitą żonę, a ja, że więcej zarobię.
Niespodzianki w lodówce
Wiktoria, 31 lat, sprząta, sześć lat w Polsce: – Niewiele rzeczy mnie zaskoczyło w polskich domach. Ale cały czas oczy otwieram ze zdziwienia, jak zaglądam do lodówek Polaków. A już najbardziej Polek, które same mieszkają. Tyle alkoholu tam jest! Moja pani Magda, trzydzieści cztery lata, prawniczka z kancelarii, ma zawsze w lodówce żelazne pięć butelek prosecco. Pani Justyna, co w tym roku czterdziestkę będzie miała, bizneswoman, prowadzi agencję organizującą eventy, nie ma w lodówce nawet okruszka jedzenia. Bo je na mieście albo na tych eventach. Może nawet wcale nie je, bo jest bardzo szczupła, o sylwetkę dba, jak ogląda telewizję, to na rowerku stacjonarnym ćwiczy. I w tej jej lodówce zamiast jedzenia stoją butelki. Lubi białe wino. Kieliszek po kieliszku po pracy, tu się zakręci w domu, tu do kogoś zadzwoni, tu się wykąpie i butelka, jak to ona mówi, pęka. Zawsze ma kieliszek przy sobie. Ale ona nie jest alkoholiczką, bo pracę świetnie wykonuje, widać, że ma coraz więcej pieniędzy, bo nawet mi dała podwyżkę. Ale ciągle sama, może dlatego pije. U nas też się pije, pewnie nawet więcej niż w Polsce, ale inaczej. Raz na jakiś czas imprezę się zrobi, pochla, faceci to nawet się pobiją, ale później idą do roboty i spokój na miesiąc.
Wy pijecie inaczej. Codziennie, kieliszek za kieliszkiem, a wieczorem, jak wracam do siebie, to panie przysypiają pijane nad serialem z Netflixa. One nie piją jak pijaczki, żeby tak czystą wódkę czy do lustra. U nich zawsze po prostu to prosecco stoi otwarte, i tu sobie kieliszek naleją, i coś tam w mieszkaniu robią, dzwonią, maile piszą. I upijają się tak niespodziewanie, że nawet się nie zorientujesz.
Zobaczcie, to są firanki
Lesya, 35 lat, fryzjerka, od trzech lat mieszka w Polsce:
– Moja siostra cioteczna, która sprowadziła się do Polski jeszcze przede mną, wychodzi w tym roku za mąż za Polaka. Jego rodzina mieszka w Sulejówku, bardzo fajni, przyjacielsko do nas nastawieni ludzie. Są zadowoleni, że ich syn, mechanik samochodowy, poznał naszą Julię. Mówią wprost, że Ukrainki to dobry materiał na żonę, bo pracowite, zaradne, nie latają za karierą. Zaraz po zaręczynach zaprosili do siebie, do Sulejówka, naszą ukraińską rodzinę. Chcieli nas poznać. Przyjechała mama Julii i moja mama, jeszcze jeden wujek, no i ja też do nich podjechałam z Warszawy. Było bardzo miło, wspaniale nas ugościli, tylko na samym początku doszło do niezręcznej sytuacji. Gospodarz, czyli ojciec pana młodego, postanowił uprzejmie wszystkich oprowadzić po domu, pokazać, gdzie co jest. No i pokazuje, tu jest łazienka, tu sypialnia dla gości. Podchodzi do okna w salonie i mówi: zobaczcie, to są firanki; firanki służą do tego, żeby pochłaniały światło z zewnątrz, ale nie zabierały go całkiem tak jak zasłony. Zbaranieliśmy. Spojrzeliśmy wszyscy na siebie, później na niego i w końcu moja mama zaczęła się śmiać. A co, pan myśli, że my sobie okna gazetami zaklejamy? – zapytała ciocia. Gospodarzowi zrobiło się głupio, poczerwieniał. Zaczął nas przepraszać, mówił, że nic złego nie miał na myśli, tylko był kiedyś na Białorusi i na Ukrainie i widział, że nie było nigdzie w oknach firanek.
Nie mów pani, gdzie jedziesz na wakacje
Valeria, 40 lat, sprząta w domach, mieszka w Polsce z przerwami od 10 lat:
– Jest jedna ważna rzecz, której nauczyłam się w Polsce, i powtarzam to moim koleżankom, które przyjeżdżają tu sprzątać. Możesz się zaprzyjaźnić z panią, u której pracujesz, możesz brać od niej jedzenie i prezenty, możesz wysłuchiwać jej zwierzeń i sama się jej zwierzać, jeśli ona tego chce. Nic ci za to nie grozi. Ale nigdy nie mów, gdzie jeździsz na wakacje. Bo ją to wkurza. Może nawet ona nie chce ci tego okazać, ale za każdym razem, gdy opowiedziałam, że nie byłam u matki na Ukrainie, tylko z chłopakiem na wycieczce w Barcelonie czy w Grecji na wakacjach, od razu Polka zmieniała do mnie stosunek. Wkurza je, kiedy Ukrainka czy po prostu ich sprzątaczka równa się z nimi w statusie. A wakacje zagraniczne to w Polsce nadal symbol luksusu. Jak ona ma się czuć, kiedy dziewczyna, dla której jest panią, mówi, że grzała tyłek na tej samej plaży co ona? Sprzątałam u takiej pani Barbary z tej nowej części Woli w Warszawie. Ona pracowała w telewizji przy serialach jako producentka. Wszystko było między nami OK, opowiadała mi o swoim dorosłym synu, zawsze pytała o moją rodzinę, dawała mi bardzo ładne ubrania po sobie. Tak sobie po przyjacielsku rozmawiałyśmy do momentu, kiedy powiedziałam, gdzie byłam na wakacjach. A byłam we Włoszech, bo moja siostra tam mieszka. Pojechałam tam z synem, jeździliśmy po bardzo fajnych miejscach. Na domiar złego okazało się, że byłam w miejscowości, gdzie i ona pojechała w tym samym roku. Szybko ucięła temat. Od tamtej pory wyczuwałam niechęć. A w końcu mnie zwolniła.
Sprawdzałeś, czy ona aby nie z burdelu?
Olga: – To był wieczór. Skończyłam sprzątać mieszkanie u pani Marty – czterdziestopięcioletniej kobiety, u której pracowałam już trzy lata. Zrobiła zupę pomidorową i chciała mnie poczęstować. Usiadłyśmy przy stole, jadłyśmy i gadałyśmy. W pewnym momencie przyszedł z pracy jej partner. Mieszkał u niej od kilku miesięcy, ale widziałam go może ze dwa razy przelotem. Nalał sobie zupy i usiadł naprzeciwko mnie. My z panią Martą dalej rozmawiamy, on je i nagle patrzy na mnie i mówi: „To niech pani opowiada”. Ja mówię: „Ale co pana interesuje, to panu powiem”. „A skąd pani pochodzi?”. Mówię, że z zachodniej Ukrainy. „A wie pani, jaką macie tutaj opinię?”. Nie wiedziałam, o co mu chodzi, więc pytam: „Jaką?”. A on wprost: „Wy to tylko w prostytucji jesteście dobre”.
Myślałam, że ta pani Marta pryśnie mu tą zupą w twarz. Zrobiła się czerwona, nie wiem, czy bardziej ze wstydu, czy z wściekłości, i krzyknęła: „Natychmiast przeproś panią Olgę”. A on spokojnie, łagodnym głosem mówi: „Ale za co? Przecież to jest prawda, nikogo nie obrażam, wszyscy w Polsce to wiedzą, a już na pewno wszyscy faceci”. Mnie zatkało. Zaczęłam płakać. To mi się nie mieściło w głowie. Wtedy już od pięciu lat byłam w Polsce, zapierniczałam jak ta wariatka, nóg i rąk nie czułam, bo od rana do nocy pucowałam Polakom domy i wychowywałam ich dzieci, a facet mi wprost, bez obciachu, bez mrugnięcia okiem, wali takie teksty w twarz. Pani kazała mu wyjść, przepraszała mnie jak nakręcona.
Inna sprawa, że ja tu się oburzam na zachowanie obcego faceta, a przecież brat mojego narzeczonego, Marka, gdy mnie poznał, podobnie myślał. Zadał Markowi w cztery oczy proste pytanie: „Sprawdziłeś, czy ona aby nie z burdelu?”.
Casting na polskiego męża
Sofija, 33 lata, wizażystka, w Polsce od czterech lat:
– Polscy mężczyźni różnią się od Ukraińców na wielu poziomach. Zacznijmy od tego, że dla Polaka często jest problemem, żeby zapłacić za kobietę na randce. Chcą dzielić rachunek za kawę i ciastko. Na Ukrainie jest nie do pomyślenia, żeby facet postawił cię w tak idiotycznej sytuacji. Dla mnie to jest absurd. Skoro ty mnie zapraszasz, a ja tobie poświęcam czas, bo przygotowuję się do tej randki dwie godziny, robię makijaż, idę do fryzjera, kupuję sukienkę, a ty nawet nie potrafisz zapłacić w restauracji, to nie mamy o czym rozmawiać. Ukrainiec by się pod ziemię zapadł ze wstydu. Nawet to dzielenie pół na pół wydaje mi się głupie. Poza tym u nas nikt tak nie biega za facetami, jak biegają Polki. I to rozpuszcza facetów. U nas jest na odwrót, przynajmniej na początku mężczyzna się musi o ciebie postarać, zadbać, to on chce, żebyś zwróciła na niego uwagę, to on do ciebie pierwszy napisze i zadzwoni, przyniesie czy wyśle kwiaty. A w Polsce facet nie musi robić nic, nie musi się starać, wszystko ma podane na tacy, bo kobiety jakby brały udział w jakimś wyścigu, która go pierwsza usidli.
MONIKA SOBIEŃ-GÓRSKA. UKRAINKI. Co myślą o Polakach, u których pracują? Wydawnictwo CZERWONE i CZARNE, Warszawa 2020. Cena 39,90 zł. (Tytuł pochodzi od redakcji „Angory”)